Według prokuratury i policji to był zwykły, choć tragiczny przypadek, jakich zdarza się sporo. Śledztwo w sprawie śmierci Marka Kapela umorzono. W fakcie dziwacznego usytuowania zwłok, tkwiących pomiędzy ciężkimi elementami betonowego ogrodzenia, nie dopatrzono się niczego wartego wyrafinowanych dociekań. Tylko rodzina zmarłego żałobę dzieli z przekonaniem, że Marek padł ofiarą zagadkowej zbrodni.
Zofii Kapeli na samą myśl o śmierci syna łzy same cisną się do oczu. Do dziś nie może się otrząsnąć. - To, co go spotkało, jest przerażające. Nie wierzę, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek - mówi. Jej syn po całym dniu ciężkiej pracy wyszedł wieczorem z domu w Lubaszu do baru w Szczucinie, żeby się zrelaksować. Wypił dwa piwa i drinka, i po godzinie 23 pomaszerował do domu. Nigdy do niego nie dotarł. Zabrakło dwóch kilometrów. Przypadkowy przechodzień rano zauważył ciało zwisające z betonowego ogrodzenia firmy budowlanej. Nie było w nim jednego, dolnego elementu. Dwa kolejne zacisnęły się na szyi mężczyzny. Prokuratura po niespełna dwóch miesiącach śledztwa umorzyła sprawę. - Nie było dowodów, aby ktoś przyczynił się do śmierci mężczyzny - mówi prokurator Witold Swadźba. A jednak rodzina Marka podejrzewa morderstwo. Kolejne niewyjaśnione w Szczucinie.