Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. Uporem, pracą, niezwykłym talentem literackim i mądrością osiągała cele. Po Marcie Dąbkowskiej pozostały piękne wiersze, które recytowali aktorzy Dorota Segda, Anna Lutosławska-Jaworska, Sława Bednarczyk. Zainteresował się nimi literat Zygmunt Adamkiewicz oraz Janusz Bielecki, muzyk, kompozytor, który grał dla niej.
Marta Dąbkowska niosła nadzieję i ukojenie w wierszach, podczas gdy sama była nieporadna, niepełnosprawna. Urodziła się z porażeniem mózgowym. Nie chodziła samodzielnie, mówiła niewyraźnie, nazywała to wprost - bełkotaniem. Pisała o sobie bez żalu. W wierszu „Plan” wyjaśniała czym jest niepełnosprawność (fragment):
Bóg Stworzył mnie inną
by ludzie mogli zobaczyć
że jest inność (...)
Dał mi niedołężne dłonie
by ci co mają sprawne dostrzegli
jak wiele mogą
Dał mi nogi koślawe
by ci co narzekają
że idą drogą trudną zobaczyli
jak łatwo jest wlec nogę za nogą
Zamiast mowy
Bóg dał mi bełkotanie
by ci co po ludzku mówią dostrzegli
jak cenne jest każde słowo zrozumiane (...)
Pogodziła się ze swoją niepełnosprawnością. - Powiedziała mi kiedyś: mamuś nie widzę siebie w zdrowym ciele. Ja kocham takie, jakie mam - opowiada Jadwiga Dąbkowska, mama pani Marty.
Dziś pani Jadwiga czuje się rozdarta. - Zawsze byłyśmy razem Martusia i ja. Teraz czuję się podzielona. Tęsknota za nią każdego dnia jest tak wielka... - wzdycha. To ona codziennie ubierała swoją córkę, karmiła, pomagała w najdrobniejszych czynnościach i niestrudzenie tłumaczyła wszystko, co córka mówiła. Ona jedyna rozumiała dokładnie mowę pani Marty. Całe życie była jej tłumaczką.
Na pogrzebie Marty Dąbkowskiej o codziennych trudach tej rodziny, a zarazem o uporaniu się z nimi opowiadała Ewa Zaborowska, terapeutka, która została przyjaciółką pani Marty. Ta poetka z Krzeszowic taka była, każdy, kto ją poznał, dobrze się przy niej czuł, chciał być jej przyjacielem.
Ewa Zaborowska wspominała po mszy żałobnej, jak pani Marta chodziła do szkoły, a mama z nią, żeby pomagać. Musiała być przy sprawdzianach, egzaminach i tłumaczyć wszystkie odpowiedzi córki. Z nią podchodziła do matury i do egzaminów na studiach.
Niepełnosprawna dziewczyna mierzyła się z trudnościami. W szkole była prymuską, o świadectwa z paskiem rywalizowała z siostrą. Na studiach, które podjęła w Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie, nie liczyła na ulgi, przeciwnie jako pierwsza wywiązywała się z zadań. Zaskarbiła sobie przyjaźń koleżanek i kolegów z roku.
Taka była - dawała radość i nadzieję swoją postawą i poezją. W wierszach o życiu, sobie samej, marzeniach, przyrodzie i Bogu dodawała otuchy i ewangelizowała. Gdy zabierała się do pisania - czuła się wolna. Mając przed sobą kartkę lub ekran komputera nic jej nie ograniczało, choć pisała z trudem, pióro wypadało z ręki, a w klawiaturę stukała jednym palcem.
Przecież miała powody do narzekania, ale tego nie robiła. - Była aniołem na ziemi - szepcze jej mama. Wiersze pisała od dzieciństwa. Jej przemyślenia notowała mama, a zdarzało się, że trzeba było to zrobić na działce, w podróży. Mama zapisywała myśli córki na tym, co miała pod ręką np. na bilecie.
Poetka wydała trzy tomiki wierszy: „Mam nad sobą niebo”, „Nie wiemy”, „Mój zeszyt”. Nie opowiadała ludziom o swoim cierpieniu, pisała wiersze, by pokazać, jak cieszy się ze spotkań z ludźmi, jak pokonuje trudności, zachwyca się pięknem świata, nawet kałuży na drodze, co opisała w wierszu „Wspólnota”:
Jaki sens
ma zbiegowisko
kropel wody
w asfaltowej dziurze
zapytaj kogoś
kto zwieszając głowę
niebo zobaczył
lub ptaka
któremu zabrakło siły
by pofrunąć do rzeki.
Rodzice nie ograniczali swojej Martusi. Pomagali, by mogła wyjechać na wakacje, pielgrzymki - najpierw ze znajomymi ze Wspólnoty Osób Niepełnosprawnych „Obuzki” w Krzeszowicach, potem z Katolickiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych Klika w Krakowie.
Znajomi i nieznajomi, którzy znali ją osobiście lub tylko z opowieści i z wierszy, nie mają wątpliwości, że była osobą niezwykłą i utalentowaną. - Pięknie przeżyła życie. Dla wielu jest wzorem niedoścignionym - mówili żałobnicy na jej pogrzebie.
Marta Dąbkowska, jej mama Jadwiga i tata Marek poradzili sobie z niepełnosprawnością. Ułożyli życie tak, że ułomność przestała doskwierać. - To było możliwe, bo Martusia była niestrudzona w pokonywaniu trudności. U niej zawsze był pomysł i realizacja. Bywało, że się czymś zamartwiałem, a ona rozwiewała wątpliwości, dążyła do celu skutecznie. Była pełna życia. Miała plany na przyszłość, wyjazdy wakacyjne, pielgrzymkę - mówi tata Marek Dąbkowski.
Poetka zmarła na chorobę, która zaatakowała ją nagle, kilka miesięcy temu. - W grudniu miała operację, ale to już nic nie pomogło. Martusia nie wiedziała, jak ciężko jest chora. Nie powiedzieliśmy jej i nie wiemy czy tak było lepiej. To pytanie już zostanie w nas. Wyszła ze szpitala po świętach Bożego Narodzenia i chciała jechać z przyjaciółmi na sylwestra. Jednak była zbyt słaba. Potem na dwa tygodnie się poprawiło. Zdała jeszcze egzaminy na studiach - opowiada tata.
Potem było coraz gorzej. - Kiedyś zapytała mnie: mamuś, czy czegoś przede mną nie ukrywacie? - mówi mama Jadwiga.
18 lutego stan pani Marty był ciężki. Trafiła do szpitala w Chrzanowie. 19 lutego rano, gdy mama siedziała przy jej łóżku - Marta powiedziała: „mamuś ja umieram”. Po południu tego dnia w szpitalu byli z nią obydwoje rodzice. Ich córka była spokojna, ale coraz słabsza, o godz. 16.10 zmarła...
Na pogrzebie artystka Małgorzata Winiarska żegnając ją i dziękując za natchnienia - przypomniała: W niebie też potrzebują dobrych poetów.
POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Autor: Joanna Urbaniec