Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Australian Open. Andy Murray walczył jak lew, ale przegrał z bólem i Roberto Bautistą Agutem. Przykro zrobiło się nawet angielskim kibicom

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
GREG WOOD/AFP/East News
Świat go podziwiał, za to dla Anglików Andy Murray długo był tylko „szkockim palantem”, żeby nie powiedzieć dosadniej. Dziś ci sami ludzie chodzą smutni po jego porażce 4:6, 4:6, 7:6(5), 7:6(4), 2:6 z Hiszpanem Roberto Bautistą-Agutem, w pierwszej rundzie turnieju Australian Open. Jeśli faktycznie był to ostatni mecz w karierze byłego numeru jeden na świecie, to trzeba przyznać, że pożegnał się po królewsku.

- Jest szansa na to, że Australian Open będzie moim ostatnim turniejem w karierze - poinformował w ostatni piątek Andy Murray. Zaskoczył cały tenisowy świat nie mniej, niż dwa miesiące temu Agnieszka Radwańska. Wszyscy niby zdawali sobie sprawę, że ma poważne problemy z biodrem - dość powiedzieć, że sezon 2017 zakończył latem, zaraz po Wimbledonie, a na kort wrócił dopiero w czerwcu 2018 r. Do końca sezonu rozegrał jednak tylko 13 spotkań.

Andy Murray nie był w stanie powstrzymać łez na konferencji prasowej. "Australian Open może być moim ostatnim turniejem w karierze"

Mało kto spodziewał się jednak, że Murray odejdzie na sportową emeryturę akurat w Melbourne. On sam również nie. - Wimbledon to miejsce, w którym chciałbym zakończyć karierę, ale nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić - przyznał Brytyjczyk, dodając, że ma problem nie tylko na korcie, bo boli go nawet gdy zakłada skarpetki.

- Mocno to we mnie uderzyło. Oczywiście, widziałem, jak od jakiegoś czasu Andy zmaga się z kontuzją, ale jeśli ktoś kończy karierę, to chcesz, go widzieć szczęśliwym, że tak zdecydował, a nie płaczącego, że musi odejść - przyznał w rozmowie z „Sunday Age” Szwajcar Roger Federer.

Dodał, że „Szkocja była z niego dumna”. Szkocja na pewno była, za to w innych częściach dawnego imperium brytyjskiego różnie z tym bywało. Przede wszystkim w Anglii, bo dla tamtejszych kibiców Murray długo był tylko „szkockim palantem” (lub „onanistą” - ang. wanker). Inna sprawa, że po części z własnej winy, bo trudno go było pokochać. 31-latek z Dunblane długo uchodził za człowieka, który - kolokwialnie mówiąc - ma wszystko i wszystkich w... dużym poważaniu. Na korcie jakby nieobecnego myślami. Jeśli już okazującego emocje, to głownie negatywne. Wiecznie niezadowolonego - ze swoim byłym trenerem, słynnym Bradem Gilbertem, potrafił pokłócić się nawet o to, jakiej muzyki mają słuchać w samochodzie.

- Wszystkim, poza Anglikami... - wypalił w 2006 roku zapytany, komu będzie kibicował podczas piłkarskich mistrzostw świata w Niemczech. Później przepraszał, prostował. Podkreślał, że jest „Brytyjczykiem”, ale nie wszystkich przekonał.

Nie wszystkich przekonała również teoria, że na podejście Murray’a do otaczającego go świata wpływ mogła mieć trauma z dzieciństwa. Miał 8 lat, gdy do jego szkoły w rodzinnym miasteczku wtargnął bezrobotny Thomas Watt Hamilton, wyjął broń, zastrzelił 16 dzieci, nauczyciela i na końcu samego siebie. Mały Andy ocalał, bo schował się pod biurkiem.

Po raz pierwszy „szkockiego palanta” usłyszał (przyznał później w jednym z wywiadów, że niechcący podsłuchał fragment rozmowy telefonicznej) z ust jednego kibiców w Londynie, gdy tego samego roku pojawił się tam, by zagrać w Wimbledonie. Na jego prywatny numer przychodziły za to wiadomości, w których fani życzyli mu „samych porażek do końca życia”.

„Czy kiedykolwiek nauczymy się go kochać” - zastanawiał się jeszcze w 2012 roku dziennik „The Times”.

Nauczyli. W sumie trudno się dziwić, skoro w tym samym roku wygrał US Open i zdobył w Londynie złoty medal olimpijski. Dotarł również do finału Wimbledonu, co sprowokowało jedną z angielskich bulwarówek do komentarza: „Andy, wygrałeś nie ten Wimbledon”.

Na to też w końcu przyszła jednak pora, bo rok później Murray był już w Londynie bezkonkurencyjny (został pierwszym od 77 lat brytyjskim mistrzem Wimbledonu). Powtórzył swój wyczyn w 2016 roku, w którym zapisał się również w historii zdobyciem drugiego olimpijskiego złota w singlu (nikt wcześniej nie dokonał czegoś takiego). W 2017 roku dotarł jeszcze do finału Roland Garros, dołączając do nielicznej grupy tych, którym dane było grać o tytuł we wszystkich turniejach Wielkiego Szlema.

W Australii próbował pięć razy. Bez skutku, a w 2010 roku rozpłakał się z bezsilności po porażce z Federerem.

W poniedziałkowym meczu pierwszej rundy z Hiszpanem Roberto Bautistą-Agutem widać było wyraźnie, jak poważne są problemy Murray'a z biodrem. Były nr 1 na świecie robił co mógł i chwilami oglądaliśmy go grającego jak za swoich najlepszych lat. Dobrze serwował (20 asów). Niestety, znacznie częściej oglądaliśmy Murray'a spóźniającego się do piłek, nietypowo ustawiającego do uderzeń. Wszystko po to, by choć trochę zmniejszyć ból.

Nikt nie miałby pretensji, gdyby po przegraniu drugiego seta zszedł z kortu. Walczył jednak do końca, nie zdeprymowała go niewykorzystana piłka setowa przy prowadzeniu 5:4 i ostatecznie rozstrzygnął tę partię na swoją korzyść w tie-breaku. A później, ku radości kibiców i siedzącej na trybunach swojej rodziny, wyrównał stan meczu. Nie było w tym przypadku, bo Murray'owi jakby urosły skrzydła, a Bautista-Agut coraz częściej się mylił. Zupełnie, jakby przestraszył się, że może przegrać.

Ostatecznie to on był jednak górą w piątym secie, wykorzystując pierwszą piłkę meczową. Po ponad czterech godzinach walki. Kto by się spodziewał.

Australian Open. Piękne, ale smutne pożegnanie Andy'ego Murraya

Za najlepszy komentarz do tego meczu mógłby posłużyć transparent, zaprezentowany przez kibiców: "Jest i będzie tylko jeden Andy Murray. Dzięki za wspomnienia".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Australian Open. Andy Murray walczył jak lew, ale przegrał z bólem i Roberto Bautistą Agutem. Przykro zrobiło się nawet angielskim kibicom - Portal i.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska