Izba Rzemieślnicza w Katowicach proponuje, żeby każdy, kto chce się tytułować bacą lub juhasem, wcześniej odbył kurs i zdał egzamin z tzw. gospodarki szałaśniczej. Górale są bardzo oburzeni. - Od ojców się uczyliśmy i żadne urzędowe kursy nam nie są potrzebne - mówią.
Dzięki szkoleniom i egzaminowi "baca" i "juhas" mają zostać oficjalnie uznane za zawody. Trafią na listę Ministerstwa Pracy, a górale zajmujący się wypasem owiec będą się mogli ubezpieczyć.
Proponowane przez katowicką Izbę Rzemieślniczą szkolenia mają obejmować nie tylko podstawy produkcji oscypka czy dojenia owiec, lecz także tematy teoretyczne, jak np. wpływ wypasu owiec na tatrzańskie hale i polany. Przygotowywany jest też kurs dla baców oraz egzaminy czeladnicze i mistrzowskie. Żeby móc dalej wypasać owce nie trzeba będzie zdawać takiego egzaminu. Powinni do niego natomiast podejść ci, którzy chcą się ubezpieczyć w ZUS lub KRUS.
Informacje o kursach i egzaminach dla juhasów i baców zelektryzowały całe Podhale, a zwłaszcza tych, którzy się tą profesją parają. Szczególnie najstarsi górale, słysząc o szkoleniach, łapią się za głowę. Pomysł uważają za niedorzeczny.
Jak doić owce i z czego robić oscypek - takie pytania mogą być na egzaminie
- Położyłem się ze śmiechu, gdy to usłyszałem - mówi Andrzej Galica, juhas jednej z bacówek w Zakopanem. - Od dziecka jestem przy owcach. Zawodu uczę się od ojca, a nie na jakichś kursach. To jest tradycja, która przechodzi z pokolenia na pokolenie. Chcąc pracować w tym zawodzie trzeba być góralem i mieć do pasterstwa zamiłowanie. To trzeba kochać, bo wielkich pieniędzy z bacowania nie ma.
Bacowie boją się też, że - mimo obecnych zapewnień Izby Rzemieślniczej - ten, kto nie będzie miał zdanego egzaminu czy certyfikatu, nie będzie mógł prowadzić bacówki. Mają już podobne doświadczenia z produkcją serów.
- Jak tylko oscypek wszedł do Unii Europejskiej, od razu pojawiły się nowe przepisy i obostrzenia, choć przez lata bacowanie wyglądało tak samo - irytuje się baca spod Nowego Targu.
Izba Rzemieślnicza studzi emocje górali i zapewnia, że niechętni egzaminom nie muszą się obawiać.
- To sami górale zwrócili się do nas, żebyśmy im pomogli - podkreśla Michał Wójcik, dyrektor Izby. - Tylko wpisując na listę zawody bacy i juhasa, będzie można utrzymać ich tradycję. Poza tym, praca przy owcach na bacówce jest sezonowa, a my chcemy, aby osoby te miały ubezpieczenie przez cały rok - dodaje.
Na razie szkolą się górale z Żywiecczyzny. Kursy dla Podhalan to jedynie wstępna propozycja. Pomysł ma już pod Tatrami także swoich zwolenników. Starosta tatrzański Andrzej Gąsienica Makowski przypomina, że odkąd oscypek i bryndza podhalańska są wpisane na unijną listę produktów regionalnych, wymagania stawiane hodowcom poszły w górę. A będą jeszcze rosnąć, bo niebawem status produktu regionalnego ma zdobyć również wytwarzany pod Tatrami inny ser - redykołka.
- Wiedzy nigdy za dużo - podkreśla Andrzej Gąsienica Makowski. - Dlaczego starzy, doświadczeni bacowie nie mogą uczyć młodych, wchodzących do zawodu? Niech "sprzedają" swoje informacje. Taki certyfikat bacy XXI wieku byłby sprawą prestiżową - dodaje.
Zdaniem Jana Janczego, dyrektora Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz w Nowym Targu, szkolenia to jednak tylko temat zastępczy.
- Trzeba walczyć o to, żeby hodowla owiec i pasterstwo były opłacalne - wskazuje dyrektor.
- Na razie bowiem jest bardzo źle i jeśli sytuacja się nie zmieni, to ludzie zrezygnują z hodowli, a wtedy nie będzie już kogo szkolić. Coraz mniej osób chce być juhasem, bo zarobki niskie, a praca bardzo ciężka - dodaje.
Z kolei dla Jana Karpiela Bułecki, zakopiańskiego radnego i znawcy kultury góralskiej, wszelkie kursy dla baców byłyby absurdem.
- Można ich uczyć najwyżej zasad higieny w szałasie, gdzie produkuje się sery. Ale poza tym? Po co im jakieś kursy? Pasterstwo to tradycja obecna u górali od pokoleń. Nie sądzę, żeby brakowało im w tej dziedzinie wiedzy - zaznacza.