Polski Fiat sprzed 51 lat!

Dla tych, którzy dorastali w latach 80., Andrzej Dziubek to prawdziwa legenda. Mieszkający w Jabłonce góral uciekł z Peerelu w 1970 roku, aby grać na Zachodzie zawodowo w hokeja. Ponieważ stracił przy tokarce w obozie dla uchodźców w Austrii trzy palce, wyjechał do Norwegii, aby studiować sztuki piękne.
Los chciał, że trafił w samo centrum punkowej rewolty, którą w Anglii wzniecił zespół Sex Pistols. Jego koncert w 1978 roku w Oslo sprawił, że Dziubek uznał, iż brak trzech palców nie stanie mu na przeszkodzie, by grać punka. Założone przezeń w 1980 roku trio De Press wdarło się szturmem na norweską scenę rockową, zdobywając z miejsca wielką popularność.
Przełom w 1989 roku sprawił, że Andrzej Dziubek wrócił do Polski. Od tamtej pory dzieli swój czas między dwie ojczyzny i dwa składy De Press. Znany z antykomunistycznych poglądów jako jeden z pierwszych zainteresował się tematem Żołnierzy Wyklętych i w 2009 roku nagrał poświęconą im płytę „Myśmy rebelianci”. O tym, że nie obca jest mu jednak nadal punkowa przekora i humor, świadczył z kolei krążek „Sex spod Tater” z 2013 roku.
Teraz trafia do nas pierwsza nowa płyta De Press od ponad dekady. Już jej okładka uderza jaskrawymi kolorami i apokaliptycznym krajobrazem, namalowanym przez Dziubka. Nic w tym dziwnego: tym razem orawski góral bije na alarm, wołając tytułem albumu: „Europa płonie!” (jak kiedyś The Clash w „London’s Burning”). Co wywołuje taki niepokój rockowego weterana?
Z tekstów nowych piosenek Dziubka wynika, że ich autor czuje się trochę jak Witkacy we wrześniu 1939 roku. Z jednej strony widzi wojenną pożogę na Ukrainie i niepokojące parcie putinowskiej Rosji na Zachód. „Płonie Ukraina, wartości Europy/ Żegnają się ojcowie, żegnają się żony/ Bezdomne dzieci szukają schronienia/ W ruinach miast, płaczu nadziei” – śpiewa Dziubek w „Ty, który jesteś”.
Z drugiej strony nadciąga do Polski to, co Jan Paweł II nazwał „cywilizacją śmierci”. Bezwzględny kapitalizm, relatywizm moralny, aborcja, eutanazja – wszystko to odbija się cieniem w tekstach Dziubka. „Europa płonie, Europa już nie rodzi/ Europa płonie, gdzie są twoje dzieci?” – pyta artysta. W końcu bezceremonialnie rzuca: „Walcie się mechaniczne króliki!/ Walcie się zachodnie polityki!”.
Takie poglądy objawiają Dziubka jako spadkobiercę polskiej inteligencji patriotycznej sprzed 1939 roku, w dużej części wymordowanej w Katyniu – z jednej strony zakorzenionej w miłości ojczyzny i wierności Kościołowi, a z drugiej – niepokornej, o gorącej krwi i karku trudnym do zgięcia, kochającej wolność. Dlatego tuż obok siebie pojawia się tu „Jan Paweł II” i Matka Boska w „Królowej Polski”, a w „Daj nam jutro panie” - góralscy zbójnicy, łupiący bogate księżniczki.
Z takimi poglądami Dziubek jest na polskiej scenie rockowej postacią wyklętą. Oficjalnie wyśmiała orawskiego górala nawet „Gazeta Wyborcza”, nie mogąc zrozumieć jak De Press mógł nagrać piosenkę „Straty wojenne Polski” o wojennych reparacjach. Nic więc dziwnego, że Dziubek znalazł z „Europa płonie” zrozumienie dopiero w wytwórni Olifant z Trójmiasta, która wydaje uliczny punk i rock dla skinheadów.
Muzycznie nowa płyta De Press bucha mocną energią. Jest tu oczywiście energetyczny punk z kapitalnymi refrenami („Daj nam jutro, Panie”) i pojawiają się folkowe reminiscencje („Ogień Kuraś”), ale momentami rozbrzmiewa ciężki rock, ocierający się wręcz o metal („Ty, który jesteś”). Całość wieńczy balladowa modlitwa „Królowa Polski”, oparta na cytacie z utworu „Captain Bom-Bom-Bom” z płyty „Panzer & Rabbits” innego zespołu Dziubka – Holy Toy.
„Natchnieniem do tej płyty jest sytuacja mojej ojczyzny, w jakiej znalazła się dzisiaj. Walka o suwerenność, która tkwi w naszych korzeniach, jest naszym obowiązkiem” – pisze Dziubek w charakterystyczny dla siebie sposób na okładce nowego albumu De Press. Dla kogoś, kto uważnie śledzi jego karierę, to nic zaskakującego – orawski artysta pozostaje wierny swym poglądom. Zmienił się tylko kontekst, w którym funkcjonuje. W latach 80. jego patriotyzm i antykomunizm był na polskiej scenie rockowej powszechnie ceniony, a dziś – jest traktowany jako kuriozum.