Zobacz także:
Spokojna i stateczna, a jednocześnie pełna życia. Miała kochającego chłopaka i plany na życie. Kończyła wymarzone studia prawnicze, pracowała w kancelarii. Uwielbiała spacery. Z ostatniego nie wróciła. Tydzień później jej ciało znaleziono w zalewie Zakrzówek. Rodzina, przyjaciele i wszyscy zaangażowani w akcję poszukiwawczą nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Od dwóch dni modlą się za zmarłą w kościele Dominikanów.
Agnieszka Miedziak wyszła z domu przy ul. Rydlówka we wtorek, 28 czerwca około godz. 20.50. Poszła na spacer, więc nie zabrała ze sobą dokumentów. Umówiła się na Rynku ze swoim chłopakiem Adamem. Do centrum już nie dotarła. - Ślad się urywa. Nie mamy pojęcia, co mogło się stać. Do ostatniej chwili mieliśmy nadzieję, że odnajdzie się cała i zdrowa - mówi najbliższa przyjaciółka Agnieszki, Roksana Ożarowska.
Chłopak Agnieszki, Adam nie był w stanie w czwartek z nami rozmawiać.
- Rany są zbyt świeże - powiedział.
Agnieszka Miedziak nie żyje. Dlaczego?
Wstępne oględziny ciała nie wskazują na udział osób trzecich. Policja jako jedną z hipotez przyjmuje samobójstwo. W to, że Agnieszka sama odebrała sobie życie, nie chcą uwierzyć ci, którzy ją znali.
- Dlaczego miałaby się zabijać? - dziwi się Roksana. - Miała kochającego chłopaka i pracę, którą bardzo sobie chwaliła. Była szczęśliwa - dodaje.
Wątpliwości ma również prokuratura. - Gdyby to było ewidentnie samobójstwo sprawa zakończyłaby się w jeden dzień - mówi Jacek Para z Prokuratury Okręgowej Podgórze. - Mamy wiele hipotez, ale nie chcę zdradzać szczegółów - podkreśla.
Czytaj także:
Co zatem wydarzyło się ponad tydzień temu przy ul. Kobierzyńskiej? Dlaczego Agnieszka nie dotarła na Rynek? I co robiła na Zakrzówku?
Więcej o tajemniczej śmierci Agnieszki Miedziak w piątkowym papierowym wydaniu "Gazety Krakowskiej"
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail