Radwańskich często można było kiedyś spotkać w Krakowie na kortach przy ul. Kordylewskiego, niedaleko sądów i Urzędu Miasta. Dwie dziewczynki z blond warkoczykami prawie codziennie uganiały się tam za piłką. Złościły się po nieudanych zagraniach, mobilizowały, głośno kłóciły z ojcem. Tata rzucał piłki, instruował. Gdy podnosił głos, to słychać go było na pół dzielnicy.
- To będą kiedyś dobre tenisistki. Mają charakter, są uparte, zwłaszcza ta starsza - przekonywał wszystkich grających tam amatorów gospodarz obiektu.
Na siostry patrzono z zaciekawieniem. Miały po 10-12 lat i odbijały piłkę znacznie lepiej niż większość dorosłych na sąsiednich kortach, ale chyba mało kto wierzył w zapewnienia, że podbiją tenisowy świat. Gwiazdy, myśleli wszyscy, szkoli się przecież w profesjonalnych akademiach, szkółkach, np. gdzieś pod Londynem, a nie domowym sposobem na rekreacyjnych kortach w centrum Krakowa.
Dwa lata temu przed Wimbledonem Radwańscy znów tam trenowali. Na sztucznej, już wytartej i starej nawierzchni, która miała imitować trawę. Zjawili się jak gdyby nigdy nic, weszli na kort i zaczęli ćwiczyć. Utrudnienia, brak w mieście odpowiedniej bazy sportowej, zawsze ich denerwowały, ale korzystali z tego, co było.
Bo gwiazdę można czasem stworzyć mimo wszystko.
Talent od początku
Dzięki ojcu, instruktorowi tenisa, byłemu zawodnikowi, siostry od małego kręciły się po kortach. Małymi rakietami odbijały piłki z gąbki albo balony. Angażowały się, ćwiczyły z zapałem, były sprawniejsze od niemieckich rówieśników. Niemieckich, bo Radwańscy przez kilka lat mieszkali w Niemczech. Robert Radwański pracował tam jako trener.
- Głupi by rozpoznał, że dziewczynki mają talent - stwierdził kiedyś w rozmowie z "GK". - Bywa, że ojciec przecenia swoje dzieci. Ja oddzielałem rolę taty od roli trenera. Na korcie zawsze oceniałem je obiektywnie. Tenis stał się całym ich życiem, treningi codziennością.
- Nie byłyśmy jednak jakimiś odmieńcami. Po szkole szłam z rówieśnikami na boisko, ale nie na dwie godziny, tylko na pół, bo miałam trening. Coś za coś - opowiadała nam Agnieszka. - Siłą rzeczy teraz obracamy się głównie w środowisku tenisowym, aczkolwiek udało mi się utrzymać kontakt z kilkoma osobami ze szkoły. Od czego jest Internet - śmiała się.
Inwestycja w dzieci
Rodzina postawiła wszystko na jedną kartę. Niemal dosłownie, bo nie zawsze się przelewało. Inwestowanie w młodego zawodnika to studnia bez dna. To między innymi dlatego tenis jest uważany za sport elitarny, dla zamożnych. - Rozwój kariery Agnieszki i Uli pochłonął wszystkie pieniądze, które przez lata oszczędzałem na budowę domu. Bywało krucho - wspominał Radwański.
Cała rodzina długo mieszkała z rodzicami Roberta. Samodzielne mieszkanie Radwańscy kupili dopiero pięć lat temu. Ale za to od razu 200-metrowe. Inwestycja w córki się opłaciła. Historia obrazów Kossaka i Malczewskiego, które dziadek, Władysław Radwański, sprzedał, żeby pomóc w karierze wnuczek, to najsłynniejsza rodzinna anegdota, ale jednocześnie jeden z punktów zwrotnych w karierze Agnieszki. Wtedy Radwańscy powiedzieli sobie: wóz albo przewóz.
Jej kariera rozwijała się harmonijnie. Sukcesywnie przebijała się w tenisowej hierarchii, choć długo nie wróżono jej wielkich sukcesów; bo za drobna, bo za słaba fizycznie. Ale ona pokazała, że atletyczny tenis nadal może przegrywać z inteligentnym, może nawet trochę staromodnym. W pewnym momencie wydawało się, że pewnej poprzeczki jednak nie przeskoczy. Coś ją trzymało w okolicach 10. miejsca w rankingach. Może kontuzje, może niełatwa sytuacja prywatna. Dobrze funkcjonujący wcześniej rodzinny team zaczął się bowiem rozpadać. Rodzice Agnieszki i Urszuli rozstali się, o czym przez długi czas wiedziało tylko najbliższe otoczenie Radwańskich.
Lekiem na całe zło okazał się Tomasz Wiktorowski, młody, ambitny trener. Zaczął z Agnieszką jeździć na turnieje, a tata, z którym czasem się sprzeczała, nawet podczas meczów, trochę odsunął się w cień. Choć ciągle pozostawał i nadal pozostaje głównym szkoleniowcem córki.
Wiktorowski sprawił, że Agnieszka na korcie się wyciszyła, okiełznała emocje. Skoncentrowana tylko na grze coraz częściej zaczęła wygrywać z rywalkami z czołówki, odbierać nagrody za sukcesy w dużych turniejach. W ostatnich miesiącach stała się zawodniczką ścisłej czołówki.
Do wielkiej kariery wystartowała 3 lipca 2005 roku na wimbledońskich kortach. Wygrała wtedy turniej juniorek i otworzyły się przed nią nowe perspektywy. Jeśli wygra jutro, to u stóp będzie miała cały świat.
Wybieramy strażaka roku 2012. Zgłoś swojego kandydata!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!