- Bobry czuły się tutaj jak w domu. Teren był zarośnięty i niedostępny dla ludzi, więc mogły żerować do woli - mówi Stanisław Biernacki, szef Stowarzyszenia Wędkarskiego „Nerka”.
Aby dobrać się do soczystej kory z cienkich gałązek wierzb lub osik, zwierzaki najpierw podgryzały ogromne drzewa i je przewracały. Tak padało jedno za drugim. Aby zapobiec niszczeniu drzew, wędkarze okręcali pnie siatką lub smarowali konary pastą mydlaną, ale bobry radziły sobie z takimi przeszkodami.
Stanisław Biernacki postanowił więc bobry „wykurzyć” inaczej. - Zasypaliśmy wszystkie zrobione przez nie dziury gruzem i kamieniami. Tak, żeby nie mogły swobodnie przechodzić drążonymi przez siebie trasami - wyjaśnia wędkarz. Z brzegów usunięto krzaki i wzmocniono go agrowłókniną, na której nasadzona będzie ozdobna zieleń. - Dziury porobione przez bobry nie pozwalały tam wejść człowiekowi. Było niebezpiecznie. Sam się tam kiedyś zapadłem po pas - mówi nasz rozmówca.
Czy teraz z bobrami będzie spokój, tego do końca nie wiadomo. - Zobaczymy jesienią. Wtedy zaczynają żerować i obgryzać drzewa - wyjaśnia pan Stanisław.
Przyczepa śmieci
Bobry to nie jedyny problemu zalewu. Drugim są śmieci. W tym roku garstka zaangażowanych wędkarzy gruntownie wysprzątała zarośnięty do tej pory fragment. Zebrali prawie przyczepę różnego rodzaju śmieci.
- Nie oszukujmy się. Same tu nie przyszły tylko wylądowały, jeśli nie bezpośrednio z balkonów, to z rąk przechodniów - denerwuje się Stanisław Biernacki. Jak dodaje często śmiecą też ludzie, którzy przychodzą karmić łąbędzie, a potem rzucają opakowanie po chlebie na ziemię.
- Codziennie po zamknięciu porządkujemy cały teren, ale to syzyfowa praca - żali się opiekun obiektu. - Pracujemy społecznie, nikt z nas nie dostaje za to pieniędzy. Żona i wnuczka pojechały na wakacje, a ja zostałem, żeby wszystkiego dopilnować. Chciałbym prosić ludzi, żeby uszanowali naszą pracę i przynajmniej nie śmiecili - dodaje.
Kropla w morzu potrzeb
Mieszkańcy cenią sobie zalew Nerka. Przychodzą tu pospacerować, odpocząć od ulicznego zgiełku, powędkować, a nawet zrobić grilla. - Nasz syn uwielbia karmić łabędzie i kaczki - śmiej się pani Monika z Wolbromia.
Wędkarze chcieliby dalej rozwijać to miejsce. Marzy im się m.in., aby przy zalewie zaczynała się ścieżka zdrowia, która szłaby dalej w kierunku ogródków działkowych. Przy sprzątaniu pomogła gmina. - To co zrobiliśmy teraz, to kropla w morzu potrzeb. Trzeba by było ze 100 tys. zł rocznie, żeby stworzyć tu miejsce z prawdziwego zdarzenia. Dziękujemy burmistrzowi za pomoc i liczymy na dalszą, owocną współpracę - kwituje Biernacki.
Nad zalew można przychodzić codziennie, poza środami w godz. 9-18.