Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwinny jak... no właśnie, jak co?

Halina Gajda
fot. Daniel Tulicki
Choć to, co robi, może wyglądać jak proszenie się o wypadek, zanim wykona jakąś ewolucję, przemyśli ją kilkakrotnie. Im więcej przeszkód spotyka na swojej drodze, tym lepiej. Nie chodzi rzecz jasna o problemy, a o murki, mosty, balustrady.

Kot? Nie kot. Raczej małpa i małpia zręczność. Kot wprawdzie jest zwinny, ale nawet jak spada na cztery łapy, to w powietrzu żadnych dziwnych sztuk nie wykonuje. Małpa, a i owszem. Stąd skojarzenie. Bez złośliwości. Jakiejkolwiek.

Michał Grygowicz, student metalurgii na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie nie potrafi albo po prostu nie chce przejść przez miasto normalnie. Jak człowiek, na dwóch nogach. Woli skakać, robić przewroty, gwiazdy, śruby, piruety i nie wiadomo, co jeszcze. Słowem, wykorzystuje do tego wszystkie kończyny. Nazywa się, że jest freerunnerem. Wszystko przez film "13 dzielnica", który obejrzał z bratem. Obraz opowiada wprawdzie o tym, jak "zły" chce wypróbować bombę nuklearną, a "dobry" temu zapobiec, ale jest w nim mnóstwo popisów akrobatycznych, właśnie w stylu parkouru.

- No i błysnęła nam myśl: spróbujemy - opowiada. Powietrzne ewolucje ćwiczył ukradkiem. Jak rodziców nie było w zasięgu wzroku i pewne, że nie pojawią się znienacka. Michałowi kibicowała... babcia. - I czasem kryła mnie przed rodzicami - śmieje się. Ćwiczył najczęściej w osiedlowych piaskownicach, w parku, okolicach stadionu. - Gdzieś, gdzie można było dokładnie zbadać teren - mówi z powagą. Zbadać? - pytam. - Zbadać, zbadać. A konkretnie sprawdzić, czy nie ma szkła, jakiś szczątków metalu, o które lądując można się poranić - mówi.

Mekką lokalnych freerunnerów jest nieczynna cegielnia na Korczaku. Dużo przestrzeni, przeszkód, istny akrobatyczny raj. Jest jednak jedno "ale". Istotne dla Michała. - Byłem, ale dawno przestało tam być bezpiecznie. Stare dachy sypią się. Nie wiadomo, czy nie zawalą się jak się na nie zeskoczy. Nie ma sensu, bo można się połamać - ocenia.

Woli most do parku na Sękówce. Ooo, można tam poskakać, oj można. Przeciętnego spacerowicza o drżenie serca przyprawia samo wejście Michała na most - po filarze przęsła. Zajmuje mu to jakieś półtorej sekundy. Potem też nie jest zwyczajnie, bo na rękach po barierce, albo jak linoskoczek po balustradzie. Oczywiście schodami też gardzi - woli z wysokości zeskoczyć na trawę saltem w tył. O tym, jak wspina się po konstrukcji trybun na stadionie, do czego wykorzystuje ruderę po nieczynnej siłowni w parku lepiej nie wspominać. Dlaczego? Bo Michał potrafi stanąć na rękach, ale nie w pionie, a w poziomie, równolegle do ziemi, trzymając się pionowej belki. Spacerował też po balustradzie kładki nad ul. Mickiewicza, stał na jednej ręce na krawędzi dachu... - Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Naprawdę - zapewnia śmiejąc się.

Wracając zaś do rodziców. Mleko w końcu się wylało. Można powiedzieć, że z hukiem... - Lokalna telewizja internetowa nagrała ze mną krótki wywiad. Trochę tam poopowiadałem, pokazałem i... zapomniałem o sprawie. Uznałem, że rodzice z rzadka przegrzebują internet aż tak dogłębnie, więc na pewno nie trafią na to o mnie. Materiał został wyemitowany - opowiada. Nie upłynęło wiele, a ta sama ekipa spotkała się z tatą Michała. Zupełnie z innej okazji.

- No i któryś z operatorów pogratulował mu zdolnego gimnastycznie syna - wspomina. Ojciec nie krył zaskoczenia, operator tłumaczył się, jak mógł. Z daleka widać było, że próbuje się z czegoś wycofać. Nie zmieniło to faktu, że cała tajemnica wyszła na jaw. - Tata przyszedł do domu, stanął w progu pokoju i zapytał: nie chcesz mi czegoś powiedzieć - mówi dalej. - W pierwszej chwili nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale po minie szybko się zorientowałem - dodaje ze śmiechem.

Karczemnej awantury nie było, zawału też nikt nie dostał. Rodzice tylko napomnieli: uważaj na siebie, po prostu uważaj. - Nawet specjalne buty do parkouru mi ostatecznie kupili - śmieje się. Twierdzi, że zanim zdecyduje się na jakąś ewolucję, najpierw trenuje ją na przykład na piasku albo śniegu. - Utrzymania równowagi nauczyłem się chodząc po zwykłym krawężniku czy niskim murku. Nie było tak, że od razu wszedłem na balustradę mostu - opowiada.

Popisy rejestrują przyjaciele. Potem każdy taki filmik trafia pod krytyczną opinię samego Michała. - Zawsze coś znajdę, a to, że nie wyprostowałem bioder, albo nie obciągnąłem palców u nóg, albo ręka zamiast wyprostowana była ugięta. Trenuję do perfekcji - podkreśla. "Wystarczająco" nie jest dla mnie wcale zadowalające, musi być perfekcyjnie.

I powtarza: nie ryzykuję, jeśli wiem, ze czegoś nie potrafię, albo może się to kiepsko skończyć. Wprawdzie jego koledzy, starsi gorliccy parkourowcy mieli zwyczaj wspinania się na przykład na pomnik na ul. Hallera, by stanąć na szczycie niczym Jezus z Rio de Janeiro, to z racji poszanowania miejsca stara się na nie uważać. -Po co. Są inne fajne miejsca - mówi lekko.

Teraz jest mistrzem dla młodszego pokolenia, które parkourem chce się zająć. Zaczepiają go, podpytują, podpatrują. On zaś, jak na mistrza przystało, instruuje, podpowiada, pokazuje. Poza parkourem, czas spędza na siłowni. Wyrabia tężyznę fizyczną. Bynajmniej nie po to, by robić tysiąc pompek na jednej ręce, ale po to, by czuć się dobrze we własnej skórze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska