Zresztą niby jak to ma pomóc polskiej piłce i przegnać trapiące ją demony? Jeśli na boisku w jednej drużynie będzie pięciu Brazylijczyków, trzech Serbów, dwóch Ukraińców i jeden polski młodzieżowiec to czy zmiana nadal będzie przez organ regulujący uznawana za korzystną?
My lubimy osobliwe reguły, dzielenie ligi na pół to najbardziej charakterystyczny przykład. Poziom od tego nie podniósł się wcale, tak samo jak limity nie uchroniły ligi od napływu zagranicznych graczy (nikt nie przewidział kryzysu gospodarczego na Półwyspie Iberyjskim). Czemu przepis o młodzieżowcu miałby postawić na nogi szkolenie w klubach i pomóc młodym zawodnikom? To trzeba zrobić kijem (ostre licencyjne wymogi dotyczące szkółek i bazy) oraz marchewką (znacznie większe benefity z Pro Junior System).
Nawet trochę dziwię się trenerom ekstraklasy mówiącym, że to dobre rozwiązanie, bo przecież nikt im teraz raczej nie zabrania stawiania na młodych zawodników. Założenie reformy jest oczywiście szlachetne, takie w sam raz na obecne czasy. Czasy, które jednak czasem dziwią ludzi z pokolenia sprzed epoki ułatwień i parytetów, szalejącej dysleksji i dyskalkulii, indywidualnych trenerów przygotowania motorycznego oraz rodzicielstwa bliskości.
Zbigniew Boniek, jak sądzę, nie chciałby być młodzieżowcem - lata lecą, ale pomarzyć można - który na boisko wchodzi dlatego, że ma odpowiedni PESEL. Chciałby być, ba, był, młodzieżowcem, który taką szansę wydrapał sobie na treningach (tak, wtedy nie było zagranicznej konkurencji, ale za to ta polska była znacznie mocniejsza). W branży nazywają to zdrową rywalizacją, selekcją naturalną. Przebijają się ci z największą pasją, umiejętnościami i charakterem. Tak, na młodych zdolnych trzeba chuchać i dmuchać. Jednak nie aż tak bardzo.
DZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ: