Pożar wybuchł 3 listopada około godz. 1.30 w nocy. W budynku przy ul. Beskidzkiej spali właściciele domu – Edward Zięba z żoną, dwoje ich dzieci w wieku siedmiu i 11 lat oraz najstarszy syn ze swoją żoną i 2,5 – letnim dzieckiem.
Przyczyną pożaru było rozszczelnienie komina. – Ściana w tym miejscu pokryta była drewnianą boazerią, więc nie widać było, że komin pękł, a przez to drewno ogień rozprzestrzenił się w ekspresowym tempie na resztę pomieszczeń – mówi Edward Zięba.
Właściciel domu jako pierwszy zerwał się tej nocy z łóżka. – Od wysokiej temperatury pękło lustro na ścianie, a jego kawałki z hukiem spadły na podłogę i to mnie obudziło – mówi pan Edward. – Zacząłem krzyczeć, aby obudzić wszystkich i pobiegłem po gaśnicę – wspomina.
Mężczyzna znalazł ją w garażu, ale gdy wrócił ogień był już tak rozległy, że na nic się zdała. Płomienie odgrodziły już drzwi wejściowe do domu od sypialni, przez co nie było jak uciekać.
– Na szczęście najstarszy syn nie wpadł w panikę i pomagał każdemu po kolei wydostać się przez okno – opowiada właściciel spalonego budynku. – Najmłodsze dzieci dosłownie wyrzucał na podwórko gdzie stała moja żona i je łapała. Nie było czasu, aby myśleć czy to bezpieczne. Minuty ważyły na ich życiu – wyjaśnia.
Straż pożarna przyjechała na miejsce po 12 minutach. Akcja gaśnicza trwała blisko godzinę. Dopiero następnego dnia rodzina wyceniła straty.
– Serce się kraja na ten widok – przyznaje pan Edward. – To nie do pomyślenia, że w kilka chwil można stracić wszystko na co się pracowało przez całe życie – dodaje próbując powstrzymać łzy. Żona pana Edwarda wraz z dziećmi zamieszkała w swojej mamy.
Na pomoc rodzinie ruszyli sąsiedzi, znajomi i bliscy. W kilka dni udało się wyrwać ramy okienne (szyby popękały pod wpływem temperatury), zbić zadymione tynki i zerwać podłogi. Ogień nie oszczędził niczego. Zostały tylko cegły.
– Mamy tylko to, w czym uciekaliśmy przed ogniem – mówi Edward Zięba. – Ja „uratowałem” gumowce i jedną skarpetkę, którą założyłem biegnąc po gaśnicę, bo parzyło mnie w stopy – wyznaje.
Aby rodzina mogła wrócić do domu potrzeba jest nie tylko pomoc materialna, ale też ochotnicy do pracy.
– Każda para rąk się przyda – mówi właściciel domu. – Nie śmiem nawet marzyć, ale szczęściem największym byłoby zamieszkać tutaj znowu przed Bożym Narodzeniem – dodaje z nadzieją.
Rodzina Ziębów utrzymywała się głównie z działalności muzycznej pana Edwarda. Jest członkiem kapeli, która koncertuje na weselach i bankietach. Do pracy też nie wróci prędko, bo zespół stracił w pożarze cały sprzęt muzyczny, który przechowywany był właśnie w tym domu.
Pomoc dla pogorzelców
Rodzina potrzebuje przede wszystkim: ubrań, obuwia, rzeczy osobistego użytku, mebli, łóżek, plecaków dla dzieci i artykułów szkolnych (zeszyty, piórniki, bloki itd.), naczyń, sprzętów AGD, sanitariatów, krzeseł i reszy, która stanowi standardowe wyposażenie .
Niezbędne są też materiały budowlane: cement, żwir, piasek oraz tzw. „wykończeniówka” (płytki, panele, parapety).
Szczegółów dotyczących pomocy udziela pan Edward pod nr. tel.: 604 671 973.