Kiedy w 1980 roku Andrzej Dziubek założył w Oslo trio De Press, chyba sam nie spodziewał się, że połączenie góralskich melodii z punkową energią okaże się receptą na ponad czterdziestoletnią działalność zespołu. Już rok później polski emigrant dorobił się z norweskimi kolegami hitu, który zapewnił mu stałe miejsce w historii polskiego rocka – „Bo jo cie kochom”.
Początkowo nagrania De Press były zakazane w naszym radiu, bo lider grupy był nielegalnym uciekinierem z PRL-u, a w wiewlu swych piosenkach wykpiwał ZSRR i otwarcie deklarował się jako antykomunista. Wolność muzykowania w ojczyźnie zyskał więc dopiero po 1989 roku, od kiedy to dzieli swój czas między Oslo a rodzinną Jabłonkę. Podobnie jest też z De Press, który ma dwa składy – norweski i polski.
Ten drugi w ostatnich latach był mało aktywny. W 2009 roku Dziubek nagrał z De Press płytę „Myśmy rebelianci”, dedykowaną Żołnierzom Wyklętym, co ustawiło go w opozycji do rodzimej sceny rockowej, w ostatnich latach mocno opowiadającej się po stronie lewicowych idei. Nic więc dziwnego, że w latach 2016-2023 muzyk nie mógł znaleźć nad Wisłą wydawcy dla swych piosenek.
W końcu udało się: teksty Dziubka znalazły zrozumienie u szefa działającej nad Bałtykiem wytwórni Olifant, publikującej i dystrybuującej muzykę street punk o wyraźnie prawicowym obliczu. W efekcie jesienią zeszłego roku dostaliśmy pierwszą od siedmiu lat nową płytę De Press – „Europa płonie”. Wypełniły ją piosenki o zaangażowanych tekstach, w których Dziubek roztaczał apokaliptyczną wizję zagłady Starego Kontynentu, do której miała się przyczynić putinowska Rosja i biurokratyczna Unia Europejska.

Zupełnie inne piosenki przynosi druga płyta De Press dla Olifant. Siedemnaście nagrań na „Góral nad Bałtykiem” stworzył inny skład niż „Europa płonie”. Tym razem Dziubkowi towarzyszy trzech muzyków: gitarzysta Kamil Miętus, perkusista Wacław Szymula i klawiszowiec Adam Waras. Nieco inna jest też muzyka: o ile na poprzednim krążku punk momentami zamieniał się w metal, tak tym razem De Press rąbie proste i melodyjne utwory o niemal rock’n’rollowym rytmie.
Wynika to w naturalny sposób z tekstów. Już sam tytuł płyty sugeruje żart – i humoru nie brak w piosenkach napisanych z przymrużeniem oka, takich jak „Apteka”, „Hepa na ludowo”, „Ruda wrona” czy „Góral nad Bałtykiem”. Rubaszny dowcip uzupełniają tu zaskakujące (jak na wiek Dziubka) miłosne wyznania w „Ka kochanie moje”, „Ty i ja, jo i ty”, „Kocham”, „Przebacz” czy powtórnie nagranym „Bo jo cie Kochom”. Wszystkie te teksty napisane są oczywiście góralską gwarą, wnoszącą na płytę folkową nutę.
Polityczne rozważania stanowią tu jedynie margines. Właściwie to jedna piosenka – kończący płytę „Likwidator”. Dziubek śpiewa w niej: „Do wiedźmy w Brukseli/Dumni ze zwycięstwa/Z workiem nadziei/Jedziemy, jedziemy/ W ostatnim wagonie/ Co wróży nam przyszłość/ Czy Polska utonie?”.
Po „Górala nad morzem” mogą więc z powodzeniem sięgać ci, którym nie po drodze z politycznymi diagnozami Andrzeja Dziubka. Nowa płyta De Press to typowo zabawowe wydawnictwo. Pochodzące z niej piosenki powinny dobrze sprawdzić się na żywo. Warto by więc było, żeby De Press pograł trochę koncertów – i to nie na góralskich jarmarkach, tylko w rockowych klubach. Czy organizatorzy przeproszą się z jego grupą? Zobaczymy.