Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Rudzińska - bomb(k)owa babka i blachara – choć bez ćwieków w powiekach urzeka opowieściami, które maluje nie tylko na szkle

Halina Gajda
Halina Gajda
Zaraz po dzień dobry pada wyznanie: jak mi ktoś mówi, ile to ma jeszcze do roboty przed świętami – i kurze i dywany i szyby takie brudne, to myślę sobie, że ja muszę jeszcze trzydzieści bombek wymalować, po czym zasłaniam własne zakurzone okno roletami typu dzień-noc. Świetnie je ktoś wymyślił. Polecam z całego serca.

Pracowania bieckiej malarki jest jak skrzyżowanie salonu z… No właśnie, nie wiadomo z czym. Bo z jednej strony stylizowana sofa, antyki, jakieś misterne porcelanowe filiżanki, które strach do ręki brać, a z drugiej stół warsztatowy. Niby zasłonięty wysokim kontuarem, na którym stoją jakieś bibeloty, zegary i tym podobne.

Bombka dla ludzi najbliższych sercu

Cała sztuka kryje się za osłoną – bałaganem ją nazwać, to eufemizm. Tyle że rozgardiasz jest naprawdę twórczy. Teraz na topie są bombki choinkowe. Choć z drugiej strony, do końca nie wiadomo, czy aby na pewno na choinkę. Bo to całe opowieści są. Nie tylko o betlejemskiej stajence, ale o Bieczu, Gorlicach, kuligach, drewnianych kościółkach spowitych czapami śniegu. Zdarza się i pies z bażantem…
- Ludzie mają różne potrzeby artystyczne – wzrusza ramionami. - Ostatnio malowałam Harry’ego Pottera z kawałkiem zamku. Moim idolem nie jest, specjalnie go nie znam, ale dla kogoś widać jest ważny, skoro poprosił o jego wizerunek – dodaje.
Harry Potter to i tak małe zaskoczenie wobec innego zamówienia.
- Bohaterowie Gwiezdnych Wojen – zdradza.
Cóż, każdy ma swój gust. Basia podchodzi do tego tak: skoro ktoś prosi o taką, a nie inną dekorację, to widocznie jest mu bliska i chce ją mieć w świątecznym anturażu. Sama stawia na tradycję – ową stajenkę, żłóbek, Jezuska w nim, Maryję i Józefa. Pewnie, że Mikołaj, śnieżki i śnieżynki muszą mieć kawałek miejsca dla siebie. Basi ciepło się robi, gdy ktoś przynosi zdjęcie starego domu, takiego, co go już najczęściej nie ma. I wtedy maluje dach, ściany, okna z firankami, a w środku miłość, wspomnienia, tęsknotę, stół z obiadem i kota na zapiecku. Nie widać tego tak od razu, trzeba oko zamknąć, odetchnąć i wszystko jest jak na talerzu. Na koncie ma parę dobrych setek kruchych dzieł sztuki. Jest kilka takich, które mają wyjątkowe miejsce. I nie chodzi o pudło do przetrzymywania, ale zakątek serca i pamięci. Policzy je na palcach – te, które malowała dla syna Tobiasza, powołanego na świat tuż przed Bożym Narodzeniem, później córki Martyny. I te dla taty, który walczył o bycie wśród bliskich. Przeciwnika miał twardego, zaciętego, co chwyty wszystkie stosował i w końcu wygrał. Dzisiaj taty na wyciągnięcie ręki nie ma. Wcześniejsze motywowanie go do walki zastąpiły wspomnienia i poczucie, że jest. Blisko. Czuwa. A czasem pociąga za sznurki: maluj dziecko, twórz, inspiruj, nie porzucaj, bo chwili, co minęła, już nikt nie przywróci. Podąża za tym głosem i choć czasem trzeba zmienić całe życie, to i tak uważa, że warto.

Blaszana zadziora z gumą w ustach

Kilka dni temu, Basia odebrała nagrodę główną XXXVI Salonu Gorlickiego. Nie miała specjalnie zamiaru składać pracy konkursowej. Nie tym głowa była zajęta, jak to w życiu bywa. Wróciła akurat do domu z wyjazdu, nie miała chęci. Marzyła o odpoczynku, świętym spokoju, pędzlach, ukochanych sztalugach i czasie dla siebie.
- Przyjaciółka serdeczna zadzwoniła. Mówi o salonie, o tym, że prace trzeba złożyć. Żebym się zebrała w garść i do roboty ruszyła – opowiada. - Ja na to, że nie w tym roku, mam parę spraw do załatwienia. I w ogóle, to dajcie mi wszyscy spokoju trochę – dodaje.
W namawianie włączyła się mama. Wzięta w kilka ogni, Barbara jakoś się zmobilizowała, spięła. W głowie pojawiły się pomysły na artystyczne wyzwanie. Uznała, że wystawi swoje blaszane kobiety na obrazach. A co! Że nie pejzaż? Ani kwiaty? Abstrakcja też nie? Nie szkodzi. Ma buntowniczą naturę, nie lubi z prądem, a po swojemu. Blacha na obrazach – stara, zardzewiała, czasem pokruszona – nie wzięła się znikąd. Bo i trochę z doświadczeń życia, otoczenia, obserwacji siebie i innych. Poza tym każda kobieta jest jak blacha. Musi się od niej wiele odbić, czasem trzeba pozwolić się jej rozgrzać do czerwoności, czasem schłodzić, by w finale zardzewieć, ale mimo to trwać. Poza tym jej blaszana kobieta, choć baletnica, to zadziora.
- W tiulach cała, ale ciągnie gumę z buzi – opisuje swoje dzieło.
Tak czy inaczej, na wystawę zawiozła dwie prace. Dwa dni później miała imieniny. Rozdzwoniły się telefony z życzeniami. Gości nie wypadało zbyć, więc zamówiła stolik w knajpce. W Gorlicach – tak wszystkim było wygodniej. Ustalili termin na Mikołaja, akurat w dniu ogłoszenia wyników konkursu wypadło. Ktoś do niej z rana dzwonił z pytaniem, czy był u niej już święty z prezentem. Zgodnie z prawdą odrzekła, że rzeczony znowu zapomniał albo adres zgubił. Rozmówczyni z całą pewnością siebie odpowiedziała jej, że pewnie wieczorem dotrze z niespodzianką. Słowa okazały się prorocze.
- Pojechałam na wernisaż. Bardziej z grzeczności niż z przekonania. Miałam już dwa wyróżnienia na Salonie, uznałam, że jury trzeci raz do tej samej wody nie wejdzie, więc na uroczystości trzymałam się trochę z tyłu – opowiada.
Byli z nią przyjaciele, Ci sami, z którymi za chwilę zamierzała świętować imieniny. Mieli nawet plan czmychnąć niepostrzeżenie, po angielsku, by dać wolne pole nagrodzonym artystom, których nazwiska padały raz po raz, ale goście zastawili wyjście. Przepychać się nie wypadało. W końcu Zdzisław Tohl, dyrektor Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów po wyczytaniu wszystkich wyróżnionych, uzasadnił wybór zwycięzcy - za wrażliwość i nadawanie nowego życia materiałom dla większości bezużytecznych, po czym wymienił nazwisko: Barbara Rudzińska.
- Zastygłam, osłupiałam, zaczęłam wykonywać lekko nerwowe ruchy. Wszystko na raz – śmieje się dzisiaj. - Pomyślałam tylko, że trzeba wyjść na środek, a oni tam wszyscy tacy eleganccy, a ja, rzeczywiście jak na imprezę do pubu. Co z tego, że w ładnym, ale sweterku i spodniach – komentuje z humorem.

Na choinkę tylko szkło, inny wariant - nie ma mowy

Emocje po Salonie opadły, pamiątkowy dyplom zajął wyznaczone miejsce w domu. Wróciła zwykła codzienność, w której bańki trzeba robić. A kruche one, że hej. Dociśnie pędzlem, żeby fakturę uzyskać, kolor pogłębić. Jeszcze go nie oderwie, a materiał pęka. Sugestię, że ostatecznie plastikowe czy styropianowe kule są dostępne za bezcen wszędzie, można pomalować je w Biecz, Gorlice, a i Betlejem też by się na nich zmieściło, natychmiast ucina. Sprzeciw jest ostry jak nóż szefa kuchni.
- Absolutnie. Bańka plastikowa? To może od razu zamieńmy opłatek na pizzę – denerwuje się. - Bombka ma być szklana – mówi twardo.
Bo szkło jest prawdziwe. Z nim hutnik-szklarz podzielił się oddechem, który tchnął życie w kawałek gorącej masy. Prawdziwe bombki nie są idealne, gładkie. Nie da się ich ustawić, jak żołnierzy w szeregu, bo się przewracają każda w swoją stronę. W tej niedoskonałości jest całe piękno.
- Zazwyczaj maluję na białych, matowych – zdradza. - Ostatnio jednak trafiły mi się w ciemnym szmaragdzie. Piękne są – zachwyca się.
Wyzwanie dla nich będzie nie lada, bo na bombkach mają powstać subtelne, kobiece akty – to nowe zlecenie – tyle że na białych i matowych, mogła sobie pomóc lekkim szkicem ołówka. Połyskliwego szmaragdu ołówek się nie ima.
- Wyzwanie rzucone, rękawicę trzeba podjąć – zapowiada. - Mam tak jakoś, że jak już zacznę, to mi zazwyczaj wychodzi. Nic poprawiać nie trzeba, klientom się podoba – dodaje.
Pewnie plusem jest to, że lubi duży rozmiar. Bombkę musi być widać. Żadne utykanie po malutkich gałązkach. Jak każdy, ma kilka szablonowych rozwiązań, ale tak naprawdę ich nie stosuje. Może nie tak, że nigdy, na pewno zaś rzadko. Bo wbrew temu, co mamy dookoła – szybko, byle jak, bo czas goni – ludzie wciąż lubią mieć coś oryginalnego, swojego. Stąd czasem nietuzinkowe pomysły na zagospodarowanie bańkowej przestrzeni. Gdy ktoś prosi o biecki pejzażyk, to wiadomo, że chce mieć jakąś cząstkę miasta na wyciągnięcie ręki. Może podczas wigilii będzie spoglądał ukradkiem, wspominał ciepło stary kąt.

FLESZ - E-dowód ułatwi Ci życie, możesz go mieć za darmo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska