MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bachledowie pobożni i charakterni (3)

Marek Lubaś Harny
Pobożność górali jest przysłowiowa. Niekiedy przyjmuje formy ostentacyjne, a niektórzy uważają nawet, że nieco przesadne. Pamiętamy jeszcze nad ulicą Kościeliską wielki baner z napisem: "Z Maryją w XXI wiek", jako żywo przypominający w swej formie transparenty z zupełnie innej epoki.

Jednak miłość do Pana Boga doskonale godzą Podhalanie z wielką namiętnością do dutków. Etnografowie twierdzą, że może to być reakcja na niegdysiejszą biedę, gdy jadło się grule z solą, popijając kwaśnicą bez omasty. Jałowa podhalańska ziemia kształtowała ludzkie charaktery w specyficzny sposób.

Jedni powiedzą, że to pazerność, inni, że przedsiębiorczość i umiejętność radzenia sobie w życiu. Bachledowie nie różnią się specjalnie pod tym względem od swoich ziomków.

Panie Boże, prowadź!
Adam Bachleda Curuś, zwany na Podhalu "ABC", ani jako burmistrz Zakopanego, ani później, nie krył się ze swoją pobożnością. 6 czerwca 1997 roku nieprzypadkowo właśnie on klęczał przy ołtarzu pod Krokwią przed Janem Pawłem II, wypowiadając słowa góralskiego ślubowania:

"Przyrzekamy jak ten krzyż na Giewoncie mocno trwać w wierze i tradycji chlubnej przodków naszych, a Ślubów Jasnogórskich Narodu Polskiego dochować. (…) Pomóż nam, Ojcze Święty, swoim błogosławieństwem wydostać się z wszelkiej śmierci do życia miłością prawdziwą i tak przejść próg nadziei w nowe, Trzecie Tysiąclecie. Panie Boże, prowadź!"

Chwila była wzruszająca. A już kiedy zespół Turliki zaśpiewał pieśń "Cobyście nom, Ojce, długo zyli", nawiasem mówiąc, do słów góralskiej poetki Heleny Bachledy Księdzularz, wielu górali miało łzy w oczach. Niedługo później, przy znaczącym udziale burmistrza uchwalono nowy herb Zakopanego. Znalazł się na nim krzyż na Giewoncie i klucze Piotrowe.
Znana była zażyłość ABC w kustoszem sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach, księdzem Mirosławem Drozdkiem. Kustosz uwiecznił nawet burmistrza w brązie i na witrażu, co nie wszystkim parafianom się spodobało.

Z kolei Adam Bachleda Curuś znalazł się w pierwszym szeregu tych, którzy stanęli w obronie kustosza, kiedy "Tygodnik Podhalański" napisał, że ksiądz był tajnym współpracownikiem o pseudonimie "Ewa".

Wydrukowano 48 tysięcy listów, które rozesłano pocztą do mieszkańców, wzywając do bojkotu tygodnika.
Niektórzy oskarżali burmistrza, że jest to pobożność z wyrachowania. Dziś jednak Adam Bachleda Curuś nie ma żadnych politycznych interesów, aby wspierać Kościół. A robi to nadal.

Ufundował już dwie repliki krzyża z Giewontu, jedna z nich stanęła w roku 2001 w Sopocie, a druga dwa lata temu nad Jeziorem Lednickim, gdzie podobno Mieszko I przyjął chrzest, a słynny dominikanin ojciec Jan Góra organizuje doroczne Lednickie Spotkania Młodych. Przy okazji Adam Bachleda Curuś wygłosił do zgromadzonej młodzieży coś w rodzaju homilii, mówiąc m.in.:

- Przywieźliśmy ten krzyż na Pola Lednickie, abyście wiernie strzegli wiary i tradycji ojców naszych.
Franciszek Bachleda Księdzularz, góralski senator, nie czynił aż tak spektakularnych gestów, ale jego religijność też była dobrze na Podhalu znana i to dużo wcześniej. Już pamiętnego lata roku 1980, jeszcze przed powstaniem pierwszej "Solidarności", zorganizował wspólnie z księdzem Władysławem Zązelem pierwszą Oazę Góralską w Kamesznicy dla młodzieży z Olczy. Przyjaźnił się z księdzem Józefem Tischnerem i to podobno właśnie autor "Etyki Solidarności" wepchnął go na "polityczną perć".

A że jest Bachleda Księdzularz najpierw poetą, a dopiero później politykiem, także w jego poezji żywe są motywy religijne. Nawet Psałterz Dawida przełożył na gwarę góralską. Słowa znanego Psalmu 23, zwanego "pasterskim", brzmią w jego tłumaczeniu tak:
Nolezem do kierdla bozego
nie chybio mi juz nicego.
Lezeć mogem na zielonym upłazie,
pyrcickom nad potockiym mnie Bóg prowadzi…
Apetyt na Tatry
Nie przeszkadza to jednak najbardziej prominentnym Bachledom czynić regularne zakusy na Tatry, w których, jak z dawien dawna górale powiadają, Bóg mieszka. Gdyby się ich plany spełniły, o "zielonych upłazach" i "pyrcickach nad potockami" można by zapomnieć. Temat to przycicha, to odżywa z nową siłą. Pomysłem na XXI wiek jest lansowana zwłaszcza przez Andrzeja Bachledę Curusia idea pod nazwą Trzy Doliny. Zakłada ona zbudowanie w rejonie Kasprowego Wierchu szeregu nowych kolejek i wyciągów, a także przebicie pod Tatrami tunelu, przez który naziemną kolejką można by dojechać do słowackiej Doliny Cichej.

Powiedzmy od razu, że nie jest to pomysł nowy. Z projektem tunelu łączącego Zakopane ze stacjami narciarskimi po słowackiej stronie Franciszek Bachleda Księdzularz wystąpił już w początkach lat 90. Wówczas wyglądało to na science fiction, choć technicznie i wtedy było to nie tylko możliwe, ale nawet dość proste. Od tamtej pory możliwości jeszcze wzrosły, pojawili się chętni inwestorzy. Słynny "Ałuś" dodał projektowi wiarygodności. Po zakończeniu kariery zawodniczej przez wiele lat był trenerem w St. Gervais, dziś zajmuje się narciarskim biznesem. Kto mógłby być bardziej kompetentny?
Perspektywa zarobienia na Tatrach kolejnych dużych dutków była kusząca. W roku 2002 odbyło się w Nosalowym Dworze pamiętne spotkanie, na którym obok Andrzeja Bachledy Curusia zasiedli były już burmistrz Adam Bachleda Curuś i aktualny wciąż senator Franciszek Bachleda Księdzularz. Uradzali, jakby przekonać rząd, aby pozwolił na nowe inwestycje.

Ekolodzy podnieśli alarm, słusznie zwracając uwagę, że nazwa Trzy Doliny, nawiązująca do kompleksu ośrodków narciarskich we Francji jest, delikatnie mówiąc, myląca. Kompleks znany jako Les Trois Vallees zajmuje obszar 1400 km kw. Jest to niemal dwa razy tyle, co powierzchnia całych Tatr (785 km kw., z czego w Polsce 175 km kw.). I to właściwie mógłby być koniec dyskusji, jednak nie dla górali, którzy zawsze uważali, że Tatry są ich i powinni mieć prawo ciągnąć z nich tyle, ile się da.

Tym bardziej że po drugiej stronie Tatr, po wielkim huraganie, który przed pięcioma laty zrujnował tamtejsze lasy, rząd Słowacji zgodził się na duże inwestycje narciarskie na terenie parku. Zachęceni tym przykładem zwolennicy Trzech Dolin nie składają broni.

Na razie Andrzej Bachleda Curuś wybudował stację narciarską na małej górce w Sieprawiu, niespełna 25 km od Krakowa i tam robi bardzo pożytecznąrobotę, trenując narciarski narybek. Zdaje się, że odkrył już parę obiecujących talentów.
Po sukces w świat
Niektórzy z młodszych Bachledów chodzą już całkiem odmiennymi ścieżkami. Syn "Ałusia", Andrzej Bachleda Curuś III, po trwającej 20 lat karierze narciarskiej poświęcił się muzyce, powtarzając jakby drogę dziadka, narciarza i tenora. Tyle że nie obdarzony operowym głosem, swe ambicje lokuje w okolicach piosenki popularnej, rocka i jazzu.

Jeśli chodzi o występy olimpijskie, osiągnął nawet ciut więcej od utytułowanego ojca, zajmując w kombinacji alpejskiej piąte miejsce w Nagano, podczas gdy "Ałuś" w Grenoble musiał się zadowolić szóstym w slalomie, a w Sapporo dziewiątym w gigancie. Trudno się dziwić, skoro jako siedmiolatek wraz z rodzicami osiadł pod Mont Blanc, trenując z czołówką francuskich zjazdowców.

Jednak, kiedy minęła trzydziestka, zawiesił narty na kołku i teraz poświęca się wyłącznie muzykowaniu. Sam komponuje swoje piosenki i pisze do nich słowa. Bachledowie przecież to ludzie wielu talentów. Pod koniec ubiegłego roku w wytwórni Kayax wydał płytę "Time Ruines" (taka pisownia widnieje na okładce), ciepło przyjętą przez fanów smooth jazzu.
W jednej z piosenek nagranych na tej płycie towarzyszy mu daleka kuzynka Alicja Bachleda Curuś, bratanica byłego burmistrza, przedstawicielka rodu, o której ostatnio najgłośniej w mediach. Niestety, głównie z powodu perypetii osobistych. Jakie to polskie, a przy tym niesprawiedliwe. Na ekranach obecna jest przecież już dziesięć lat, a zaczynała w roku 1999 nie tylko jako Zosia w "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy, ale też o wiele dramatyczniejszą rolą siostry miłosierdzia we "Wrotach Europy" Jerzego Wójcika.

Film, opowiadający o mało znanym epizodzie pierwszych zbrojnych starć Polaków z bolszewikami, nie był niestety najlepszy, ale ona swoją rolę obroniła z nadspodziewanym, jak na tak młodą osobę, sukcesem.

Potem, oczywiście, w Polsce zabrakło dla niej ról. Grała jednak sporo za granicą. Filmów z jej udziałem, jak francuski "Comme des voleurs" czy amerykański "Trade", u nas nie wyświetlano, jednak za ten drugi zebrała w Hollywood niezłe recenzje, co zaowocowało rolą w "Ondine".

Zdzich Zabierzewski, dawny nauczyciel Alicji, który kiedyś w Krakowie dawał jej lekcje angielskiego, mówi: - Zapamiętałem ją jako dziewczynę trochę z głową w chmurach, ale równocześnie bardzo pracowitą, może nawet za bardzo. Jak coś robiła, przykładała się naprawdę rzetelnie, a to się nie zawsze podoba.
Bądźmy szczerzy: W Polsce to się rzadko podoba.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska