Tymczasem nasze tuzy polityczne i inne mówią o budowie na polskiej ziemi amerykańskich silosów rakietowych, jakby chodziło o fabrykę z obcym kapitałem, tyle że bardziej uciążliwą. Z drugiej strony panuje u nas niezrozumiałe przeświadczenie, że projektowana baza odgrywa jakąś wyjątkową rolę
w polityce obronnej USA.
Trzeba wyrwać się poza polski zaścianek, by stwierdzić, że dla Amerykanów i stosunków USA z Polską obecność nad Wisłą elementów tarczy ma marginalne znaczenie. Za Atlantykiem sprawa budzi zainteresowanie głównie dzięki Moskwie i jej protestom, bo do poprawnych relacji z Rosją przywiązuje się tam znaczenie. Poza tym, w Waszyngtonie ewentualna umowa z warszawskim rządem postrzegana jest raczej jako przedsięwzięcie pakującej manatki administracji Busha niż element narodowej strategii.
Podobnie dla następców obecnej ekipy tarcza i jej środkowoeuropejski odprysk będą zaledwie częścią kłopotliwej spuścizny po poprzednikach. Niezrozumiałe są zatem tak polskie nadzieje na jakąkolwiek rekompensatę za nasze poświęcenie, jak i obawy, że nieposłuszeństwo wobec wylatującej obsady Białego Domu może nam popsuć układy z wielkim sojusznikiem.