Z Doną (bo taka wersja jej imienia jest rozpoznawalna wśród morsów i pływaków), spotykam się w jednej z krakowskich knajpek. Siadamy w osłoniętym ogródku. Ja zostaję w szaliku i swetrze, ona - w bluzce. Jest wiceprezesem zarządu Krakowskiego Klubu Morsów „Kaloryfer”, ale już nie nazywa siebie morsem, bo poszła o krok dalej.
Ale zacznijmy od początku.
I proszę mnie zapamiętać!
Zaczęło się od postanowienia noworocznego z 2015 roku. Było to jedyne postanowienie, którego Dona dotrzymała.
Dowiedziała się od koleżanki, że w Krakowie jest taki klub i od razu wiedziała, że chce to robić. - Przeczytałam w regulaminie Krakowskiego Klubu Morsów, że aby do niego oficjalnie dołączyć, trzeba odbyć trzy kąpiele, o których muszą wiedzieć trzy osoby z zarządu. No to przyszłam na takie wspólne morsowanie i jeszcze przed wejściem do wody zaczęłam krzyczeć, że nie wiem, kto tu jest z zarządu, ale ja wchodzę pierwszy raz i proszę mnie zapamiętać, bo jeszcze dwa razy i zapisuję się do klubu - śmieje się Dona.
No i się zaczęło. Najpierw raz w tygodniu, co niedzielę o 12. Od tego czasu Dona poznała mnóstwo nowych ludzi i, dzieląc z nimi pasję, biła swoje rekordy. - Byłam w wodzie dwie minuty, kolejnym razem pięć... Potem jednym z wyzwań było codzienne wchodzenie do wody, 102 dni z rzędu. Trzeba było codziennie rano się ubrać, jechać, czasami się nie chciało. Trzeba było codziennie wstawać, a potem człowiek dojeżdżał nad wodę i problem. Lód - opowiada.
Jednak morsom to niestraszne, a przynajmniej tym odpowiednio wyposażonym. Trzeba mieć tasaczek i jakoś ten przerębel w lodzie zawsze uda się zrobić i można morsować.
Mąż Dony to, w kwestii morsowania, jej największy przeciwnik. - Raz, na zlocie morsów w Mielnie, wszedł do wody. Zrobił to tylko po to, żeby móc powiedzieć, że mu się nie podoba. I żeby nikt mu nie zarzucił, że nawet nie próbował - śmieje się dziewczyna.
Nie nakłania nikogo do rozpoczęcia przygody z morsowaniem, ale w klubie zawsze jest gotowa wesprzeć tych, którzy zaczynają swoją przygodę. A swojej mamie w ramach zeszłorocznego prezentu na urodziny zafundowała takie jednorazowe morsowanie zimą. Spodobało się, mama wraca też w tym roku.
To sport zrzeszający specyficznych ludzi, których Dona nazwała pozytywnymi świrami. No bo jak inaczej określić kogoś, kto na spływ mikołajkowy we Włocławku wyjeżdża z domu o 3 w nocy, dojeżdża na miejsce w południe, po czym płynie te 400 metrów w kilkanaście minut i wraca na godzinę 23?
Mimo wszystko, zaczęło jej wiać nudą. Po trzech latach morsowania Dona zamieniła czapkę i rękawiczki na czepek i okularki, a skarpety i buty neoprenowe - na bojkę do pływania. Nie chodzi oczywiście o takie zwykłe pływanie w krytym basenie, tylko o tak zwane ice swimming, czyli pływanie lodowe.
Jak można raz, to i drugi
W klubie znalazło się więcej osób, które chciały pływać, więc powstała grupa, zatrudniono trenera i zaczęły się zajęcia. - Podczas jednej lekcji godzinę ćwiczę chwyt wody, na innych obracanie głową, potem pracę nogami. Tych elementów jest masa, ale w końcu jak przyjdą zawody, to moje ciało ma już zapamiętane ruchy, więc płynę względnie dobrze - mówi.
No właśnie, zawody. - Zaczyna się od myśli: czy ja przepłynę na drugi brzeg? A na drugi brzeg jest 100 metrów. Udaje się. No to jak można raz, to i drugi. I o matko, przepłynęłam 200 metrów. To trzeba wystartować w jakichś zawodach. Najpierw na 250 metrów. Pierwsze drobne sukcesy. No to dalej, na 500 metrów, na 750... - wspomina.
I tak Dona w końcu stwierdziła, że da radę przepłynąć kilometr, a w tym roku pobiła swój rekord: w wodzie o temperaturze 0,37 stopni przepłynęła tysiąc metrów w ok. 22 minuty.
Lodowa mila
W 2009 roku Izraelczyk Ram Barkai założył tzw. International Ice Swimming Association, czyli Międzynarodowe Stowarzyszenie Lodowego Pływania. Taki sport, według definicji stowarzyszenia, to pływanie w basenie lub otwartym zbiorniku, w którym temperatura wody nie przekracza pięciu stopni. To w tym stowarzyszeniu powstało pojęcie lodowego kilometra i lodowej mili.
- Moje wyzwanie na ten rok to lodowa mila, czyli zgodnie z wytycznymi IIAS przepłynięcie mili lądowej - mówi. - Myślę, że może to mi zająć jakieś 35 minut.
Żeby tę lodową milę mieć zatwierdzoną i dołączyć do Międzynarodowego Stowarzyszenia Lodowego Pływania, trzeba spełnić kilka warunków. Między innymi należy udowodnić temperaturę 5 stopni lub niższą i do tego muszą być aż trzy termometry, muszą być obecni świadkowie ze stowarzyszenia.
Pierwsza Polka ukończyła lodową milę w grudniu 2019 roku. Jest nią Hanna Bakuniak. - Będę druga- zapewnia Dona. - Do Polski lodowe pływanie dopiero dociera, zyskuje popularność i zwolenników - dodaje.
Zakładać majtki lub nie
Reakcje ludzi są różne - od przerażenia po podziw. Ludzi szczególnie dziwi sposób, w jaki Dona dostaje się do wody.
Ale bezpieczeństwo przede wszystkim. Zawsze, gdy Dona idzie pływać, ma ze sobą bojkę, tak na wszelki wypadek. Nigdy jej nie użyła. - Po prostu wskakuję na nogi, zakrywam się po czepek i płynę - mówi.
Kiedy łapią ją skurcze, to stara się sobie z nimi radzić bez tej bojki: albo kładzie się na wodzie albo odpowiednio rusza. Wystarczy ten komfort, że bojka gdzieś tam jest.
1 stycznia Dona idzie popływać. Przygotowuje się: zakłada kostium, czepek, japonki kładzie obok zejścia do wody. Gdy wchodzi, stojący przy brzegu ludzie dłuższą chwilę ją obserwują.
Nic dziwnego. Może i w Polsce jest całkiem sporo klubów morsowych, ale wciąż budzi to zainteresowanie. - Najzabawniejsze, że osoby postronne zawsze chcą rozmawiać akurat w momencie, kiedy wychodzisz z wody, masz ochotę się przebrać albo stoisz z majtkami spuszczonymi do kostek i właśnie wtedy następuje cała masa pytań, a ty tak stoisz i zastanawiasz się, czy odpowiadać czy zakładać majtki - śmieje się.
Wiedzą o tym celebrytki
Morsować może każdy, pływać w lodowanej wodzie raczej też. No chyba że ma na przykład duże problemy z oddechem, ale drobne schorzenia nie są przeciwskazaniem.
- Mamy klubowiczów dwuletnich i emerytów, mieliśmy dziewczyny w ciąży, dziewczyny, które urodziły i karmiły piersią... Każdy może to robić - mówi Dona.
Przyda się za to... odrobina tłuszczyku. Podczas zanurzenia w zimnej wodzie organizm się wychładza, a tkanka tłuszczowa ma przecież za zadanie utrzymać ciepło.
- Osoba, która tej tkanki nie ma, szybciej traci ciepło, ale z drugiej strony po wyjściu z wody szybciej dojdzie do siebie - tłumaczy Dona. - Ja, mając więcej tłuszczyku (z którego jestem dumna i nie zamierzam się go nigdy pozbyć), wytrzymam dłużej w wodzie, ale jak już przemarznę, będę dłużej do siebie dochodzić - opowiada dziewczyna, śmiejąc się serdecznie.
Dona opowiada też o korzyściach zdrowotnych morsowania, na przykład zwiększeniu odporności. Zwiększa się też tolerancja na zimno w życiu codziennym. - W moim wypadku dochodzi zmniejszenie tolerancji na ciepło - śmieje się. - Ja się w lecie strasznie męczę. Poza tym zanurzenie twarzy w zimnej wodzie niweluje zmarszczki, o tym wiedzą wszystkie celebrytki. No i pomaga na babskie sprawy - opowiada.
Zimna woda dobrze działa też na psychikę: człowiek bombarduje się endorfinami i adrenaliną, a do tego wychodzi ze strefy komfortu, przełamuje opory. A to, według Dony, wzmacnia charakter. - Potrafię po robocie popływać kilometr i naprawdę ze mnie schodzi całe zło tego świata - mówi.
O tym, że organizm potrafi się zmobilizować, wiadomo nie od dziś. A u morsa - to może nawet i bardziej. Jak Dona ma iść pływać w lodowatej wodzie, to organizm już wie, że dostanie swój narkotyk i... podnosi temperaturę ciała o jeden, nawet dwa stopnie. - Wiem, bo chodzę z termometrem - śmieje się Dona.
Zbiornik wodny wystawia człowieka na działanie pogody: raz pada deszcz, innego dnia wieje wiatr, a kolejnego można oberwać kulką gradową. - Każdy trening uczy czegoś innego - mówi Dona. I dodaje: Woda to żywioł. Żąda respektu.
WIDEO: Krótki wywiad
- Te znaki zodiaku odnajdą szczęście w 2023 r.
- Studniówki ruszyły. Oto najpiękniejsze kreacje dziewcząt
- Ranking Perspektyw. Oto najlepsze licea w Małopolsce!
- Najpopularniejsze imiona w Krakowie w 2019 roku [RAPORT]
- Najlepsze "perełki" krakowskiej deweloperki w 2019 [ZDJĘCIA]
- TOP 20 najbogatszych gmin w Małopolsce w 2019 roku [RANKING]
