Takiego zakończenia sezonu chyba nikt się nie spodziewał. Z pewnością nie Roger Federer i jego kibice. Szwajcarski mistrz zaczął imponująco, a gdy wygrał w styczniu po raz drugi z rzędu Australian Open wydawało się, że czeka nas kolejny rok pod znakiem dominacji weteranów.
W 2017 spisani przez większość ekspertów i kibiców na straty Szwajcar i Hiszpan Rafael Nadal zdominowali męskie rozgrywki. Pierwszy po triumfie w Melbourne (gdzie w finale pokonał nie kogo innego, jak Nadala) wywalczył jeszcze tytuł na kortach Wimbledonu. Drugi wygrał Roland Garros i US Open.
W tym sezonie miało być podobnie i po części było, bo pierwsze dwa Wielkie Szlemy znów padły łupem wspomnianej pary (Hiszpan obronił tytuł w Paryżu). W międzyczasie jednak Federer wyraźnie spuścił z tonu, a do zdrowia i formy wrócił Novak Djoković. Nieoczekiwanie nawet dla siebie samego, bo ostatnie kilkanaście miesięcy było dla Serba pasmem mniejszych i większych rozczarowań. Porażki, kontuzje, operacje, problemy osobiste (do bulwarowych mediów wyciekły nieładne plotki na temat jego małżeństwa). Chwilami sprawiał wręcz wrażenie pogodzonego z losem. W wywiadach powtarzał o innych priorytetach. O tym, jak ważna jest dla niego rodzina...
Po wygraniu Wimbledonu Djoković sam szczerze przyznał, że się tego nie spodziewał. Nie był to jednak przypadek, bo później wygrał również US Open. A za sprawą absencji kontuzjowanego Nadala w listopadowym turnieju w paryskiej hali Bercy, wrócił również na szczyt rankingu ATP. Niemal równo dwa lata po tym, jak zepchnął go z niego Andy Murray.
– Po lutowej operacji łokcia coś takiego wydawało się nieprawdopodobne – stwierdził Serb podczas zakończonych w niedzielę Finałów ATP. Kibice po cichu liczyli jednak, że nie zwieńczy udanego pół roku zwycięstwem w Masters.
Pokrzyżować szyki miał mu uwielbiany w Londynie Federer, który w ostatnich tygodniach wydawał się odzyskiwać formę. Wieku chyba jednak nie da się oszukać. – Jestem dumny, że w wieku 37 lat wciąż mogę grać w tenisa i jestem tak konkurencyjny dla młodszych graczy – stwierdził Szwajcar, po półfinałowej porażce [5:7, 6:7(5)] z Niemcem Alexandrem Zverevem.
Drugim finalistą został właśnie Djoković, który gładko [6:2, 6:2] rozprawił się z Kevinem Andersonem z RPA. Wydawało się, że podobny przebieg będzie miał finał, w końcu obaj tenisiści spotkali się w Londynie po raz drugi. W grupie wyższość Serba nad Niemcem [wygrał 6:4, 6:1] nie podlegała dyskusji. Djoković w ogóle przez cały turniej przeszedł jak burza, w czterech meczach nie tracąc ani seta, ani nawet gema przy własnym serwisie.
W niedzielę sytuacja się jednak odwróciła. Zverev nie tylko podjął wyzwanie, ale chwilami wręcz zdominował walczącego o piąte zwycięstwo w hali O2 Djokovicia. Odkąd turniej mistrzów przeniósł się do stolicy Anglii Serb był bezkonkurencyjny przez cztery lata z rzędu [2012-2015]. Rok później dotarł do finału.
O zwycięstwie Niemca w pierwszym secie zdecydowało jedno przełamanie. W drugim do stanu 2:1 obaj rywale wygrywali za to gemy przy swoim serwisie. Jako pierwszy nerwy opanował Zverev i to on cieszył się po ostatniej piłce ze zwycięstwa, na koniec przełamując Djokovicia po raz kolejny.
Dla 21 latka z Hamburga to największy sukces w karierze. W tym roku wygrał również turnieje w Monachium, Madrycie i Waszyngtonie. Doszedł również do finałów w Miami i Rzymie. W Wielkim Szlemie jego najlepszym wynikiem był ćwierćfinał Roland Garros.
Zverev został przy okazji pierwszym niemieckim zwycięzcą Masters od 1995 roku, gdy triumfował w nim Boris Becker. Za tytuł w Londynie otrzymał 2,5 mln dolarów i 1300 punktów do rankingu ATP, w którym awansuje w poniedziałek na czwarte miejsce.
Koniec pięknej kariery Agnieszki Radwańskiej. "Przez lata tenisistki się jej bały"
Follow https://twitter.com/sportmalopolskaDZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ: