- Jest to dla mnie bardzo duże wyróżnienie, tym bardziej, że teraz nagroda nie jest już przyznawana poprzez głosowanie sms-owe, tylko decyduje o niej kapituła - dodaje ubiegłoroczna mistrzyni świata (po raz drugi w karierze; poprzednio w 2014 roku w Tokio) i Europy oraz wicemistrzyni Polski w kata (formy). Łącznie w swej kolekcji ma siedem krążków z ME (złoty, dwa srebrne i cztery brązowe) oraz trzy z MŚ (dwa złoty i brązowy).
Krakowianka po raz drugi trafiła do 10 Asów Małopolski. W 2014 roku – gdy najlepszych sportowców makroregionu wybierali kibice jeszcze za pomocą kuponów i już sms-ów – także zajęła dziewiąte miejsce (triumfował Stoch). Wtedy na swoją lokatę zapracowała tytułami mistrzyni globu, wicemistrzyni Starego Kontynentu i akademickiej mistrzyni Polski oraz brązowym medalem MP.
Nie kryje, że sezon 2021 był jej – jak dotychczas - najlepszym w sportowej karierze. - Bo zdobyłam nie tylko mistrzostwo świata, ale i mistrzostwo Europy, którego mi brakowało w mojej kolekcji - podkreśla. A srebro w MP kwituje następująco: - Nie należy postrzegać, że to „tylko” srebro, ponieważ mistrzostwa Polski stoją na bardzo wysokim poziomie, startują w nich zawodniczki z różnych organizacji i dochodzi do różnic interpretacyjnych w ocenie ich występu. Dlatego są to bardzo trudne zawody.
Wszystko zagrało tak, jak miało zagrać. To było niesamowite. Każdemu sportowcowi życzę, żeby mógł dostąpić czegoś takiego - Anna Lisowska
W ubiegłorocznych MŚ triumfowała w listopadzie w Krakowie. Przyznaje, że dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie, jak duży sukces odniosła, po raz drugi sięgając po złoto MŚ: - Nie tak dawno jechałam tramwajem koło Tauron Areny. I pomyślałam sobie: „O, kurczę, zostałam tu mistrzynią świata”. Dopiero wtedy do mnie dotarło, co się stało. W hali była moja rodzina, przyjaciele, bliscy, a ci, których zabrakło, bardzo mnie wspierali mentalnie. Wszystko zagrało tak, jak miało zagrać. To było niesamowite. Każdemu sportowcowi życzę, żeby mógł dostąpić czegoś takiego.
Pod wrażeniem klasy, pracowitości i profesjonalizmu Lisowskiej jest jej szkoleniowiec w YMCA Kraków, szef Polskiej Organizacji Kyokushinkai, wiceprezes Polskiego Związku Karate i wieloletni trener reprezentacji Andrzej Drewniak (9. dan) z Krakowa.
- Ania to nie jest gwiazdeczka, która czasami zabłyśnie, a potem zgaśnie. Jest niesamowitym talentem, z jakim jeszcze się nie spotkałem w Polsce, zawodniczką o ogromnym potencjale. Oczywiście były dziewczyny, które wygrywały mistrzostwa świata, ale często był to ich jednorazowy sukces. Ja najbardziej cenię tych karateków, którzy wielokrotnie powtarzają swoje osiągnięcia, bo to świadczy o ich absolutnym mistrzostwie – zaznacza shihan Drewniak.
I dodaje: - Ania jest systematyczna, bywa praktycznie na każdym treningu. Jest z nami od wielu lat. Przeszła w karate wszystkie etapy wtajemniczenia. Wcześniej zajmowała się akrobatyką sportową. To bardzo jej pomogło potem w karate, bo na przykład nie miała żadnych problemów z demonstracją pięknych kopnięć. To, co zademonstrowała na mistrzostwach świata w Krakowie, podziałało na sędziów. Bo zdali sobie sprawę ze skali trudności pokazu Ani. Jeśli ktoś kopie prawie pionowo w górę, to znaczy, że spędził tysiące godzin na hali, że kładzie nacisk nie tylko na precyzję uderzeń i szybkość, ale i na wrażenie estetyczne.
Lisowska akrobatykę sportową trenowała przez prawie dziesięć lat w Polskim Towarzystwie Gimnastycznym Sokół Kraków, sięgając po medale na imprezach różnej rangi krajowej. Jej pierwszym trenerem był Michał Minor, który do dziś interesuję się karierą byłej podopiecznej.
- Bardzo się cieszę, że wciąż śledzi moje zmagania w karate. To jest dla mnie niezwykle miłe i budujące, że ktoś, kto spotkał mnie wiele lat temu, był kiedyś moim szkoleniowcem w zupełnie innej dyscyplinie, nadal mnie wspiera i interesuję się tym, co robię – podkreśla krakowska multimedalistka.
Były trener Lisowskiej pewnie jeszcze długo będzie miał okazję podziwiać jej sportowe wyczyny, gdyż stawia ona przed sobą kolejne cele: - Często jestem pytana o to, jak długo zamierzam rywalizować. Podczas gali podkreśliłam, że chciałabym jak najdłużej startować, że nie myślę jeszcze o zakończeniu kariery.
W bieżącym roku chce wystąpić m.in. w mistrzostwach Europy (zaplanowano je na Ukrainie; jeśli sytuacja polityczna na to nie pozwoli, zawody zostaną przeniesione do innego kraju) oraz w mistrzostwach Polski i makroregionu. Okazji do startów i… medali więc nie zabraknie. Kolejne MŚ mają się odbyć w 2025 roku w… Arabii Saudyjskiej. To też duże wyzwanie dla krakowianki.
Ania to nie jest gwiazdeczka, która czasami zabłyśnie, a potem zgaśnie. Jest niesamowitym talentem, z jakim jeszcze się nie spotkałem w Polsce, zawodniczką o ogromnym potencjale - Andrzej Drewniak
Do połowy stycznia regenerowała się, nabierała sił po poprzednim sezonie. Potem zaczęła zajęcia, od lutego już ostrzejsze. W odróżnieniu od innych zawodniczek czy zawodników skupia się na indywidualnym treningu, choć zastrzega: - Oczywiście, jeśli ktoś mnie poprosi o poprowadzenie zajęć czy seminarium, to nie ma problemu. Trudno jednak byłoby mi znaleźć dodatkowo czas na szkolenie innych karateków, bo kolidowałoby to z moimi treningami, a także z pisaniem pracy doktorskiej.
Lisowska – absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego – nie ukrywa, że myśli o pracy w dyplomacji. W 2014 roku była na praktyce studenckiej w polskiej ambasadzie w Rzymie. Dziś robi doktorat z nauk politycznych. Jej praca dotyczy politycznego zaangażowania Polonii amerykańskiej.
- Ania jest perfekcjonistką nie tylko w karate, ale także, jeśli chodzi o swoją pracę. Myślę, że mając do niej takie same podejście jak do sportu, może zostać wspaniałą dyplomatką. Może z mistrzyni świata wyrośnie pani ambasador – zastanawia się shihan Drewniak.
