Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stuhr zachwycony "Miłością" Fabickiego. "Wszystkie nagrody dałbym temu filmowi"

Jerzy Stuhr
Marcin Makówka
Nie będzie Pan oryginalny w pochwałach pod adresem filmu Sławomira Fabickiego "Miłość". Wszyscy go chwalą. Zostaliśmy uwiedzeni jego wrażliwością Przypomnijmy, chodzi o opowieść, która ma u genezy skandal obyczajowy, jakiego dopuścił się prezydent Olsztyna na swojej urzędniczce. Jest analizą traumy młodego małżeństwa po takich przeżyciach...

Nie chcę być oryginalny, ale uważam, że nigdy dość pochwał, gdy powstaje w polskiej kinematografii coś tak fantastycznego, jak ten film.

Dla mnie Fabicki jest tutaj prawdziwym kontynuatorem Kieślowskiego! Tego Kieślowskiego, który nie bał się patrzeć z bardzo bliska na ludzi. Który nigdy nie bał się "spojrzeć postaci w oczy", zwłaszcza wtedy, gdy umieszczał ją w sytuacji niekomfortowej pod względem moralnym. Musiała podjąć wtedy jakąś decyzję, zareagować, a często nie miała żadnej możliwości ruchu. Jednym słowem, to wszystko, co najbardziej modelowo pokazało się w "Dekalogu", choć oczywiście we wszystkich innych filmach też było do odnalezienia.

Jestem pewny, że Krzysiek szalałby z zachwytu, jakby zobaczył taki film.

Bo jakże to jest doskonale grane! Aktor może się zjawić nawet tylko na jedną scenę i ta scena potrafi wszystko opowiedzieć o postaci, tak, że ona w każdej chwili staje się pełna.

Wystarczy przypomnieć chociażby moment, w którym pojawia się Beata Kolak jako matka głównego bohatera, albo Marian Dziędziel jako jego ojciec.

Jak to jest fantastycznie napisane! Że aktor nie musi "nic robić"!

Przypomnijmy scenę, gdy bohaterka - w wykonaniu rewelacyjnej Julii Kijowskiej - idzie do prezydenta. Jest wstrzymywana, żona mówi, że prezydent nie chce porozmawiać, a ona jednak staje naprzeciw niego i gdy nie możesz sobie nawet wyobrazić, co się będzie działo, ona nie mówi nic. Patrzą na siebie, patrzą, po czym kobieta odchodzi. Niema scena, a widz wszystko wie. Rozumie ten niemy wyrzut sumienia: popatrz, co mi zrobiłeś! A przecież tylko patrzą sobie w oczy!

Oglądałem to z zapartym tchem! Wszystkie nagrody dałbym temu filmowi. Jakżeż ta dziewczyna gra! Ale, jak to jest: jak dobrze wymyślisz tzw. okoliczności założone, to stawiasz postać w sytuacji, w której ona może nic nie grać, tylko być. I widz wszystko rozumie. Nawet w filmie wręcz nie wolno ci cokolwiek grać!

A tego nie potrafią zrozumieć polscy aktorzy. I ciągle chcą coś "naddawać". A przecież widz wie, co się z postacią dzieje w tym momencie. Co się dzieje w jej wnętrzu.

A jeśli tak, to nic nie pokazuj! Bo to ma być film, a nie teatr!

I tu jest właśnie prawdziwy film. Który dzieje się tak blisko postaci, ba, w samym środku postaci, w jej wnętrzu, że aż czujesz, że ten "stan" jest nieprzewidywalny. Bo ty sam, jako widz nie możesz do końca wiedzieć, jak głęboko cię reżyser wprowadzi w postać. W jej duszę po prostu!

Dlatego czuję, że dokładnie tak powinien wyglądać jedenasty odcinek "Dekalogu": oto młodzi ludzie są postawieni nagle wobec sprawy moralnie jednoznacznej, na którą nie potrafią w pełni zareagować, bo nie mają "narzędzi".

Wiedzą, że stało się zło, ale jakby wewnętrznie nie w pełni mu dowierzają. Młody mąż, który wie, że musi zareagować, ale nie znajduje słów, nie znajduje reakcji...

A dziewczyna? Jakże ona zostaje wrzucona w fatalną sytuację bez wyjścia. Wiadomo od początku, że nie może tu czegokolwiek wytłumaczyć, bo tego nie można wytłumaczyć. Ona jest skazana na własne milczenie.

Gdy patrzyłem na nią, to myślałem o tym, że właśnie to powinny sobie feministki wyświetlać! Żeby zobaczyły, że są sprawy, o których nie można opowiedzieć. Sam widzisz w obrazie, że każdy moment jest straszny, że wchodzimy z bohaterami w tak straszne ich przeżycia, że opowiedzenie o tym wyglądałoby nieprawdopodobnie lub sztucznie.

To trzeba tylko zobaczyć. Bo obrazowi wierzysz, każdej reakcji wierzysz, każdemu spojrzeniu - wierzysz. Taka jest wyższość obrazu z twarzą aktora - nad sformułowaniami słownymi.

Dlatego się zachwycam. Bo nawet w doświadczeniach nowego filmu wciąż jest zbyt mało takich przykładów, które nie boją się przenosić "akcji" w środek postaci. W jej duszę. I ty, oglądając film, tę duszę widzisz i rozumiesz.
To jest wciąż prawdziwa wielkość kina. I prawdziwa jego tajemnica!

Notowała: Maria Malatyńska

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska