FLESZ - Zbliża się lipcowa fala upałów

Nie wszyscy już dzisiaj pamiętają, ale Lady Pank narodził się jako pomysł dwóch osób: tekściarza Andrzeja Mogielnickiego i gitarzysty Jana Borysewicza. Ten drugi grał na początku lat 80. w zespole Budka Suflera. Mogielnicki pisał dla lubelskiej formacji teksty i zgadał się z muzykiem, że obaj lubią popularną wówczas brytyjską formację The Police. Wpadli więc na pomysł, aby założyć zespół, który będzie wykonywał podobną muzykę, łączącą nowofalowy rock z elementami reggae. Początkowo to również Borysewicz miał śpiewać, po kilku nagraniach za mikrofonem stanął jednak Janusz Panasewicz.
- Janek był wtedy wielbicielem The Police i chciał mieć swoje trio, w którym on będzie śpiewał. Potem okazało się jednak w studio, że nie poradzi sobie ze wszystkim. Musiał się więc skupić na graniu na gitarze i na komponowaniu. Kiedy pojawiłem się na przesłuchaniu, początkowo był nieufny. Andrzej go jednak przekonał. Zacząłem więc śpiewać – i dalej już poszło – opowiada nam Janusz Panasewicz.
Szybko się okazało, że Borysewicz jest w wyjątkowo dobrej formie artystycznej i sypie kolejnymi przebojami jak z rękawa. Najpierw była „Mała lady punk”, a potem „Vademecum skauta”, „Tańcz głupia tańcz”, „Kryzysowa narzeczona”, „Zamki na piasku”, „Wciąż bardziej obcy”, „Moje Kilimandżaro” czy wreszcie „Mniej niż zero”. Każda z tych piosenek trafiła na opiniotwórczą wówczas listę przebojów Trójki, dzięki czemu muzyka Lady Pank rozbrzmiewała w eterze niemal bez przerwy. Nic dziwnego, że grupa szybko zyskała ogromną popularność, której szczyt przypadł na 1983 rok, kiedy to zagrała w sumie aż 360 koncertów.
- Ja zawsze byłem skoncentrowany na muzyce. Nie założyłem zespołu po, aby fanki za mną szalały. Tylko po to, aby grać i dawać ludziom radość. Do dzisiaj zrobiłem tyle utworów, że jest z czego wybierać – podkreśla Jan Borysewicz.
Mordercza eksploatacja zespołu z czasem odbiła się na jego formie. I doszło do skandalu: w 1986 roku lider obnażył się publicznie podczas koncertu we Wrocławiu. W konsekwencji tego muzycy musieli zawiesić działalność. Rok później wrócili jednak już na scenę – i fani przyjęli ich równie gorąco jak kiedyś. Nie zaszkodziły formacji również kolejne skandale w następnych latach, których bohaterem był z kolei wokalista, wychodzący na scenę pod wpływem alkoholu. Wielbiciele uznali, jednak że to właśnie rock’n’roll – choć Panasewicz ostatecznie skończył z piciem i obiecał słuchaczom abstynencję.
- My jesteśmy pasjonatami rocka. Lubimy nagrywać płyty, dawać koncerty, cieszymy się każdą okazją do wspólnego muzykowania. To się udziela widzom, oni to czują. Gdybyśmy sami nie bawili się dobrze na scenie, ludzie by nie kupowali biletów i płyt. Dlatego myślę, że to właśnie pasja nas trzyma tyle lat na scenie – podkreśla Panasewicz.