- Był autentyczny i dlatego osiągał sukcesy - mówi o Andrzeju Przewoźniku Kama Syczowa, jego znajoma, działaczka niepodległościowa z Krakowa. - Nie wyobrażam sobie, że teraz ktoś miałby go zastąpić. Nie ma takiej osoby - dodaje.
Andrzej Przewoźnik urodził się 13 maja 1963 r. Od dziecka mieszkał w Krakowie. Ukończył tu technikum geologiczne, gdzie zdobył swój pierwszy zawód: technik wiertnik. Już wtedy jednak interesował się historią, startował w konkursach. - Razem z drugim kolegą zgarniali wszystkie nagrody - mówi płk Stanisław Kostka, zasłużony kombatant, wieloletni przyjaciel Przewoźnika. - Andrzej był entuzjastą historii, szczególnie drugiej wojny światowej - dodaje Kostka.
Wybór studiów był więc oczywisty: historia na UJ. Andrzej Przewoźnik dostał się jednak dopiero z odwołania. Otrzymał mniej punktów, bo - jak usłyszał - nie miał pochodzenia chłopsko-robotniczego. Mimo trudności udało się.
- Poznałam go, gdy był na drugim roku studiów. Zawsze serdeczny, uśmiechnięty. Od razu poczułam się tak, jakbym go znała od bardzo dawna - wspomina Kama Syczowa. Przewoźnik na studiach interesował się głównie Armią Krajową, Polskim Państwem Podziemnym. Siedział w archiwach, czytał dokumenty, spotykał się z kombatantami i bohaterami podziemia.
Nie dostał stypendium socjalnego, dlatego był zmuszony dorabiać, prowadząc klub dyskusyjny w krakowskim PAX-ie. Tematem oczywiście była historia. Marzył o doktoracie i zostaniu na uczelni. Rok 1989 wszystko zmienił. Zaproponowano mu pracę w Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie. Przewoźnik przyjął propozycję m.in. ze względów finansowych. Sam później przyznawał, że na uczelni pensje były minimalne, nie starczyłoby na życie.
Przez dwa lata zyskał opinię sprawnego urzędnika, energicznego i pomysłowego. Dostał propozycję pracy w Warszawie. Obawiał się, że tak się właśnie stanie, że będzie musiał zostawić swój ukochany Kraków i przeprowadzić się do stolicy. We wrześniu 1992 r. został mianowany przez premier Hannę Suchocką sekretarzem generalnym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Miał rangę ministra. Od razu rzucił się w wir pracy. Wstawał wcześnie rano, dwie godziny pracował w domu, potem jechał do siedziby Rady. Do domu wracał późno, często po zmroku. I tak cały czas, niemal bez przerwy. Dużo jeździł w teren. Rozmawiał z ludźmi, słuchał ich.
- Pamiętam go jako człowieka bardzo pracowitego, który z energią, ale i z wyczuciem podchodził do delikatnych spraw, jakimi się zajmował - mówi Kama Syczowa.
Przez 18 lat pracy jako szef Rady osiągnął bardzo dużo. - Nie ma osoby, której rodziny katyńskie, środowiska kombatanckie zawdzięczają więcej - uważa Teresa Stanek, sekretarz krakowskiego Towarzystwa Obrony Zachodnich Kresów Polski.
Lista jego sukcesów, które wypracował swoim wyważonym podejściem i kompetencjami, jest bardzo długa, jednak najważniejszy jest Katyń. To Andrzej Przewoźnik wymógł na Rosjanach zgodę na utworzenie polskiego cmentarza i pomnika zamordowanych w lesie katyńskim. - To w zasadzie całkowicie jego dzieło - podkreśla Teresa Stanek.
Jego zasługą było też odtworzenie Cmentarza Orląt Lwowskich. - Nacjonaliści ukraińscy, którzy sprzeciwiali się odbudowie, chodzili z transparentami z nazwiskiem Andrzeja, domagając się od władz zakazania mu wjazdu do kraju - wspomina Stanisław Kostka. Kolejną ważną sprawą było uregulowanie konfliktu, który narastał wokół zbrodni w Jedwabnem. Swoim poczuciem taktu udało mu się doprowadzić do budowy pomnika upamiętniającego pomordowanych przez sąsiadów Żydów. Mniejszych spraw było o wiele więcej, jednak Przewoźnik zawsze traktował je z równą sumiennością.
- Był niesłychanie solidny, do każdego zadania podchodził poważnie, angażował się w nie całkowicie - mówi Stanisław Kostka. Przewoźnik działał niezwykle dyplomatycznie, ale i odważnie, nie bojąc się ryzykować nawet swojego stanowiska. W 2005 r. szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa kandydował na stanowisko prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Pojawiły się jednak oskarżenia, że w latach 80. współpracował z bezpieką. Musiał zrezygnować, a prezesem został Janusz Kurtyka. Pod koniec 2005 r. Sąd Lustracyjny uwolnił Andrzeja Przewoźnika od tych zarzutów. Z dokumentów, na których opierał się sąd, wynika, że sprzeciwiał się on jakiejkolwiek współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa.
- To był fantastyczny człowiek. Gdy dowiedziałam się, że leciał tym samolotem, ryczałam jak bóbr - mówi Kama Syczowa. - Dzwoniłem tego dnia po katastrofie do Joli, żony Andrzeja. Nie bardzo potrafiłem zacząć rozmowę. Powiedziała mi: "Nie musisz nic mówić, słowa nie są tu potrzebne". Byli fantastycznym małżeństwem historyków i wzorową rodziną - mówi Kostka. - Był wspaniałym, skromnym i utalentowanym człowiekiem. Życie było jeszcze przed nim - dodaje Kostka.
Andrzej Przewoźnik osierocił żonę i dwie córki: Julię i Joannę.