Dobroć, cierpliwość oraz wyrozumiałość dla piłkarzy i trenera, uwikłanych w stresującą walkę o utrzymanie, kontrastowała wprawdzie z wcześniejszym grożeniem palcem zawodnikom i wypowiedziami o poszukiwaniach nowego szkoleniowca, ale przecież każdy wyciąga wnioski. W sporcie zwłaszcza. Ba, w polskiej piłce wyciąganie wniosków to osobna jednostka treningowa. Taka chrześcijańska postawa szefa miała odzwierciedlenie w jego kolejnych deklaracjach: jeśli zespół utrzyma się w ekstra-klasie, to trener zostanie, a piłkarzom, którym kończą się kontrakty, zaproponowane zostanie ich przedłużenie.
Cracovia utrzymała się - nie dlatego, że grała tak dobrze, tylko ponieważ inni byli jeszcze słabsi - i można już powiedzieć „sprawdzam”. Czy olimpijski spokój prezesa był tylko parawanem, psychologicznym trikiem (co mogłoby znaczyć, że nie na żarty wystraszyło go widmo spadku) czy prologiem nowej strategii? Paradoks polega na tym, że jeśli Filipiak zamierza co do joty zrealizować swoje ostatnie zapowiedzi, to nadal nie wie, czemu ten sezon jest stracony. A sytuacja dojrzała do wyboru albo-albo. Albo zostaje trener Jacek Zieliński i buduje drużynę na nowo, albo zostawiamy zawodników, którym kończą się umowy. W ostatnich tygodniach było widać, że wszyscy razem tego wózka już dalej nie pociągną.
To prawda, że największym ciosem dla Cracovii (budżet wyższy od Jagiellonii!) była kontuzja Miroslava Covilo. Krakowianie uzależnili się od niego, gra obronna z nim i bez niego to dwie różne bajki, dwa różne zespoły. Jednak brakiem Serba wytłumaczyć wszystkiego się nie da. Za to brakiem chemii - jak najbardziej. Krótko mówiąc, znowu pora zmienić w tej miksturze składniki. Albo chemika.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska