W maju 2011 r. żona zgłosiła zaginięcie męża Pawła. Ważnym tropem był telefon komórkowy zaginionego. Namierzono aparat i dzięki logowaniu się numeru na terenie Krakowa ustalono, gdzie jest. - Telefon kupiłem w lombardzie na ul. Grodzkiej - usłyszeli policjanci od mężczyzny, posiadacza aparatu. Zapukali do lombardu i tam dowiedzieli się, że telefon przyniósł Krzysztof W.
Sprawdzili: ochroniarz, niekarany, mieszka z matką w Nowej Hucie. Szybko zatrzymano 22-latka. Wielki, prawie dwumetrowy chłop, silny, ale jak poszedł siedzieć "na dołek", pękł psychicznie. Zaraz przyznał się do zabójstwa Pawła. Trafił za kratki.
Jego wersja zdarzeń była taka: ma kolegę Michała L. Pili piwo pod chmurką, dosiadł się Paweł. Michał L. pochwalił się, że ma swoje studio w wynajętym pokoju, tu, niedaleko, na ul. Chrobrego. Paweł był zainteresowany i poszedł pod wskazany adres. Byli we trzech. Około 22.00 Michał wyszedł po wódkę, a on, Krzysiek, wybrał się z jego psem na spacer. Gdy wrócił, zobaczył, że Paweł przeszukuje szafki w pokoju. Przyłożył mu pięścią w twarz, ale Paweł choć pijany i poturbowany, złapał duży nóż i zamierzył się, by zadać nim ciosy. Wtedy Krzysiek zastosował chwyty obezwładniające, wykręcił rękę w łokciu i odsunął ostrze w okolice jego klatki piersiowej. Paweł cały czas trzymał nóż i wtedy wbił go sobie w ciało. Aż po trzonek.
Tak podejrzany relacjonował tragiczne zajście. Policjantom powyższa relacja Krzysztofa wydała się mało prawdopodobna. Drążyli, sprawdzali, analizowali szczegóły i doszli do wniosku, że Michał L. co najmniej wiedział o zbrodni, jeśli w niej nie uczestniczył. Zatrzymano więc właściciela studia tatuażu.
30-latek, rozwiedziony, ojciec dwójki dzieci, karany wcześniej (odsiedział dwa lata za rozbój), po wpadce Krzysztofa W. był już przesłuchiwany, ale jako świadek. Pół roku później już był drugim podejrzanym. Stało się tak m.in. dlatego, że Krzysztof W. zaczął zmieniać swoje wyjaśnienia i podał kilka innych wersji tragedii w mieszkaniu. Winą zaczął obarczać Michała.
Prokurator chciał dla Krzysztofa W. kary 13 lat więzienia, dla Michała L. 14 lat. Wszystkich zaskoczył krakowski sąd, który skazał obu oskarżonych na 25 lat więzienia. Sędzia argumentował, że wersja oskarżonych, że to Paweł ich zaatakował, była całkowicie niewiarygodna.
- Mężczyzna był pijany, prawie nieprzytomny. Tak wynika z relacji jego żony, która dodzwoniła się do niego przed śmiercią - mówił sędzia. W takim stanie nie mógł stanowić zagrożenia dla oskarżonych. Wyprosili go z domu, ale nie mógł się ruszyć. I to ich zdenerwowało. Zawlekli go do wanny i wtedy powoli zaczął się rodzić zamysł, jak to potem powiedzieli, "pozbycia się mężczyzny". Polewali go wodą, chlapał, gwałtownie się ruszał. To ich jeszcze bardziej zdenerwowało. Potem było podtapianie, zabójstwo, krojenie zwłok, pozbycie się ich na działce.
Obaj podawali, że jeden działał pod przymusem drugiego, ale to była ich wersja awaryjna. Jeden z nich, co zauważył sąd, twierdził, że był szoku, ale to nie przeszkadzało mu pójść do pokoju po aparat fotograficzny i wykonywać zdjęcia zabitego.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+