Wyjechać z wypoczynku w Zakopanem i nie zabrać do domu pamiątki, to tak jakby wcale nie być na urlopie. Wśród pamiątek królują magnesy na lodówkę, ale większość z nich, podobnie jak pluszowe maskotki z napisem “Zakopane”, z górami i Podhalem nie mają nic wspólnego. Łączy je wyłącznie atrakcyjna cena dzięki masowej produkcji za granicą. Nie brakuje jednak małych sklepów, które są jak galerie sztuki współczesnych artystów z Podhala, gdzie można kupić pamiątkę z duszą.
- Mamy magnesy, które są robione przez kilku lokalnych artystów. Robią coś takiego fajnego, prawdziwego. Są takie domki góralskie też na magnesie, potem ktoś inny takie z gliny robi, co mają jakieś obrazki z Zakopanego czy Gubałówki. Są też obrazy na szkle. Mamy wielu artystów z samego Zakopanego, czy okolic, którzy specjalizują się w malowaniu na szkle. Są witraże, jest biżuteria i nasze korale, spinki nasze góralskie. Często przychodzą chłopy i chcą parzenice, to ja wiem, że na pewno mu chodzi o spinkę naszą góralską. Mamy też ciupagi te zrobione u nas tu na Podhalu, a nie z Chin ściągane - zaznacza Grzegorz Bochnak, z Kabaretu Truteń i właściciel sklepu z regionalnymi pamiątkami “Folk Dusa”
Wśród pamiątek dostrzec można także małe serki góralskie, te jednak służą do mycia rąk, a nie do jedzenia.
- To robi moja koleżanka. Wymyśliła pomysł i jest mydełko w kształcie oscypka. Dodaje tam mleka owczego, lanoliny i jakieś różne zapachy. Dla śmiechu można komuś na talerzu takie mydełko położyć, to jak się pomyli, to się wpieni dosłownie i w przenośni - śmieje się góral.
Od kilku lat dużym zainteresowaniem cieszą się także małe, drewniane owieczki przykryte prawdziwą owczą skórą. Pełnią one funkcję nie tylko ozdoby i pamiątki z Zakopanego, ale także małych taboretów.
- Znajomi pytają się czemu przywiązałem je do bramy, bo są przywiązane. No niestety, ludzi mamy jakich mamy i dwa razy już sobie poszły owieczki w stronę kościółka. Musiałem gonić za nimi, bo oczywiście nie poszły same, ale za to bez płacenia. Przyczepiłem je nawet do budki z napięciem, co by było nie dość, że na łańcuchu, to jeszcze pod napięciem - śmieje się Grzegorz Bochnak.