Miałem chyba najgorzej ze wszystkich, bo startowałem pierwszy - szeroko uśmiechnięty opowiada Paweł Moskwa ze Strzyżowa, który przyjechał do Łosia z żoną Anną i dziećmi. - Nigdy wcześniej nie miałem okazji ciągnąć takiego wozu, na dodatek pełnego pań - dodaje, spoglądając dyskretnie, jak z maziarskim wozem zmagają się jego konkurenci.
Niedziela w Łosiu wypełniła się gwarem. Ściągnęli tu bardzo licznie mieszkańcy wsi, okolicznych miejscowości i w wielkiej grupie turyści. Wszyscy kierowali swoje kroki w stronę Zagrody Maziarskiej. Tu właśnie po raz szósty odbywało się Święto Maziarzy Łosiańskich. W tym roku bramę zagrody przekroczyło w czasie święta ponad 1000 osób.
Kobiety to potęga
- Tegoroczne święto poświęciliśmy łosiankom - mówi Klaudia Zbiegień, kierowniczka Zagrody Maziarskiej. - Chcieliśmy pokazać ich ciężką pracę w czasie, gdy ich mężowie wyprawiali się w dalekie strony za zarobkiem - dodaje.
Łosie to wieś łemkowska, której mieszkańcy tradycyjnie zajmowali się wędrownym handlem mazią i smarami, które były używane głównie do smarowania osi drewnianych wozów. Istniały dwie kategorie maziarzy. Drobni handlarze domokrążni wędrowali pieszo po wsiach Karpat i przyległego Pogórza. Inni maziarze wyjeżdżali na dalekie trasy specjalnie przystosowanymi ciężkimi wozami. Jeździli w Karpaty, aż po Siedmiogród, na daleką Ukrainę, w głąb Rosji, na Litwę, Łotwę i po całym niemal obszarze ziem polskich. Kobiety często na większą część roku stawały się słomianymi wdowami.
- Oni zaprzęgali konie i jechali z dziegciem i mazią, a na ich głowach zostawało wszystko - mówi Klaudia Zbiegień. - Musiały zajmować się dziećmi, obrządkiem w gospodarstwie, zasiewami czy zbiorami w polach, były zaradne, a przy tym silne.
Ciężko, ale strojnie
Jak wyglądało życie w Łosiu, można było zobaczyć na okolicznościowej wystawie fotografii, które do zagrody przynieśli mieszkańcy wsi. Na stoiskach można było skosztować lokalnych potraw. Kto chciał, mógł też się sprawdzić w domowych pracach, choćby w praniu na tarze. Tuż za balią, w której moczyło się pranie, nad płotem zagrody, wisiały różne części głównie damskiej garderoby.
- Ale zawsze jest coś za coś. Niby bez mężów, ale łosianki miały za co się pięknie ubierać - stwierdza z uśmiechem Żanna Orchel, na co dzień przewodniczka po zagrodzie. - Proszę spojrzeć na to, co tu powiesiliśmy na sznurze do suszenia, to nie są jakieś zgrzebne wiejskie rzeczy, ale bielizna, halki czy bluzki z najlepszych materiałów i ekskluzywnych przedwojennych sklepów - dodaje.
Zrobić masło to ciężka praca
Każda z pań, które zjawiły się w Łosiu na maziarskim święcie, mogła również spróbować swoich sił w ubijaniu, jak najbardziej tradycyjną metodą, masła w maselnicy. W szranki stanęły, a właściwie usiadły cztery zawodniczki. Musiały ubić masło, a następnie sprawnie oddzielić je w zimnej wodzie od maślanki.
- Wydawało mi się, że to jest proste, ot, kilka razy poruszyć drążkiem i będzie masło, a tu trzeba się naprawdę namachać - rozbawiona opowiada pani Barbara Chylińska z Krakowa. - Tak się złożyło, że jestem tu niedaleko, w Bystrej, na wczasach z rodziną, więc wybraliśmy się wszyscy właśnie do Łosia - dodaje.
Pani Barbara dzielnie walczyła, ale niestety, lepsza w ubijaniu masła była od niej Mirosława Reczek z Żurowej, która też tylko na jeden dzień przyjechała do Łosia. W nagrodę wszystkie panie dostały masło, które zrobiły, a do tego po bochnie wiejskiego chleba.
Baby na wozie
Panowie, którzy też bardzo licznie stawili się w zagrodzie, mogli wykazać się czasie święta swoją siłą w wielkim turnieju w przeciąganiu maziarskiego wozu. Na ubitej ziemi, tuż obok wozowni, stanęło siedmiu łosiańskich strongmanów. Na wozie dumnie zasiadły panie, w liczbie pięciu. Bezapelacyjnie wygrał w tej siłowej konfrontacji Dariusz Skrypak z Gładyszowa. Przeciągnięcie wozu na odległość około 20 metrów zajęło mu niewiele ponad siedem sekund.
- Myślałem, że będzie trudniej - powiedział Darek - Ale okazało się, że dla mnie to bułka z masłem.