https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bachledowie - ród ambitny

Marek Lubaś-Harny
Adam Bachleda Curuś tłumaczy, że ukląkł przed papieżem nie dla autopromocji, ale by dać wyraz tradycyjnej religijności górali
Adam Bachleda Curuś tłumaczy, że ukląkł przed papieżem nie dla autopromocji, ale by dać wyraz tradycyjnej religijności górali z archiwum Pawła Murzyna
O Bachledach od dawna bywa głośno. Z różnych powodów. Badacz rodów podhalańskich Józef Krzeptowski Jasinek uważa, że Bachledowie, zwłaszcza Curusie, ale i przedstawiciele innych gałęzi rodu, to ludzie ambitni, potrafiący się wybić w różnych dziedzinach życia społecznego, politycznego, artystycznego, sportowego, a i w biznesie jak najbardziej. Niektórzy sąsiedzi spoglądają nawet na nich niechętnym okiem, że "bogoce". Plotkują, zazdroszczą.

Najczęściej słyszymy o paru osobach o tym nazwisku, kiedy pojawiają się w kolorowych magazynach i na plotkarskich portalach internetowych. A przecież ten ród wydał znacznie więcej nietuzinkowych postaci. Skąd się wzięli? Jakie były ich korzenie, jaka historia? Jak, wychodząc z podhalańskiej biedy, dorabiali się majątków, jak wspinali się niekiedy na wysokie pozycje? Zaczęli dawno, przynajmniej 400 lat temu.

Za żonę Gąsieniczankę

Początki rodu Bachledów giną w mrokach dziejów. Pierwsza wzmianka o nich pojawia się w księgach parafialnych Ratułowa, gdzie figuruje Stanisław Bachleda, urodzony około roku 1600. Był zapewne jednym z pierwszych osadników w tej wiosce, założonej w roku 1605, ale skąd przybył, nie wiadomo. Józef Krzeptowski Jasinek uważa, że Bachledowie, w przeciwieństwie do większości ówczesnych podhalańskich osadników, nie wywodzili się z Nowego Targu. Ich nazwisko może mieć korzenie niemieckie.

- Bach to po niemiecku potok, ale także młynówka, przykopa młyńska, strumień wody poruszający młyńskie koło - wyjaśnia. - Nie musi to wcale oznaczać, że pierwsi Bachledowie pochodzili od osadników niemieckich, może po prostu mieszkali nad młynówką, albo byli w inny sposób związani z młynem.

Dość szybko pojawiają się Bachledowie w Zakopanem.

- W całej swojej historii Bachledowie bardzo często żenili się z Gąsieniczankami, a że Gąsienice to jeden z pierwszych rodów zakopiańskich, więc i Bachledowie szybko nabrali tu znaczenia - ciągnie Krzeptowski Jasinek.
Właśnie z Gąsieniczanką ożenił się także Łukasz Bachledzik, syn owego pierwszego znanego z nazwiska protoplasty rodu, przenosząc się w ten sposób z Ratułowa do Zakopanego. Wkrótce wyrósł na gazdę całą gębą i kupił kawał lasu z polaną, którą później nazwano Łukaszówki. Był to naprawdę niemały kawałek ziemi. Dość powiedzieć, że dziś na dawnych włościach Bachledzika stoi i nowy kościół, i bloki osiedla Łukaszówki, i dom handlowy Granit, a część jego gruntów zajmują duże parkingi przy ulicy 3 Maja. Wniosek z tego, że już pod koniec XVII wieku Bachledowie biedakami nie byli.

Posiadłości jednak szybko się rozdrabniały. W tamtych czasach rodziny góralskie były wielodzietne. Dziesięcioro, jedenaścioro dzieci w domu było normą, a i piętnaścioro nie należało do rzadkości. Poszczególne gałęzie rodu przybierały własne przydomki. Na przestrzeni wieku XVIII pojawili się Curusie, gałąź Bachledów osiadłych na Równi Krupowej.

Przydomek ten przeszedł swoją ewolucję. Pod datą 1710 w księgach parafialnych pojawia się Wojciech Bachleda Cuchrak. W roku 1742 Jan Bachleda Cuchraty. Oznaczali się zapewne bujnym owłosieniem, bo słowa te w dawnej gwarze znaczyły tyle, co "kudłaty". Wreszcie w roku 1773 przychodzi na świat pierwszy Curuś, Sebastian Bachleda, z takim właśnie przydomkiem wpisany do ksiąg. Wszyscy dzisiejsi Bachledowie Curusie to potomkowie jego synów.
Muzykalni narciarze

Najpierw sławna stała się ta gałąź Bachledów Curusiów, z której wywodzili się najlepsi w historii polscy narciarze alpejczycy, bracia Andrzej (Ałuś) i Jan.
Wszystko jednak zaczęło się od Andrzeja seniora, który był zjazdowcem, ale największy rozgłos zdobył jako śpiewak operowy, według niektórych najlepszy w świecie wykonawca partii tenorowej w "Harnasiach" Szymanowskiego.

Muzykę miał we krwi po… Gąsienicach, oczywiście. Dziadkiem jego był Szymon Gąsienica Krzyś, muzykant i bajarz nie gorszy od Sabały i, podobnie jak on, uwieczniony przez Kazimierza Przerwę-Tetmajera w jednej z nowel cyklu "Na skalnym Podhalu". Jego córka Ludwina poszła za Ignacego Bachledę Curusia z Łukaszówek. Śpiewała w kościelnym chórze. Mały Andrzej nasiąkł więc muzyką niemal od urodzenia, na talencie szybko poznali się zaprzyjaźnieni z rodziną muzycy, zjeżdżający do Zakopanego z całej Polski. Jednak droga do śpiewaczej sławy nie była ani krótka, ani prosta.

Wybuchła wojna. Andrzej Bachleda Curuś trafił na przymusowe roboty do Niemiec. Dopiero po powrocie zapisał się do konserwatorium. W roku 1945 został laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu Śpiewaczego w Krakowie. Równocześnie jeździł na nartach i to na poziomie mistrzowskim. Rok 1949 przyniósł mu tytuł mistrza Polski w slalomie. W końcu muzyka wygrała ze sportem. Dwa lata po wygranych zawodach ukończył studia w Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach i został solistą w Filharmonii Krakowskiej.
Przez wiele następnych lat jego głos zachwycał melomanów, głównie w repertuarze romantycznym. Choć bywało różnie. Zachowała się anegdota o jego pierwszym występie w rodzinnym Zakopanem. Śpiewał pieśń Moniuszki do słów Konopnickiej "jakże cię mam brać dziewczyno, jakże cię mam brać". Na to jeden z podchmielonych słuchaczy: "Za dupę, Jędruś, za dupę!".

Utalentowany potomek góralskich muzykantów włączył się więc w nurt kultury ogólnonarodowej. Nie na tyle jednak, by za żonę wziąć ceperkę. Wziął, ma się rozumieć, Gąsieniczankę. Maria z Gąsieniców Wawrytków też jeździła na nartach w SNPTT Zakopane, też była mistrzynią Polski. Nic więc dziwnego, że urodziła synów, którzy mieli się zapisać jako najlepsi polscy narciarze alpejscy w dziejach.
Można powiedzieć, że wyrośli z nartami na nogach. Na stokach Kasprowego Wierchu czuli się jak inni chłopcy na podwórku. Do Andrzeja już w dzieciństwie przylgnęło przezwisko Ałuś. Podobno dlatego, że kiedy we mgle zjeżdżał z Kasprowego, żeby się nie zgubić krzyczał głośno "Auuu"!

W latach 70. obaj bracia byli wyraźnie widoczni na trasach Pucharu Świata, Mistrzostw Świata i Igrzysk Olimpijskich. Miejsca w czołówce częściej zajmował Andrzej. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w sezonie 1971/1972 był szósty. Takie samo miejsce zajął w slalomie na Olimpiadzie w Grenoble. Na Mistrzostwach Świata w roku 1970 zdobył brązowy medal, a cztery lata później został wicemistrzem świata w kombinacji alpejskiej.

Młodszy Jan też niejeden raz dotrzymywał kroku starszemu bratu. Choć sportową karierę zaczynał od… motorów i przez jakiś czas nie był zdecydowany, któremu z tych sportów ostatecznie się poświęcić. Wybrał narty. Tytuł mistrza Polski wywalczył 18 razy.

Na Olimpiadzie w Innsbrucku w roku 1976 był jedenasty, najlepszy z Polaków. Po tym wyczynie w Zakopanem wydrukowano widokówki z jego zdjęciem. Wreszcie, niemal już na zakończenie kariery, został akademickim wicemistrzem świata. Jednak jako swój największy sukces zawsze przedstawiał pokonanie w slalomie równoległym samego Ingemara Stenmarka. Nazwano go też królem Kasprowego. Pewnego razu założył się z kolegami, kto szybciej zjedzie z tej góry, oni na dwóch nartach czy on na jednej. I wygrał.
Nie ma już Jana Bachledy Curusia, nie ma Andrzeja seniora. Obaj zmarli w lutym tego roku. Syn dzień przed ojcem, ojciec dzień po synu. Rodzinne tradycje, tak narciarskie, jak i muzyczne, kontynuuje z powodzeniem najmłodszy z rodziny, Andrzej Bachleda Curuś III. Największym jego osiągnięciem sportowym było 5. miejsce w kombinacji alpejskiej na Olimpiadzie w Nagano. Teraz poświęca się już tylko muzyce.

ABC superstar

Po przewrocie roku 1989 najsłynniejszym z Curusiów stał się Adam Bachleda Curuś, zwany ABC. Zręcznie łączył politykę z biznesem. Burmistrzem Zakopanego został w roku 1995, zupełnie niespodziewanie wysadzając z fotela przedstawiciela innej gałęzi Bachledów, poetę, ale i mocnego człowieka Związku Podhalan, Franciszka Bachledę Księdzularza. Urząd pełnił przez dwie kadencje, wyrastając w tym samym czasie na jednego z najbogatszych ludzi na Podhalu. Nie wszystkim się to podobało, jednak wśród mieszkańców miał ABC duże poparcie, o czym najlepiej świadczy fakt, że w wyborach w roku 1998 został ponownie wybrany, uzyskując dwukrotnie więcej głosów niż najmocniejszy z konkurentów.

Niektórzy przypisują to szczególnemu talentowi Curusia do autopromocji. W roku 1997 media obiegło zdjęcie ABC w góralskim kożuszku, klęczącego przed Janem Pawłem II. Złośliwi puścili w obieg dowcip: "Kto to jest ten ksiądz w białej sutannie obok Curusia?". ABC tłumaczył wówczas, że nie ma to nic wspólnego z promocją własnej osoby, ale z tradycyjną religijnością ludu podhalańskiego:

- Uczucia, jakie żywimy do Ojca Świętego, to sprawa bardzo osobista i dla mnie, i dla wszystkich Podhalan. O jego przyjazd zabiegaliśmy siedem lat. Chcieliśmy go powitać najwspanialej jak umiemy. Uznaliśmy, że przyjęcie go na kolanach to najwłaściwszy sposób wyrażenia naszej miłości i szacunku.

Pobożność Curusia podają w wątpliwość głównie ci, którzy podejrzliwie traktują także jego szybkie wzbogacenie się. Pamiętają, jak jeszcze na początku lat 90. mandat radnego łączył z handlem okularami.
- Ojciec dał mu dobry przykład - uważa Józef Krzeptowski Jasinek. - Nawet w najgorszych latach komuny nie poddał się, zajmował się drobną wytwórczością, kwiaty hodował.

Tadeusz Bachleda Curuś stracił w czasie wojny wszystkich najbliższych. Rodzice zginęli w Oświęcimiu. Brat Adam, porucznik w armii Andersa, poległ pod Monte Cassino, pisał o nim Melchior Wańkowicz. Drugi brat, Eugeniusz, został zastrzelony w Krzeszowicach. Osierocony Tadeusz odziedziczył znaczny majątek, lecz władza ludowa większość ziemi zabrała. Nie poddał się, resztkę majątku trzymał pazurami, próbował pomnażać.

Według własnych słów Adama Bachledy Curusia jego pierwsze biznesowe doświadczenia sięgają lat 70., kiedy to musiał przerwać studia na Akademii Rolniczej w Krakowie, żeby pomóc rodzicom. Pracę magisterską o dziewięciorniku błotnym obronił dopiero dużo później, już jako urzędujący burmistrz.

- Musiałem ratować przed władzą ludową tę niedużą prywatną inicjatywę, warsztat pracy mojej rodziny - opowiadał.

Nie udało się, władza ludowa miała swoje metody. Inne niż za Stalina, ale też skuteczne. Curusiom odebrano przydział na opał, co oznaczało upadek interesu. Nieogrzewana szklarnia zawaliła się pod ciężarem śniegu. ABC przerzucił się wtedy na plastik. W nową epokę wszedł rzeczywiście jako producent okularów. Nigdy temu nie zaprzeczał. Ale też na tym nie poprzestał.

Minęło niespełna 20 lat i dziś na dawnej działce Bachledów przy Krupówkach, gdzie za PRL-u stał jakiś obskurny kiosk spożywczy, rozpiera się okazały biurowiec Grupy Inwestycyjnej Bachleda. Zresztą, ABC nie jest jedynym z rodu, który umiał skorzystać z szansy, jaką dały nowe czasy. Inni Bachledowie też porobili w tym czasie znaczące kariery. Biznesowe i nie tylko. O jednej z nich ostatnio nawet bardzo głośno. No, ale to już temat na następną opowieść.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska