Łukasz Madej: Ma Pan duże pretensje do Krzysztofa Miętusa? Gdyby spisał się lepiej w swoim drugim skoku, moglibyście zająć po raz pierwszy w historii pierwsze miejsce w konkursie drużynowym.
Kamil Stoch: Bez przesady. Jesteśmy przecież zespołem. Trzymamy się razem. Dziś, żeby wygrać, potrzebnych było osiem dobrych skoków. Oddaliśmy takich siedem. Jeden był troszkę gorszy. W tym momencie nie ma to jednak żadnego znaczenia.
Niedosyt towarzyszy radości? I tak wynik jest bardzo dobry.
Oczywiście. Sukces jest niewątpliwie ogromny, ale niedosyt zostaje. I bardzo dobrze, że on jest. Uważam, że stać nas na zajmowanie takich właśnie miejsc, albo lokat o jedno miejsce wyżej. Uważam, że moje skoki były bardzo dobre. Cieszę się też z postawy całej drużyny. Uważam, że wszyscy zrobili, co było w ich mocy. Każdy dał z siebie wszystko. Jestem megazadowolony z tego konkursu.
Na belce pojawił się Pan jako ostatni z Polaków. Presja była?
Nie wiem, jak to nazwać, bo czułem może nie presję, ale emocji naprawdę sporo mi towarzyszyło.
Jakie myśli przychodziły wtedy do głowy?
Wiedziałem, że muszę oddać dobry skok. Skupiłem się tylko na sobie i to, jak widać, skutecznie zadziałało.
W czwartek odwołane zostały trening i kwalifikacje. Taka sytuacja pomogła?
Jak najbardziej, taki dzień przerwy, dzień bez skakania, ogólnie wpłynął dobrze na moje samopoczucie. Tutaj była rola dla naszego fizjoterapeuty, który dwoił się i troił, żeby doprowadzić moje i chłopaków nogi do porządku. Z tego miejsca go pozdrawiam, dzięki Łukasz. Przedwczorajszy, luźniejszy dzień - jak najbardziej na plus.
Piątkowy wynik będzie impulsem przed sobotnimi zawodami?
Ten konkurs na pewno doda nam kopa przed indywidualnym konkursem. W sobotę zrobimy, co do nas należy, a resztę przeliczy komputer.
Drużynowy konkurs skoków: znakomity występ Polaków!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!