Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

SuperSonik. Trudno go spotkać w domu. Wciąż gna...

Marek Długopolski
Rafał Sonik w swoim domu czuje się swobodnie i bezpiecznie
Rafał Sonik w swoim domu czuje się swobodnie i bezpiecznie Anna Kaczmarz
Przedsiębiorca, filantrop, wybitny sportowiec. Kilka twarzy Rafała Sonika.

Nie muszę mieć rolls-royce'a, czy bugatti, nie muszę mieć odrzutowego samolotu. Wystarczy, że mam poczucie, że robię coś dobrego dla innych - mówi Rafał Sonik.

Od wielu już lat jego życie toczy się na krakowskiej Woli Justowskiej. Biznesmen i wybitny sportowiec swój azyl stworzył przy Świerkowej. Z zewnątrz niczym specjalnym się nie wyróżnia, dom jak parę innych w tej okolicy. W środku urządzony jest nowocześnie, ze smakiem.

SuperSonik, bo i tak często jego posiadacz bywa zwany, dość rzadko szuka w nim jednak schronienia. Wciąż jest w drodze, gdzieś biegnie, jedzie, leci.

Czym więc jest dla niego ów dom? - Przystanią żeglarza, taką na samym końcu świata. Jednocześnie odległą, ale też wymarzoną. Miejscem idealnym, do którego bardzo chce się powrócić, by pozostać w nim jak najdłużej. Dobrem rzadkim, ale bezcennym - podkreśla.

Domowa przystań

Jeszcze w dresie. Przed chwilą biegał na orbitreku. Wcześniej pływał, podnosił ciężary, ćwiczył na specjalnej ławeczce... To codzienny poranny i wieczorny rytuał.

Nie ma ani kota, ani psa.- Unieszczęśliwiłbym je - szczerze wyznaje. Na Świerkowej ma za to swoje ulubione cztery kąty, wygodną sofkę na dole, kanapę na antresoli z pięknym widokiem na ogród, podręczną biblioteczkę, płyty z muzyką i rajdami, niewielką, ale dobrze zaopatrzoną siłownię, stół do tenisa stołowego, a także przechodzone pantofle.

- Gdy tu jestem, zawsze sobie myślę, chwilo trwaj - wyznaje w przytulnie urządzonym niewielkim saloniku.
Jednak po chwili odzywa się sygnał nieodłącznego telefonu. Zwiastuje kolejną pilną sprawę do załatwienia, spotkanie biznesowe, ważną rozmowę, wyjazd, ciężki trening, morderczy rajd terenowy...
- Jestem trochę jak żeglarz, jak wciąż wędrujący nomada. I nie mam o to do życia pretensji - od razu podkreśla. - Uznaję to wręcz za przywilej - dodaje.

Prawo pięści
Urodził się na osiedlu Oficerskim. Po pewnym czasie rodzice dostali przydział do Nowej Huty. Dawnych znajomości jednak nie zerwał. Do dziadków i na osiedle wracał bardzo często.

- Trudno powiedzieć, gdzie więcej czasu spędzałem wtedy - przyznaje. Do szkoły chodził na Krowoderskich Zuchów. Jego życie toczyło się więc w różnych częściach Krakowa.

Po pewnym czasie musiał przenieść się do szkoły w Nowej Hucie. - To był zupełnie inny świat. Tu rządziło prawo pięści. Usiłowałem się więc jakoś w tym środowisku zaaklimatyzować - przyznaje.

Jak udało mu się przetrwać? - Wymagało to sporego hartu ducha i ciała. Potwierdziło też tezę, że miarą inteligencji człowieka jest zdolność do adaptacji - nie ukrywa. - To była niezła szkoła życia. Teraz nawet halny mnie nie przewróci - śmieje się.
Po latach spędzonych w Nowej Hucie rodzice postanowili wybudować dom na Sarnim Uroczysku na Woli Justowskiej.
- Do dzisiaj błogosławię ich za to. Dzięki temu mogłem chodzić do doskonałego "Nowodworka", poznać innych ludzi, a także wreszcie znaleźć potwierdzenie tezy, że jednak o pozycji człowieka decyduje głównie siła rozumu, a nie fizyczna, choć i ta się przydaje- podkreśla. Później studiował na Akademii Ekonomicznej, jednocześnie pracował.

Na Sarnim Uroczysku

Na Wolę Justowską przeniósł się w 1981 roku, tuż przed stanem wojennym. Cztery lata później zaczął jeździć do pracy w Niemczech. W ciągu 5 lat spędził tam blisko trzy lata.

W 1989 r. mógł wreszcie pozwolić sobie na kupno własnego domu. Gdzie? Oczywiście na Sarnim Uroczysku, kilka parcel od domu rodziców.

- Miało to swoje zalety i... wady - śmieje się dziś. - Było to jednak wspaniałe uczucie. Wreszcie mogłem sam odpowiadać za swoje życie, decydować o wszystkim. Była to moja własna, bezpieczna przystań- wspomina. Później przeniósł się nieco dalej, na Świerkową.

Choć wiele lat upłynęło od tego czasu, dom cały czas jest w budowie. Wciąż coś w nim zmienia, dodaje, ujmuje...
- Proces tworzenia nigdy się nie kończy, zawsze coś można zrobić inaczej, lepiej lub gorzej. Wielką przyjemność sprawia mi kształtowanie domu - przyznaje.

Twardy zawodnik

- Jest twardym zawodnikiem, ambitnym, wymagającym i do bólu konsekwentnym - tak mówią o nim przyjaciele, pracownicy, ale także biznesowi rywale. Jeżeli już się na coś decyduje, to nie odpuszcza.
Kiedy wpadł na pomysł, żeby zająć się własnym biznesem?

- Od zawsze miałem taki pomysł na życie, choć wiedziałem, że wiele ryzykuję - dodaje. Wyznaje też zasadę: co nie jest zabronione, jest dozwolone.

Gdy miał 16 lat, handlował sprzętem narciarskim. - Kiedy moi koledzy imprezowali, chodziłem z teczką do biura. Myślałem: fajnie mają. Postanowiłem jednak wskoczyć do "gospodarczego" pociągu, który wtedy ruszał. I dzisiaj mogę tylko tę decyzję błogosławić, bo dzięki niej uzyskałem w życiu rzecz bezcenną - niezależność - wyznaje.

Już przed stanem wojennym zatrudniał ludzi. Najpierw kilku, potem kilkunastu. Od 1990 roku w jego firmach pracowało blisko 400 osób. Wtedy był jednym z największych prywatnych przedsiębiorców w Polsce.
- Byłem bardzo zaskoczony, gdy odkryłem, że są tacy ludzie, którzy w pracy potrafią plotkować czy czytać gazetę. Dla mnie było to niepojęte - nie ukrywa.

Jego biuro znajdowało się w centrum, w pobliżu Rynku Głównego. Był to czas, kiedy krakowianie i turyści zaczęli odkrywać uroki przesiadywania w ogródkach, kafejkach i restauracjach.
- Nie mogłem zrozumieć, że ruch w ogródkach zaczyna się już w południe i trwa do późnej nocy. Gwar i huk był tak potworny, że ciężko było się skupić - opowiada. - Gdybym wtedy wybrał kawiarniane życie, pewnie nie miałbym teraz tego co mam. Nie miałbym sportu, który kocham - dodaje.

Generałowie...

Mocno wtedy do serca wziął sobie słowa Lecha Wałęsy, że w Polsce potrzebni są generałowie, General Motors, General Electric... - Wprawdzie żadna z firm, które wprowadziłem do Polski, nie ma w nazwie General, jednak myślę, że wejście McDonald's czy BP, na początku lat 90. XX wieku zapoczątkowało wielkie przemiany w gospodarce, przetarło drogę wielu innym dużym firmom- stwierdza.
Czy praca zabiera mu czas wolny? - Nie, skądże. Praca to przecież przywilej, przywilej, że tworzymy coś, czego wcześniej nie było - twierdzi.

Coś z niczego
- Sporą część mojego życia zawodowego poświęciłem na przekształcanie czegoś, co stało się bezwartościowe, np. bankrutujących firm w świetnie prosperujące obiekty - podkreśla z dumą.
U schyłku lat 90. XX wieku jedna z jego firm prowadziła inwentaryzację majątku zjednoczenia Polmozbyt. Było to ponad 500, może 550 działek w Polsce.

- Na 40 czy 50 powstały stacje paliw i obsługi samochodów. W każdej dziś ktoś pracuje. W ten sposób majątek, który wtedy wart był "zero", daje pracę wielu ludziom - mówi.

W Bielsku-Białej kupił wielką upadającą fabrykę tkanin. W Rzeszowie część osiedla mieszkaniowego, zrujnowaną cegielnię, a także dwa czy trzy podobne zakłady. W Dąbrowie Górniczej hutę, w Zabrzu hutę, zakłady mechaniczne i część browaru...
- Wszędzie tam powstały nowoczesne, świetnie prosperujące obiekty, zatrudniające tysiące ludzi, a przyciągające dziesiątki tysięcy. Mam wielkie wewnętrzne poczucie satysfakcji, że uczestniczę w przekształcaniu kraju - twierdzi.

Dać wędkę
Tą sferą życia nie lubi się nadmiernie chwalić, choć sporo serca i grosza w nią wkłada. Mocno współpracuje z Siemachą.
- Lubię pomagać, dzielić się tym, co mam. Wyznaję jednak zasadę, że lepiej dać wędkę, niż od razu rybę - przyznaje. - Dużo więcej z tego pożytku - podkreśla z przekonaniem.

Nie ma nabożnego stosunku do posiadania pieniędzy.- To, że ktoś ma ich bardzo dużo, wcale nie oznacza, że jest bardzo szczęśliwy - podkreśla.

Wciąż zdumiewa go także patrzenie ludzi na odległość własnego nosa. - Myślę, że ten świat byłby dużo, dużo dalej, gdyby ludzie chcieli się dzielić swoimi talentami - tłumaczy Rafał Sonik.

Od nart po quady
- Wszystko przez tatę - opowiada o początkach sportowej pasji. Dziś jest z niej bardziej znany, niż z dokonań w biznesie. Tata chciał, by został sportowcem. - Mając trzy lata jeździłem już z ojcem na nartach. I to na Kasprowym - wspomina.
Uprawiał tenis ziemny i stołowy, windsurfing... Jednak serce oddał bez reszty quadom. Dlaczego? - Dają wolność porównywalną z tą, jaką niegdyś mieli kowboje - twierdzi najlepszy polski quadowiec, posiadacz dwóch Pucharów Świata, sześciokrotny mistrz Polski w enduro i motocrossie quadów, pierwszy Polak, który trzy razy stawał na podium Dakaru, rajdu uważanego za najtrudniejszy na świecie.

Kiedyś był raptusem. Od razu chciał być najszybszy, zdobyć wszystko, sięgnąć po najwyższe laury. Z determinacją przemierzał więc południowoamerykańskie bezdroża. Zapłacił za to licznymi złamaniami, parę razy otarł się o śmierć.

Trzy lata temu został wykluczony z rajdu Dakar. Uznał, że niesłusznie. - Jestem pewien, że wcześniej czy później wygram. Obalę werdykt argentyńskich sędziów - zapewnił wtedy. Sądowa batalia z trzema potężnymi organizacjami - Amaury Sport Organisation (organizator rajdu), Federation Internationale de l'Automobile i Federation Francaise de Motocyclisme - zakończyła się jego wygraną. Precedensowy spór trwał półtora roku. Nie żałuje jednak tego czasu. - Obroniłem sportowy honor nie tylko swój, ale także czterech quadowców - podkreśla.

Teraz do wszystkiego podchodzi spokojniej. - Nie napinam się już tak bardzo. Przyjemność zwycięstwa rozkładam sobie w czasie - mówi.

Stalowe serce dla żony

- Zakopane to dla mnie absolutny azyl - twierdzi Rafał Sonik. To tu znika, gdy chce nabrać sił. Pod bokiem ma wtedy ukochaną górę - Kasprowy Wierch. To jego góra. W sensie duchowym.
Co roku w maju dla wszystkich tych, którzy kochają Kasprowy, organizuje na szczycie mszę św. ekumeniczną.- Na Kasprowym nie ma ścian, nie ma drzwi. Spotykają się na nim narciarze, toprowcy, wielbiciele kolejki i jej przeciwnicy, wierzący i niewierzący, Polacy i obcokrajowcy.

Jak rodzina znosi ryzykowne hobby? - Żona wie, że to moja pasja, a za pasję trudno zabić męża - śmieje się. -Mama składa mój los w ręce Opatrzności. Siostra jest sercem ze mną. Syn ma dystans do tego, co robię. Jest doskonałym narciarzem, pływakiem i biegaczem.

Po zdobyciu drugiego Pucharu Świata ofiarował jego repliki najbliższym współpracownikom. Żona otrzymała "stalowe serce" - za miłość, cierpliwość i wyrozumiałość.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska