Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat nam się popsuł, dlatego powstały „Południki szczęścia”

Maria Mazurek
Lisowscy uwielbiają południowy wschód Azji. Uważają, że nigdzie człowiek nie wypoczywa tak dobrze, jak w tej części świata. Tu w Banjarmasin, w indonezyjskiej części malowniczej wyspy Borneo
Lisowscy uwielbiają południowy wschód Azji. Uważają, że nigdzie człowiek nie wypoczywa tak dobrze, jak w tej części świata. Tu w Banjarmasin, w indonezyjskiej części malowniczej wyspy Borneo Archiwum prywatne Lisowskich
Elżbieta i Andrzej Lisowscy życie spędzili na zwiedzaniu najdalszych zakątków świata. Nam opowiadają, dlaczego człowiek ma w sobie potrzebę odkrywania i jak ostatnio zmieniło się podróżowanie. I czy jeszcze jest bezpieczne?

Elżbieta i Andrzej Lisowscy
krakowianie z wyboru, podróżnicy z desperacji, członkowie nowojorskiego The Explorers Club. Twórcy programów telewizyjnych, autorzy wydawanych także za granicą przewodników. Wyróżnieni m.in. nagrodą TUNISIA AWARDS (Hammamet - 2014), Złotym Medalem Straussa (Wiedeń 2006), nagrodą Zlatna Penkala (Złote Pióro, Zagrzeb 2005), Grand Prix Festiwalu MEDIATRAVEL (Łódź, 2004) i Polskiej Izby Turystyki.

Południki szczęścia
Taki tytuł nosi najnowsza książka Elżbiety i Andrzeja Lisowskich. To zapis ich wspomnień z podróży w najbardziej odległe zakątki świata, podzielony na tematyczne rozdziały, m.in. o sziszy, jedzeniu, winie, masażach. Książka okraszona jest zdjęciami z ich podróży. (Wydawnictwo Esprit)

***

Dlaczego ludzie podróżują?

Elżbieta: Kiedyś pretekstem były czekające daleko skarby - przyprawy korzenne czy złoto. Dlatego władcy wykładali pieniądze na ryzykowne projekty wypraw. Samym żeglarzom chodziło jednak przede wszystkim o odkrywanie ludzi, przyrody, zapachów.

Andrzej: Siebie samych także poznajemy lepiej w podróży. Ujawniają się wtedy nasze nadzieje, lęki. Uczymy się pokory i tolerancji. Dla innych postaw, wierzeń i kultur. Odkrywamy nowe punkty odniesień i bogatsi wracamy do naszego Krakowa. Paląc fajkę wodną w Armenii, Stambule czy Teheranie, zanurzając się w oparach jabłkowo-miętowego dymu, widzę świat inaczej, mocniej, a jednocześnie z pewnym dystansem.

Elżbieta: Jedwab, papier, flamenco, kawa, założenia ogrodowe, przyprawy… Zawdzięczamy to podróżom. Szkoda, że tak rzadko inspirują się światem nasi politycy, ale oni oglądają go przez przydymione szyby limuzyn. Była pani na przykład w Singapurze?

Nie.

Elżbieta: To jedno z najbardziej inspirujących miejsc, jakie odwiedziliśmy. Tam ludzie wiedzą, dokąd zmierzają. Widać to w architekturze (na miarę XXI wieku), sprawnej komunikacji (bez korków), wszechobecnej zieleni - 51 procent powierzchni muszą zajmować tereny zielone i żadne lobby deweloperów tego już nie zmieni…

I wszystko to dotyczy miasta-wyspy- państwa bez własnej wody pitnej i bogactw naturalnych. Tam importuje się kamienie i ziemię z pobliskiej Indonezji, by wciąż powiększać terytorium. A jeszcze w XIX wieku w miejscu dzisiejszego Singapuru było grzęzawisko. Mimo to szybko zbudowano metro. W Krakowie możemy tylko o tym pomarzyć…

Andrzej:
Nawet Manhattan przy Singapurze wygląda dziś jak XIX-wieczna osada. Ale najsmutniejsze jest to, że nie potrafimy czerpać z doświadczeń innych. I znając nawet historię nie wyciągamy z niej wniosków dla siebie czy miasta.

W Singapurze można zostać ukaranym nawet za to, że żuje się zakazaną tam gumę.
Elżbieta: Panuje tam restrykcyjne prawo, prawdziwej (naszej) demokracji nie ma. I choć można mówić o władzy absolutnej, to jest to rodzaj absolutyzmu oświeconego. Przyjaznego społeczności, jej potrzebom i oczekiwaniom. Ci ludzie mieszkają tuż pod równikiem, a mają bezpieczną wodę w kranach, żyją na wysokiej stopie, mają dobre oparcie socjalne i morze zieleni.

„Prawdziwego życia” nie poznają chyba ludzie wykupujący wycieczki all inclusive?
Elżbieta: Wczasy all inclusive kosztują nieraz mniej niż lot w dane miejsce. Radzimy więc znajomym, żeby wykupili takie wczasy, a już na miejscu wypożyczyli samochód, jeździli, zwiedzali, próbowali regionalnych potraw. Tyle że większości osób, które na taki wyjazd się decydują, zwykle nie chce się nawet wyjść poza teren hotelu.

Państwo byli na all inclusive?

Andrzej: Raz, wiele lat temu - na Dominikanie. Pławiłem się w luksusach w pięciogwiazdkowych hotelach. Jak tylko wchodziłem po pas do morza, zaraz zjawiali się kelnerzy, przynosząc drinki. Było tam wszystko, co człowiek mógł wymyślić. A możliwość smakowania kuchni bez ograniczeń sprawiła, że przybyło mi osiem kilogramów.

A podobało się panu?

Andrzej: Poznawczo - tak. Ale to nie mój świat. Wszystko lepiej smakuje w tanich, lokalnych, także ulicznych knajpkach. Nawet krewetki. Takiej uczty, jak kiedyś na Bali, nie zapomnę nigdy. Za dwa dolary kupiliśmy w namiocie rozłożonym na plaży świeżo złowione ryby i właśnie krewetki. Królewskie. A za dolara w pobliskiej knajpce, przykrytej tylko plandeką, upieczono je na grillu podgrzewanym sprasowanymi rozżarzonymi skorupami kokosa. I do tego morze przypraw i sam aromat owocu kokosa… Niebo w gębie.

Podobnie jest z hotelami. Miło wspominam nocleg w pałacu maharadży koło Dżajpuru w indyjskim Radżastanie, ale na co dzień lepiej się czuję w tanich hostelach. Są bliżej normalnego życia i lokalnych mieszkańców.

W ogóle z tanich miejsc więcej widać. A nam zależy na tym, żeby dotrzeć do ludzi, przekonać ich do siebie. Kiedyś byliśmy nad Nilem, potrzebowaliśmy nagrać do programu śpiewające dzieci. Poprosiłem jedną dziewczynkę, żeby coś zanuciła i usłyszałem jej pytanie: „A za ile”? Pewnie turysta rzuciłby jej nieduży pieniądz, ale ja przedstawiłem jej to inaczej: że ma zaszczyt się zaprezentować, zobaczyć, jak śpiewa się do mikrofonu. Przekonałem ją na tyle, że zorganizowała mi cały chór dziecięcy. Uwielbiam też się targować, choć Elżbieta tego nie znosi.

Grą jest też odwrotne zjawisko, o którym pisała pani w książce: ta’arof.
Elżbieta: To irańska etykieta. Ta’arof znaczy po persku tyle, ile grzeczność. Sprzedawca w sklepie, kelner czy taksówkarz po pytaniu, ile się należy, odpowiada, że nic, że to drobiazg, że nie ma mowy o zapłacie. Turyści czasem nie rozumieją tego, że to gra, próbują więc wyjść ze sklepu albo z taksówki bez płacenia. A wtedy podnosi się krzyk, że nie zapłacili. W książce przytaczam rozmowę pomiędzy mną a sprzedawcą tkanin w Teheranie. Kilka razy musiałam nalegać, że zapłacę, a mężczyzna za każdym razem odpowiadał: „To nic niewarta tkanina, proszę ją przyjąć bez zapłaty” albo „Pani obecność w moim sklepie jest warta znacznie więcej”. Nie da się zrozumieć perskiej kultury bez oswojenia tej etykiety.

Pan opowiadał o dziewczynie, która poproszona o zaśpiewanie, zapytała, ile dostanie za to. Nie odnosicie państwo wrażenia, że tam, gdzie jest turystyka, ludzie robią się zachłanni?
Elżbieta: 20 lat temu byliśmy na targach turystyki w Berlinie. Ówczesny szef Światowej Organizacji Turystyki powiedział tam publicznie: „Turystyka niszczy - świat, ludzi i ekologię”. Kiedy usłyszeliśmy jego słowa, stwierdziliśmy, że pewnie na tym stanowisku długo się nie utrzyma. I rzeczywiście - po trzech miesiącach już go nie było.

Miał rację?
Elżbieta: Oczywiście, że miał.

Andrzej: Ale to nie jest wina zachłannych autochtonów. To nie zaczyna się od tego, że ludzie wyciągają rękę i proszą: Daj. Zaczyna się od tego, że turyści wyciągają pieniądze i mówią: „Zrób to albo to, a dostaniesz pieniądze”. I lokalni ludzie są później w stanie za dwa dolary wykrzywiać rękę albo umieszczać na swoich genitaliach - widzieliśmy to nad Gangesem - kilkukilogramowe odważniki, żeby Amerykanin mógł zrobić sobie zdjęcie. Podobnie z seksturystyką w Tajlandii - przecież zaczęło się od amerykańskich marines, którzy stacjonowali w tamtejszych bazach. A dopiero na końcu jest wybór tych biednych dziewczyn - na ogół z uboższej, północnej części kraju - które za sprzedawanie swojego ciała utrzymują rodziny.

Turystyka przez ostatnie lata się zmieniła? Coraz mniej jest miejsc bezpiecznych, nie możemy się tak czuć już nawet w Europie.
Andrzej: Przede wszystkim w Europie.

Podróżowanie na Bliski albo Daleki Wschód jest bezpieczniejsze, niż podróżowanie do hiszpańskich albo francuskich kurortów?
Elżbieta: Są takie miejsca, jak Irak, Afganistan czy Syria, do których się nie jeździ. Ale już na przykład w Iranie - pokazywanym w mediach jako oś zła - czujemy się bardzo bezpiecznie.

Andrzej: Azja jest w tym momencie bezpieczniejsza. W Tunezji czy Egipcie władza chroni miejsca narażone na ataki. W Iranie jest tyle policji, także tej tajnej, że nawet złodziei jest mniej niż u nas. Zagrożenia terrorystyczne i związane z nimi niebezpieczeństwo dla nas Polaków to nowa sytuacja, nie wiemy, jak się zachować. Wciąż uparcie wierzymy, że w Polsce i Europie jest względnie bezpiecznie. A to niestety iluzja. Przykładem jest choćby Francja i Belgia.

Elżbieta: Świat nam się popsuł, niestety.

To co mamy zrobić? Przestać podróżować?
Andrzej: To byłoby zwycięstwo terrorystów. Skoro w Stambule są zamachy, to mamy już nigdy nie zobaczyć Błękitnego Meczetu? Nie chcemy już oglądać egipskich piramid? Rezygnujemy, poddajemy się?

Elżbieta: Nie dajmy odebrać sobie podróżowania, bo to jest nasza wolność. Dostosujmy się do tej nowej sytuacji. Nie możemy tkwić w bańce pozornego bezpieczeństwa, ale nie powinniśmy też popadać w paranoję. Powinniśmy wiedzieć o kraju, do którego jedziemy. Zdawać sobie sprawę z zagrożeń. Ale strach nie powinien nas paraliżować. Mam w sobie dużo spokoju. W 1979 byłam w Iranie podczas rewolucji i zamieszek w Pakistanie. Parę lat później, kiedy kręciliśmy z Andrzejem film o cywilizacji Indusu, zaskoczyły nas starcia uliczne w Karaczi i Thatcie.

Pani pisze, że muzułmanie mogą wykrzykiwać okropne hasła przeciw Zachodowi. Jeśli jednak spojrzą nam w twarz, nawiążą z nami kontakt - nienawiść znika.
Elżbieta: Bo Zachód przestaje być wtedy miejscem abstrakcyjnym, ma twarz konkretnego człowieka. Uśmiech i kontakt wzrokowy przełamują bariery. Poza tym nie dziwmy się, że Zachód nie jest lubiany. Sam na to zasłużył - koloniami, wyznaczaniem granic bez sensu, wysyłaniem wojsk na Bliski Wschód. Arabska wiosna nie wyszła. Reżimy upadły, ale nie było ugrupowań, które mogły unieść władzę. W to puste miejsce zaczęły się wciskać groźne organizacje, m.in. terrorystyczne. Poza tym ludzie tracili pracę, swoje dawne uporządkowane życie. W Stambule wiózł nas taksówką libijski fizyk. Nie znosił Kadafiego, ale tęsknił za czasami, kiedy było stabilnie.

Andrzej: Przerażające jest to, że zwykli ludzie płacą taką cenę za głupotę kilku „wielkich” przywódców, zachłanność i ambicje rządzących. I jeszcze jedno - edukacja… Do jednego worka z napisem islam wrzuca się terroryzm, życie codzienne muzułmanów. Nic nie wiemy o ich wspaniałych osiągnięciach w kulturze. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele Europa zawdzięcza Arabom, Hindusom, Irańczykom.

Elżbieta: Wracając do pytania: dlaczego warto podróżować? - właśnie dlatego. Żeby spojrzeć na świat z trochę innej niż nasza perspektywy. Europejczycy patrzą na resztę naszego globu z wyższością, nierzadko - z pogardą. Sytuacja na Bliskim Wschodzie? To nie nasz problem. Uchodźcy? Nie ma dla nich miejsca. Europa jest jak dryfująca wyspa, której mieszkańcy usadzeni wygodnie w fotelach popijają drinki. Zamyka oczy na wszystko wokół. Ale powoli zaczyna się to mścić. Obyśmy z tej trudnej lekcji wynieśli jakiś pożytek. Obudzili się, zanim będzie za późno.

Jakoś powiało pesymizmem…
Andrzej: Właśnie dlatego napisaliśmy „Południki szczęścia”. By spojrzeć opty-mistyczniej. Pokazujemy dobre strony świata - zarówno przez pryzmat sacrum, jak i profanum - wierząc, że warto żyć, także w podróży i blisko ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska