https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zagajewski: w Ameryce też trudno żyć z poezji

Magda Huzarska-Szumiec
Adam Zagajewski
Adam Zagajewski fot. Andrzej Banaś
O niemożliwości przeprowadzki na stałe do Stanów, kryzysie finansowym i depresji, jaka czasami dopada pisarzy, Adam Zagajewski opowiada Magdzie Huzarskiej-Szumiec.

Magda Huzarska-Szumiec: Czy w dzieciństwie chciał być Pan Supermenem albo Spider Manem?
Nie, za moich czasów jeszcze nie było tych komiksowych postaci. Mnie w dzieciństwie Ameryka kojarzyła się bardziej z Indianami, kowbojami. Ale chyba najbardziej z pochodami pierwszomajowymi.

…?
Bo podczas pochodów można było zobaczyć karykatury amerykańskich kapitalistów z olbrzymimi cygarami w ustach. Fascynowały mnie one, to był obraz inności.

A kiedy już Pan dorósł, to z czym się Panu kojarzyła Ameryka?
Z krajem, który chciałem koniecznie zobaczyć, bo się naprawdę bardzo dużo o niej naczytałem. Pamiętam, jak jeden z moich kuzynów śmiał się ze mnie, że nigdzie nie byłem, a wszystko wiem. Rzeczywiście, wiedziałem doskonale, co to jest Tiffany w Nowym Jorku czy choćby Niagara, którą potrafiłem ze szczegółami opisać.

Czy to sprawiło, że po raz pierwszy wsiadł Pan do samolotu lecącego do Stanów?
Ten pierwszy raz to było kompletne dla mnie samego zaskoczenie. Był 1981 rok, a ja mieszkałem w Berlinie. Dzięki Zbigniewowi Herbertowi, który napisał mi list polecający, dostałem zaproszenie na trzymiesięczny pobyt stypendialny w domu pracy twórczej. Znajdował się on w lasach stanu New Hampshire. To była piękna okolica, gdzie oprócz lasów były też jeziora.

Widziałam takie domy na filmach.
Tak właśnie wyglądają. Każdy miał tam osobne mieszkanie, a niezależnie od tego, wszyscy dostawali położone w środku lasu, oddalone od siebie domki, które były przeznaczone na pracownie. Tam w południe samochód terenowy dyskretnie, żeby nie przeszkadzać, przywoził koszyk z lunchem. Twórcy, a byli to nie tylko poeci, ale i prozaicy, biografowie, malarze, kompozytorzy, spotykali się dopiero wieczorem na wspólnej, bardzo obfitej kolacji. Ale wbrew pozorom te kolacje nie były fascynujące. Nie rozmawiało się podczas nich o niczym istotnym. Byłem tym rozczarowany.

Czy pobyt w tak komfortowych warunkach sprzyjał twórczości?
Tak, sporo tam pisałem.

A jak wówczas odbierano tam Pana wiersze?
Miałem wtedy tylko garść przekładów na angielski. Przeczytałem je podczas małego wieczoru autorskiego, ale wcale nie zostały dobrze odebrane. To były wiersze polityczne, nowofalowe, które niespecjalnie interesowały moich słuchaczy. Całkiem niedawno tak sobie o tym myślałem, że te wiersze nie mogły się im podobać. Choć było to grubo po wojnie w Wietnamie, w Stanach wciąż powstawały tysiące utworów na ten temat. Ale one z niesłychaną szybkością się starzały i to Amerykanów nastawiło bardzo krytycznie do wierszy o politycznym charakterze.

Poczuł się Pan niedoceniony?
Oczywiście, to nie było przyjemne, ale dało mi do myślenia. Poza tym był to już taki okres, kiedy sam miałem mnóstwo wątpliwości co do tego typu poezji. Poczułem się raczej wzmocniony w moich nowych poszukiwaniach.

To stypendium zaowocowało odnalezieniem nowej drogi artystycznej?
Tak, ale też nowymi kontaktami. Bardzo polubiłem wtedy Amerykanów, ludzi niezwykle otwartych, szczerych i przyjaznych. Ale stypendium skończyło się i musiałem wracać.

Przyjechał Pan do Krakowa?
Tak, pamiętam, że to był wrzesień 1981 roku. Tuż przed stanem wojennym. Atmosfera była napięta, puste półki w sklepach. Ale jednocześnie zdarzały się tu wtedy piękne rzeczy między ludźmi. Dużo ludzkiej solidarności. Doznałem jej nie tylko od dawnych przyjaciół, takich jak Wisława Szymborska, Kornel Filipowicz, Tadeusz Nyczek, Julian Kornhauser, ale też od opozycjonistów, z którymi nawiązałem bliższe kontakty.

Pod ich wpływem wrócił Pan ponownie do twórczości o charakterze politycznym?
Myślałem już o czymś innym, ale cios stanu wojennego był tak silny, że wróciłem do tego politycznego sposobu myślenia. Napisałem serię wierszy przeciwko temu, co się wydarzyło. Jednak głębsza ewolucja już we mnie się rozpoczęła. Dlatego coraz częściej zaczęły pojawiać się wiersze filozoficzne, ogólnoludzkie.

Miłość miała na to wpływ?
Miłość nie wpływa na tematykę wierszy, ale na ich temperaturę.

Ale to miłość sprawiła, że wyjechał Pan wtedy z kraju?
Tak, pojechałem do Paryża, gdzie wówczas mieszkała moja przyszła żona. To był rodzaj szaleństwa, nie myślałem o rzeczach przyziemnych. Ale one w końcu mnie dopadły. Bo wyjeżdżałem do Francji, kompletnie mnie myśląc, z czego ja tam będę żył. Miałem pomysł na różne sfery życia, ale nie na ekonomiczną.

I jak Pan sobie wtedy poradził?
Wydarzyło się coś bardzo zabawnego. Staszek Barańczak, który już wtedy był w Ameryce, na jednym ze swoich seminariów przeczytał kilka moich wierszy. Powiedział, że to są utwory jego przyjaciela, który mieszka we Francji i nie bardzo ma z czego żyć. Wtedy jedna ze studentek postanowiła, że zorganizuje mi tournee po Stanach Zjednoczonych i w ten sposób zostanę bogatym człowiekiem (śmiech). Ona nie miała w tym żadnego interesu, ale przez całe tygodnie wydzwaniała po różnych uniwersytetach, mówiąc, że przygotowuje przyjazd polskiego poety. Tylko że mnie wtedy nikt nie znał. Jednak jakimś cudem wyjechałem do tej Ameryki i zacząłem spotkania. Najpierw miałem wieczór autorski w Cambridge, gdzie wykładał Staszek Barańczak, potem byłem na uniwersytecie w stanie Michigan, w Kalifornii, w Nowym Jorku. Ale to wszystko okazało się ekonomiczną katastrofą. Po pierwsze honoraria były bardzo niskie, a poza tym ta urocza studentka nie pomyślała o tym, że ja muszę sam zapłacić za bilety lotnicze. Po miesiącu nieustannych przejazdów byłem bez grosza.

Czyli z poezji nawet w Stanach nie da się wyżyć.
Jak widać.

Ale poradził Pan sobie, bo zaczął wykładać na uniwersytecie w Houston.
To stało się dzięki Josifowi Brodskiemu, który przekonał jedno z prestiżowych, amerykańskich wydawnictw, żeby wydało moje wiersze. Ten tom został dobrze przyjęty i później przyszedł list z uniwersytetu w Houston z pytaniem, czy bym zechciał przyjechać do nich na jeden semestr i poprowadził zajęcia z kreatywnego pisania. Ponieważ wtedy naprawdę desperacko poszukiwałem w Paryżu pracy, natychmiast odpisałem, że przyjeżdżam. I tak z jednego zrobiło się dwadzieścia semestrów. Autorem tego listu był Edward Hirsch, znakomity poeta, obecnie prezes Fundacji Guggenheima, który przyjedzie do Krakowa na tegoroczne Spotkania Poetyckie.

Słyszałam, że ma on zwyczaj noszenia zawsze przy sobie przynajmniej dwóch książek.
Tak, bo gdyby jedna się mu skończyła, to musi mieć kolejną, by móc od razu czytać. Zauważyłem to już pierwszego dnia na lotnisku. Wytłumaczył mi, że samolot mógł się spóźnić i co on by wtedy zrobił?

Mówi Pan o przyjaźni, ale w wierszu "Houston, szósta po południu" pisze Pan: "Jestem tam, gdzie jest przyjaźń, ale nie ma przyjaciół, gdzie rośnie oczarowanie, ale nie ma czarów, tam, gdzie śmieją się umarli."
Tej linijki Ed Hirsch nie może mi do dzisiaj darować. Zawsze mi ją złośliwie przypomina, a ja mu tłumaczę, że to jest opis stanu, który Tomasz Mann nazywał "królowaniem", czyli stanu rozmarzenia przedpoetyckiego, kiedy człowiek jest zanurzony w książkach, wierszach... Wtedy przyjaciółmi są poeci, których z zachwytem się czyta, czy kompozytorzy, których muzyki się słucha. A słowa "Jest przyjaźń, ale nie ma przyjaciół" oznaczają, że ci autorzy już po prostu nie żyją. Ale Ed nie wierzy mi w to do dzisiaj.

Tęsknił Pan wtedy za domem?
Tak, bardziej za Paryżem niż Krakowem, bo tam została moja rodzina. W Ameryce nie chciałbym zostać na stałe. Jestem do szpiku kości europejski. Nie wyobrażam sobie życia bez starych miast, takich jakie są we Francji, Włoszech, no i oczywiście bez Krakowa. Potrzebuję do życia Europy, w której czuje się średniowiecznego ducha. Potrzebuję kościołów, w których mogę pogrążyć się w ciszy, spacerów wąskimi uliczkami. W Ameryce tego nie ma. Dlatego zawsze mam wykupiony powrotny bilet. Nie mógłbym tam na stałe żyć. Houston, tak jak Chicago, gdzie teraz wykładam, to nie jest miasto, to jest aglomeracja, w której najważniejsze są autostrady. To jest miejsce zbudowane bardziej dla samochodów niż dla ludzi. Oczywiście jest kilka zakątków, które lubię, takie jak uniwersyteckie kampusy. Inaczej nie dałoby się tam wytrzymać. Ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł tylko tam mieć swój dom. Wcześniej wracałem stamtąd do Paryża, teraz wracam do Krakowa. I tak jest dobrze.

Kiedy wrócił Pan do Krakowa, napisał Pan tom "Powrót", złożony z wierszy, które opisywały ulice Pana młodości.
"Powrót" rodzi pytania bardzo prywatne. A miasta są zwierciadłami, w których się w takich momentach przyglądamy. Ten tomik był powrotem do bardzo osobistego Krakowa, do ulic, przy których mieszkałem, albo przy których coś się wydarzyło.

To był już Kraków, do którego powrócił Czesław Miłosz. Podobno Czesław Miłosz, już jako stary człowiek, zadzwonił do Pana i zapytał, czy napisał choć jeden dobry wiersz? Co mu Pan odpowiedział?
Oczywiście powiedziałem, że uważam go za wielkiego poetę. Ale on był wtedy w depresji i to mu nie pomogło, bo jak się jest w takim stanie, to nic nie pomaga.

To stan częsty u poetów?
Myślę, że każdy artysta w jakiś sposób go przeżywa. Poezja jest czymś tak ulotnym, nieprzewidywalnym, przez to, że jest zbudowana na momencie natchnienia, że trudno zachować równowagę. Oczywiście poeta, jak każdy twórca, przeważnie ma jakiś warsztat, rzemiosło, ale to nie wystarcza. I gdy długo to natchnienie nie przychodzi, pojawiają się różne dziwne stany.

Pytanie Miłosza można uznać za rodzaj kokieterii. Ale takie pytania zadawali Panu pewnie nieraz studenci. Czy można kogoś nauczyć pisać?
W pewnym sensie można, jeżeli ktoś ma choć trochę talentu. Wtedy wystarczy dodać mu trochę odwagi, powiedzieć, co jest dobre, a co trzeba zmienić. Kiedy stałem się bardziej znany w Ameryce, studenci zaczęli traktować mnie trochę jak swojego mistrza.

Zaprosił ich Pan na Spotkania Poetyckie?
W tym roku do Krakowa przyjadą przede wszystkim studenci, którzy są stypendystami The Poetry Foundation. Jest to fundacja, która obecnie finansuje Krakowskie Spotkania Poetyckie. Założyła ją bardzo bogata Amerykanka, Ruth Lilly, która ofiarowała miesięcznikowi "Poetry" sto milionów dolarów. To niesamowita kwota. Jeszcze chyba nigdy poeci nie zostali tak hojnie obdarowani.

A czym obdarują miłośników literatury Spotkania Poetów?
Zeszyty Literackie wznowiły tom wierszy Brodskiego, więc z tej okazji w Bibliotece Jagiellońskiej odbędzie się poświecone mu spotkanie. Zaplanowaliśmy dwa duże, otwarte dla szerokiej publiczności, wieczory autorskie. Podczas nich swoje wiersze będzie czytało kilkunastu światowej sławy poetów.

Dojdzie do pojedynku literackiego?
Każdy zbiorowy wieczór jest swego rodzaju pojedynkiem.

I każdy będzie chciał go wygrać. Bo poeci z reguły są próżni.
To już pani powiedziała.

Adam Zagajewski, jeden z najbardziej znanych polskich poetow, od kilku lat wymieniany w rankingach pretendentów do Nagrody Nobla. Wywodzi się z programu krakowskiej grupy "Teraz" i ruchu poetyckiego zwanego Nową Falą. Po podpisaniu "Listu 59" w 1975 został objęty zakazem druku. Był wykładowcą na amerykańskim Uniwersytecie w Houston. Obecnie wykłada w Committee on Social Thought na Uniwersytecie w Chicago.

Spotkania poetyckie
Josif Brodski: poeta, nauczyciel, przyjaciel, 18.06, godz. 19 sala konferencyjna Biblioteki Jagiellońskiej,
Wieczór na Kazimierzu
19.06, godz.19 Muzeum Galicja,
Wieczór u aktorów 20.06, godz. 19 PWST

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

A
Areopagita
...czyż nie byłoby tak bardziej rynkowo i po krakowsku?
Proszę rozważyć tę propozycję...
Jak również tę, aby zarabiać na Poecie udostępniając np. najnowsze wiersze drukując co drugi wers?...
Byłby to, bądź co bądź i tak wielki krok w porównaniu np. ze Średniowieczem kiedy to Biblia była dostępna tylko wybranym.

Poza tym Sz.Poeta, który pamięta PRL i który wie z pewnością co to jest reglamentacja towaru, jeśli zgodziłby się na te 99,9 % to bardzo dobrze o nim by świadczyło, gdyż albowiem i ponieważ...powracałby niejako do źródeł
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska