https://gazetakrakowska.pl
reklama
18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zjełczałe masło, "niespodzianki" na wycieraczce. Jak student z Oświęcimia Czechów znielubił

Artur Drożdżak
Artur Drożdżak
Czechy? To bajka. Tak myślał Dariusz S. z Oświęcimia, kiedy wyjeżdżał na studia do południowych sąsiadów. Uważał ten kraj za niezwykły, cenił jego kulturę i mieszkańców. Wszystko nagle się zmieniło. Doszło do tego, że ci fajni Czesi chcieli wsadzić go do więzienia - pisze Artur Drożdżak.

Trzydziestolatek nazwiska nie poda, ale na zdjęcie się zgadza. I opowiada, w jaki sposób przeszedł ewolucję, której punktem wyjścia była miłość do Czech, a finałem nieskrywana nienawiść do tego kraju. Uniwersytet Masaryka w Brnie to uczelnia z prawie 100-letnią tradycją.

Od 2009 r. zaczęły się tam dziać przedziwne rzeczy. Władze uniwersytetu najpierw zaniepokoił fakt pękania przewodów kanalizacyjnych w toaletach. Po kilku tygodniach dało się odczuć, i to dosłownie, że nieuchwytny wandal zmienił metodę nękania uczelni i stawia na atak bronią biologiczną.

W szafie dziekana odkryto zjełczałe masło. Smród był niemiłosierny. Potem żartowniś wrzucił do wentylacji surowe i gnijące ryby. Nie dało się wytrzymać, a wietrzenie korytarzy w budynkach niewiele dało. Innego dnia zalepił zamki w drzwiach sal i gabinetów kadry naukowej.

Następnie odnotowano w budynkach uniwersytetu serię detonacji petard i fajerwerków. Wykładowcy zaczęli otrzymywać maile i SMS-y z pogróżkami. Strach narastał. Kolejnego dnia pod drzwiami doktora M. niezidentyfikowany osobnik zrobił…kupę.

Po tym wydarzeniu krąg wandali znacznie się zawęził i uwaga władz uczelni skupiła się na osobie studenta Dariusza S. Doktor M. od jakiegoś czasu miał z nim na pieńku, były scysje, pretensje i groźby. Polak był idealnym podejrzanym.

Prezentacja na blogu
Dariusz S. ps. Sieczu vel Drumba o sobie:
Ulubiony pisarz: Józef Pięknorzycki z Mątwiłajec :) również Jakub Łącznowolski
Prasa: dziennikarze to hieny. Nie czytam.
Hobby: podróżowanie koleją
Zainteresowania: polityczna poprawność, techniki manipulacji, nowomowa itp.
Ulubiony film: sporo tego było
Autorytet: nie mam
Ulubiony kraj: nie mam
Ulubione miejsca: Lublana (Słowenia), Vitoria (Hiszpania)
Nienawidzę: Czechów, Republiki Czeskiej, dziennikarzy, intelektualistów i wszystkiego, co jest związane z tzw. inteligencją.

Średniego wzrostu, pucołowaty, dziś ma swoją firmę w Oświęcimiu i wydaje słowniki, ale interes kręci się marnie. Maturę zdał w technikum telekomunikacji, potem podjął studia w Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, wybrał filologię czeską.
W 2005 r. był stypendystą ministra edukacji za osiągnięcia naukowe. Dwa lata później wyjechał na studia do czeskiego Brna. Studiował języki słowiańskie i polonistykę w ramach programu Erasmus.

Zauważono, że jest zdolny, został asystentem studentów, prowadził bibliotekę polonistyczną.

Przełom
Potem sprawy przybrały zły obrót. Zmarł przychylny mu profesor, nie udało się dostać na studia doktoranckie, a władze uczelni zainicjowały przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne, bo miał przeglądać zdjęcia studentek w wewnętrznym systemie informatycznym.

Ukarano go relegowaniem w zawieszeniu. Po tym zaczął narastać konflikt z władzami uniwersytetu. Koronnym dowodem winy stały się jego wpisy na stronie internetowej i blogu. Przyznał się tam, że podrzucał makrele i szprotki na teren uniwersytetu oraz, że to on sprofanował gabinet dr. M. mało elegancką pamiątką.

Zawiadomiono policję, wszczęto śledztwo i postawiono Polaka przed sądem za zniszczenie mienia uniwersyteckiego. Uznano, że to on zablokował zamki w drzwiach. Koszt ich naprawy wyliczono na 15 228 koron czeskich. Wyrok: 5 miesięcy więzienia w zawieszeniu na półtora roku i zakaz wstępu na teren uniwersytetu przez 18 miesięcy. Kara obowiązywała do 19 kwietnia 2013 roku.

- Na uczelni mnie zniszczono. Próbowałem walczyć o odzyskanie dobrego imienia oraz chociaż trochę się zemścić. Robiłem różne, moim zdaniem, śmieszne akcje - raz sfingowałem samobójstwo, ponieważ myślałem, że da im to trochę do myślenia, podkładałem na uczelni ryby oraz zrobiłem kupę pod drzwiami doktora M. Z tego powodu zrobiono ze mnie niebezpiecznego szaleńca terroryzującego uczelnię - pisał w internecie. Udowadniał, że wrobiono go w zniszczenie zamków, rzucanie petard, podkładanie ładunków wybuchowych, wandalizm. Nie mógł zrozumieć, dlaczego z powodu podkładania ryb jest uznawany za psychopatę. - Według mnie to była tylko zabawna zemsta - dodał.

Czeski sąd
Uważał, że proces przed czeskim sądem był parodią wymiaru sprawiedliwości. Sędzia odrzucił wszystkie jego wnioski dowodowe, uchylał pytania do świadków i rozmawiał z prokuratorem lub protokolantką. Albo spał.

Dariusz S. wylicza błędy czeskich śledczych: nie złapano go na gorącym uczynku niszczenia zamków, nie przesłuchano świadka, który rzekomo widział go, jak ucieka z miejsca jednego wybuchu. Raz podawano, że zniszczył 25, innym razem, że 33 zamki. Nagrania z monitoringu pokazały tylko, że był przed budynkiem uczelni. I tyle. Dodaje, że rzekomo śmiertelnie niebezpieczny ładunek wybuchowy na podstawie opisu zidentyfikował jako nieszkodliwy "śmierdziel", który można kupić w "Ptakovinach", czyli w sklepach ze śmiesznymi rzeczami.

- Wielkimi przestępstwami są dwie ryby za szafami. Według pracowników Wydziału Filologii są to makrele, natomiast na zdjęciach, które przynieśli do sądu, jest śledź - dostrzega. Na terenie uniwersytetu pojawiły się plakaty z jego wizerunkiem i wezwaniem, by informować o jego pojawieniu w murach uczelni. Był ścigany jak groźny przestępca. W październiku 2011 r. doszło do kulminacji zagrożenia ze strony Dariusza S., tuż przed rozprawą apelacyjną w sądzie. Tak przynajmniej uważały władze uniwersytetu oraz czeskie media po tym, jak na swojej stronie internetowej wyznał, że "nie ma nic do stracenia"

- Każdej nocy śnię o tym, jak podpalam budynki Uniwersytetu Masaryka i zabijam swoich prześladowców. Morduję dziekana Josefa K., Romana M., parodię sędziego i skorumpowanych policjantów. Wolę iść do więzienia za wielokrotne zabójstwo niż za coś, czego nie zrobiłem. Najchętniej jednak zginąłbym w strzelaninie z policją. Broni wprawdzie nie mam, ale dałbym radę również bez niej - wyznał.

Czeska policja wszczęła kolejne dochodzenie po takim sugestywnym opisie snów Polaka. Następnego dnia czeskie media o sprawie Dariusza S. donosiły w ostrym tonie: "Podpalę Uniwersytet Masaryka i wymorduję nauczycieli" (Lidove noviny), "Ale ŚWIR! Skazany student grozi wymordowaniem nauczycieli Uniwersytetu Masaryka" (TV Nova), "Wymorduję nauczycieli, groził student Uniwersytetu Masaryka!" (Blesk), "Szaleniec w Brnie: Chce powystrzelać uniwersytet". (Aha!).
Po takiej nagonce student jednak zniknął.

Ścigany w Polsce
Sprawiedliwość dopadła go już w Polsce. Czesi ścigali go z doniesienia dziekana Wydziału Filozoficznego 55-letniego Josefa K. za "uporczywe nękanie osoby publicznej w celu wzbudzenia zagrożenia".

Na mocy umowy o pomocy prawnej między Polską a Czechami z 1987 r. sprawa trafiła do polskiej prokuratury. Dariuszowi S. postawiono zarzut gróźb karalnych, przed Sądem Rejonowym w Oświęcimiu odpowiada w warunkach ograniczonej poczytalności. Sędzia Konrad Gwoździewicz pytał go o groźne słowa wyartykułowane na swoim blogu i stronie internetowej.

- To był tylko opis snów - Dariusz S. bronił się na rozprawie. Opowiada, że nie jest osobą niebezpieczną, nie dysponuje środkami, by spełnić groźby ze swoich snów. Nie miał zamiaru nikogo zabijać, podkładać bomby, podpalać budynki. Fakt, w blogu powołał się na zamachowca z Norwegii, ale teraz tego żałuje.

- Nie spodziewałem się, że w Czechach media wyrwą z kontekstu 4 linijki tekstu z kilku stron mojego oświadczenia i że zostanę tam okrzyknięty polskim Breivikiem - przyznaje rozgoryczony. A przy okazji mówi, że na mocy amnestii ogłoszonej 1 stycznia br. przez prezydenta Czech Vaclava Klausa wymierzona przez czeski sąd kara została mu darowana.

Jak mówi, to w ostatnim czasie jedyna dobra rzecz, jaka spotkała go od naszych południowych sąsiadów.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 4

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

D
Dariusz S.
Sprawa została dwukrotnie umorzona - oczywiście Drożdżak, podobnie jak inni dziennikarze, już o tym nie napisał, bo uzasadnienia wyroków przeczyły medialnej wersji wydarzeń.
D
Dariusz S.
Witam,

Jestem bohaterem tego artykułu i odradzam płacenie za przeczytanie tej bajki. Dziennikarz, miłośnik Czech, napisał zupełnie co innego niż było w sądzie i co mu mówiłem. Podobnie jak inne media wybrał sobie tylko to, co mu pasuje i wzbudza sensację, natomiast pominął istotne zagadnienia. W innych artykułach robi to samo. Kilka moich wypowiedzi zmyślił.

Moja linia obrony jest zupełnie inna. Nie kwestionuję gróźb, nie kwestionuję ustaleń śledztwa, natomiast mam dowód, że pokrzywdzony w tej sprawie Josef K. kłamie. Sędzia pewnie odrzuci ten i inne dowody świadczące na moją korzyść. Sędzia pytał mnie, czy jestem wielbicielem Breivika, a ja odpowiedziałem, że umieściłem go tam w celu wywołania zainteresowania moim oświadczeniem, a opublikowanie gróźb miało spowodować, że zamiast wyroku podanego do publicznej wiadomości pojawi się moja wersja wydarzeń. Udało się to perfekcyjnie, jednak zamiast 4 stron pojawiły się odpowiednio przekręcone 4 linijki, reszta została całkowicie pominięta. Postawiłem tam konkretne zarzuty konkretnym osobom, opisałem szczegółowo szykany na uczelni. Autor również wybrał sobie to, co wydaje się śmieszne, a poważne rzeczy pominął.

Autor stwierdził, że pracownicy uczelni otrzymywali sms-y i maile z pogróżkami, tymczasem ja zostałem za nie skazany, ponieważ świadek jest wiarygodny, a ja jestem niewiarygodny. Żaden z tych rzekomych maili i sms-ów nie został przedstawiony w sądzie, nie sprawdzano nadawcy, nic. Tych zaklejonych zamków również nikt nie widział, nie wiadomo kiedy zostały zaklejone, ani gdzie (świadkowie sobie przeczyli). Jeden ze świadków oskarżał mnie w sądzie o wybuch ładunku wybuchowego, po którym na uczelni popękały szyby, na korytarzach było pełno dymu, a pracownicy byli przerażeni, bali się chodzić do pracy i bali się o życie. Rzekomy ładunek wybuchowy po analizie zdjęć okazał się zwykłą "bombą śmierdzącą", a nigdy nawet nie ujawniono tożsamości rzekomego świadka podobno widzącego mnie, jak podkładam ten ładunek i uciekam.

Autor również nie wspomniał, że przyczyną konfliktu nie jest fakt, iż jako jedyny w historii kierunku nie zostałem przyjęty na studia doktoranckie (co zostało oficjalnie potwierdzone przez uczelnię), ale głównie poniżanie, upadlanie, decyzja uczelnianej komisji dyscyplinarnej podjęta bez mojej wiedzy i prawa do obrony, w której opisuje się mnie jako jakiegoś zwyrodnialca. Podczas studiów w Polsce byłem trzykrotnie nagradzany stypendium ministra za wyniki w nauce, w Czechach szło mi bardzo dobrze do czasu śmierci kierownika zakładu języków i literatur zachodniosłowiańskich. Jego następca chciał się mnie pozbyć, do czego miał pełne prawo, ale mógł mi to po prostu powiedzieć wprost dużo wcześniej, zamiast knuć jakieś intrygi, zniszczyć opinię, pozbawić szans na dalszy rozwój zawodowy.

Jeśli podpadnie się nauczycielowi lub wykładowcy, to jest to walka do końca. Ja się postawiłem i postanowiłem że nie odpuszczę. Święty nie jestem, zostawiłem masło na szafie koło gabinetu dziekana, które znaleźli dopiero po kilku miesiącach. Kilka razy zostawiałem dobrze ukryte ryby, na koniec zrobiłem kupę pod drzwiami najgorszego z nauczycieli. Możecie mnie potępiać, uznać za psychola, ale są to dziecinne rzeczy - nikomu nie zrobiłem krzywdy, a popamiętają mnie. Tę kupę będą mu pamiętać do końca kariery, a jeżeli zacznie kogoś obrażać, tamten sobie przypomni kupę i od razu będzie mu lepiej.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale wykładowcy na uczelniach to nie są żadne aniołki. Większość jest tam dzięki układom i wpływowym rodzicom, na studiach doktoranckich pełno jest niedouków i atrakcyjnych studentek spędzających mnóstwo godzin w gabinetach wykładowców. Dla pasjonatów nie ma miejsca. Tak naprawdę studia humanistyczne to strata czasu.

Przed sprawą myślałem, że sądy są niezawisłe i sprawiedliwe, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Oni wszyscy się znają, ze sprawiedliwością nie ma to nic wspólnego. Jak was chcą zniszczyć, nie macie szans. Wrobią was w cokolwiek
M
Mateusz
to płacenie 10zł za przeczytanie paru linijek nierzadko zawierających błędy stylistyczne, ortograficzne to największa żenada jaką widziałem
N
Nieanonimowy
Już płacę za przeczytanie tego artykułu :) ROTFL
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska