- Najgorsze jest to, że zaledwie sześć metrów od skarpy stoi mój dom. A jak ziemia go pochłonie? - pyta Henryk Czech. Gdy trzydzieści lat temu wybudował dom przy ul. Modrzejewskiej, obok niego uformował skarpę, tworząc ziemny taras. Teren obsadził warzywami i krzewami. - Przez cały ten czas nie było tu problemów z osuwającą się ziemią - przekonuje.
Wszystko zmieniło się w listopadzie 2011 roku, gdy kilkadziesiąt metrów poniżej jego działki ruszyła budowa dużego pawilonu handlowego. Miesiąc później pan Henryk na swojej działce zauważył pierwsze pęknięcia. Z biegiem czasu było ich coraz więcej. Rozwarstwienia pojawiły się także na dwóch sąsiednich działkach. Przerażony tym, co się dzieje, zaalarmował Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Bochni. Ten jednak uznał, że pęknięcia nie mają związku z inwestycją. O sprawie pan Henryk opowiedział także przedstawicielom magistratu. Ssamorządowcy zlecili wykonanie wstępnej ekspertyzy geologicznej. - Jej autor uznał, że aby zbadać problem, potrzebna jest dokładniejsza analiza - opowiada bochnianin.
Aby być pewnym swego, pan Henryk zamówił ekspertyzę. Wynika z niej jednoznacznie, że budowa mogła naruszyć strukturę zbocza, w efekcie powodując jego osunięcie.
W tym samym czasie swoją ekspertyzę zamówił Franciszek Drożdż. Drugi dokument jest z pierwszym w sprzeczności. Z analizy zamówionej przez przedsiębiorcę wynika bowiem, że budowa pawilonu nie ma nic wspólnego z osuwaniem się ziemi. - Zabezpieczenia, które wykorzystałem przy budowie, wyeliminowały ten problem - zapewnia Drożdż.
Takie tłumaczenia nie przekonują pana Henryka. - Cóż z tego, że inwestor zabezpieczył stok, skoro wykonał to dopiero wtedy, gdy masy ziemi zostały już naruszone - zauważa.
Andrzej Stapurewicz z PINB w Bochni jest przekonany, że budowa nie miała wpływu na powstałe pęknięcia, ale do tej pory decyzji nie wydał.
Bardziej powściągliwy w jednoznacznej ocenie jest starosta Jacek Pająk, który dwa dni temu próbował pogodzić strony. - Nie jestem geologiem, dlatego poprosiłem o opinię na ten temat - tłumaczy. - Teraz czekam na raport - dodaje
Sprawę bada też magistrat, w którym toczy się oddzielne postępowanie.
Pan Henryk liczy na pozytywny finał ciągnącego się dwa lata zamieszania. - Chcę tylko, aby inwestor naprawił to, co zniszczył przez budowę - przekonuje. - Najgorsze jest to, że PINB w Bochni od blisko dwóch lat nie potrafi zakończyć prowadzonego w tej sprawie postępowania, mimo że skarpa znajduje się zaledwie 6 metrów od domu.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+