Młodsi z jego uczniów i sympatyków zbliżają się teraz do czterdziestki. A starsi Krakowianie, chyba wszyscy, pamiętają Ojca Joachima Badeniego nawet jeśli bezpośrednio z nim się nie zetknęli. Słynny dominikanin był jedną z ważniejszych krakowskich osobowości, czyli ludzi bez których nasze miasto byłoby banalne i nieciekawe. Przyjacielski a przecież wyniosły, mistyk, a jednak autor nieskończonej ilości zabawnych anegdot, arystokrata a zarazem brat łata.
Zapytano go jak przeżywać dobrze starość - „Nie wiem, zapytajcie kogoś starego” – odpowiedział 96-letni podówczas ojciec Joachim, co zapisała Judyta Syrek. On wcale nie żartował. Po prostu nie pielęgnował w sobie starca.
Podziwiało go tysiące ludzi. Był znawcą Junga i pilnym uczniem Mistrza Eckharta. Miał ogromną wiedzę, umiejętność ciętej riposty i wyjątkową, błyskotliwą inteligencję. A przede wszystkim wiarę promieniującą, nieprzysłoniętą pleśnią księżej rutyny.
Opowiadał o sobie z roku 1938 r. To było we Lwowie. „Szedłem wieczorem do knajpy i niespodziewanie ktoś łagodnie jakby mi położył rękę na plecach. Dokoła było pusto, czułem, że dotknęła mnie Matka, wskazując drogę do kościoła dominikanów, przed którym stała figura Matki Boskiej z Lourdes, ufundowana przez moją ciotkę. Kościół był zamknięty. Na drugi dzień wróciłem. Dominikanie odmawiali różaniec. Przysnęło mi się, ale kiedy się ocknąłem, zobaczyłem Hostię w monstrancji. A w istocie zobaczyłem Ciało i Krew. I to mi pozostało, otrzymałem łaskę mistycznego widzenia prawd wiary, nie jako nagrodę za cnotliwe życie, bo żyłem jak najgorzej.”
Nie wiem, o co chodziło z tym „złym życiem”. Wiódł życie młodego, wykształconego prawnika i szalenie przystojnego arystokraty skuzynowanego z Habsburgami i szwedzkim dworem królewskim.
Tak czy owak Kazimierz Badeni (imię Joachim przybrał w zakonie) postanowił porozmawiać z jednym z dominikanów. „Dokładnie pamiętam tę sytuację. On siedział, a ja stałem. A obok stał Chrystus. I mnie zapraszał. (…) Przyciąganie pięknej kobiety w porównaniu z tym, co ja przeżyłem, to jest nic. Tu była jakaś potęga. Straszliwa, kosmiczna potęga: «Pójdź za mną». A jednocześnie zupełna wolność. Ja powiedziałem wtedy temu dominikaninowi: «Proszę Ojca, jeślibym wszystko stracił, to wstąpię». Do zakonu oczywiście.
Wybuchła wojna i wszystko stracił. „Łącznie z tym, co było mi do życia niezbędne: złota papierośnica, złoty zegarek i 30 jedwabnych koszul. Ale to jest temat na inną opowieść, pod tytułem «Rozwój Kazia».”
Bo zamiast do klasztoru wstąpił do polskiego wojska we Francji. Walczył m.in. w Maroku. A ponieważ myśl o powołaniu zakonnym nie dawała mu spokoju wybrał się tam do pewnego mnicha. „Poszedłem do niego, powiedziałem mu, jak ze mną jest i zapytałem, co mam robić. On się długo namyślał. I mówi: «Pan Bóg na pewno czegoś od pana żąda. Mów, Panie, sługa Twój słucha».
Jakby piorun strzelił we mnie. To jest to!
A później spytałem się o to samo dominikanina we Francji, w Tuluzie, a on na to: «A, proszę pana, niech się pan żeni. Trzeba dobrych mężów. Trzeba rodzin z licznymi dziećmi…». I coś tam jeszcze o prokreacji. Pomyślałem sobie: Ty, kochany, głupstwa gadasz, a siedzisz za kratą w białym habicie, jak ksiądz. Po prostu, kochany, głupstwa gadasz. Nie masz pojęcia, o co chodzi”.
I tak Kazimierz Badeni został Ojcem Joachimem. Śluby złożył 26 lipca 1945 roku. Na stare lata przyszło mu pracować z młodzieżą studencką, pod koniec życia w krakowskiej Beczce.
80-latek stał się autorytetem i mentorem młodych.
Zmarł 11 marca, 15 lat temu, mając 98 lat.
