To, co się dziś dzieje w północnej Afryce, zastanawia dlatego, że stosowane tam metody sprawowania rządów wydawały się być tradycyjne, dostosowane do mentalności społeczeństw. Wsparcie, niebagatelne, jakie miały one ze strony islamskich przywódców religijnych, zdawało się gwarantować względny spokój i trwałość tych systemów. Wiadomo było, że islam to nie monolit, zarówno w sensie religijnym, jak i w wyborach politycznych, ale mimo głębokich różnic jedno było ważne, że opowiada się on za państwem konfesyjnym, czego wymownym przykładem jest stosowanie przez niektóre państwa islamskie prawa i oceny moralnej czynów ludzkich według religijnych zasad szariatu.
Świat - w tym w sposób szczególny Europa zachodnia, która przez ostatnie dziesiątki lat sprowadziła sobie wyznawców islamu do siebie, by ich wykorzystywać jako siłę roboczą, zwykle za marne wynagrodzenie - liczył na integrację kulturową przybyszów z miejscową ludnością. Nic z tego nie wyszło. Turcy w Niemczech i Austrii, przybysze z Magrebu, zwłaszcza z Algierii we Francji, Pakistańczycy i Hindusi z Dalekiego Wschodu w Wielkiej Brytanii - by wymienić tylko kilka znaczniejszych, liczących miliony wyznawców Mahometa - nawet nie myśleli o integracji z Europejczykami. Chcieli być sobą i dlatego zachowali w krajach, do których przybyli, zwłaszcza swoją tożsamość religijną. Mieli nad gospodarzami tę przewagę, że byli prężni biologicznie, mieli wielodzietne rodziny, gospodarze zaś wznieśli się na taki poziom tolerancji, że - co się im chwali - dali im wolność religijną, co przy ich sile przekonań doprowadziło do zderzenia się ich silnej, często fundamentalistycznie pojmowanej religijności z obojętnością, a nawet z odrzucaniem własnych korzeni religijnych przez Europejczyków.
Na tym tle łatwiej można zrozumieć wydarzenia ostatnich dni w krajach arabskich. One mogą mieć wpływ na przyszłość Europy i świata. Prawdopodobnie dostęp do informacji, jaki jest możliwy poprzez Internet, spowodował przebudzenie w krajach islamskich, dotąd zamkniętych na świat. Niewykluczone, że ludzie, przyzwyczajeni do trudnych warunków życia, zauważyli, że i oni mogą sięgnąć po dobra, które są dostępne dla ludzi wolnych od tyranii, uczestniczących w systemie w miarę logicznego podziału zasobów bogactwa świata, a w każdym razie pozwalającym człowiekowi na przetrwanie. Niewykluczone, że politycy dostrzegli szansę szerszego udziału społeczeństwa w tym, co powinno prowadzić do zadbania przede wszystkim o dobro wspólne, a nie tylko o swój osobisty interes.
Może się zdarzyć, że fala rewolucji, jaką obserwujemy, spowoduje wielką debatę, dotyczącą roli rozmaitych kultur i religii w tworzeniu współczesnego społeczeństwa. Jakie ono ma być? Ostatnie doniesienia z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii wskazują, że wielokulturowość, a więc zezwolenie na obecność w konkretnych warunkach kulturowych wielu podmiotów, często się wykluczających, nie zdała egzaminu. Europa wycofuje poparcie dla tej, lansowanej przez siebie jeszcze do niedawna zasady. Mówią o tym dzisiaj jasnym tekstem zarówno kanclerz Angela Merkel, jak i prezydent Nicolas Sarkozy i premier David Cameron.
Propozycja, jaką przedstawiają, polega na tym, że islam w Niemczech musi być niemiecki, we Francji francuski, a w Wielkiej Brytanii brytyjski. Czy to możliwe? Raczej nie. Przypomina to czasy, kiedy władze państwowe dyktowały, jakimi zasadami powinni się kierować wyznawcy różnych religii. To prawda, że należy walczyć z fundamentalizmem, który jest wypaczeniem religii, szkodzi jej samej i społeczeństwu, ale trzeba znaleźć sposoby, by nie była to walka z człowiekiem, z wolnością religijną, ale z wykorzystywaniem religii do innych celów, także politycznych.
Wydaje się, że historia nie nauczyła nas niczego. Katolicyzm nie może być józefiński czy polsko-ludowy, ale musi pozostać katolicyzmem jako takim, bo jeżeli zgodzi się, by zasady myślenia religijnego, postępowania i ocen moralnych narzucało mu państwo, to straci swoją tożsamość. To samo odnosi się do każdej religii. Jest rzeczą wielce wątpliwą, czy da się przekonać mahometan do demokracji zachodniej, która w ich mniemaniu jest uosobieniem zła. Możliwe, że jakaś mutacja demokracji przyjmie się na zgliszczach autokratycznych państw afrykańskich, ale wymaga to czasu i zgody samych zainteresowanych. Niczego trwałego nie uzyska się w tej mierze stosując siłę fizyczną, czy chociażby tylko presję światowej opinii publicznej.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: W Małopolsce kradnie się najchętniej niemieckie auta
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy