https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Buntownik w sutannie (3)

Marek Bartosik
Ks. Isakowicz-Zaleski z listem do ks. Mieczysława Malińskiego, który ten odesłał mu bez czytania
Ks. Isakowicz-Zaleski z listem do ks. Mieczysława Malińskiego, który ten odesłał mu bez czytania Robert Szwedowski
Ks. Isakowicza-Zaleskiego to jednoosobowa instytucja. Zawsze bezkompromisowy, czasem demagogiczny. Bezustannie walczy o kolejne sprawy, angażuje się tam, gdzie czuje moralne racje. Z jakim jednak skutkiem? - analizuje Marek Bartosik.

Kiedy rozmawiać z nim dzisiaj, to widać, że największą satysfakcję daje mu praca z niepełnosprawnymi intelektualnie. Podobnie niewzruszoną jak poczucie krzywdy doznanej ze strony Kościoła. Choć od apogeum batalii lustracyjnej mijają właśnie trzy lata, to nie widać, by rozbudzone wtedy emocje wystygły po którejkolwiek ze stron.

- Spotkałem go wtedy na Wiślnej w Krakowie. Był zdruzgotany. Nigdy wcześniej, a obserwowałem go w wielu sytuacjach nie widziałem go w takim stanie - opowiada jeden z jego znajomych. - On wtedy poczuł się pozostawiony przez swoich, przez Kościół. To dla księdza bardzo trudne - tłumaczy Wojciech Bonowicz.

Chodzi o wydarzenia po 17 października 2006 roku. Tego dnia otrzymał dekret kardynała Dziwisza i komunikat krakowskiej kurii. - Postawione mi w tym komunikacie zarzuty będą pokutowały do końca mojego życia. Trzy razy powiedziano tam, że rozbijam Kościół. To dla księdza zarzut straszny. Tak jakby lekarzowi powiedzieć, że zabija pacjentów. Ten komunikat nigdy nie został odwołany i niestety przez niektóre osoby jest wykorzystywany przeciwko mnie. Ostatnio byłem w Calgary. Proboszcz tamtejszej parafii pisał do krakowskiej kurii z pytaniem, czy wolno mi odprawić mszę. Kardynał nigdy problemu tego komunikatu nie rozwiązał. Kiedy chciałem obronić się przed sądem kościelnym, ten odmówił rozpatrzenia mojego wniosku.

- Komunikat nie musiał być odwoływany. Obowiązywał tylko do czasu ukazania się książki "Księża wobec bezpieki". Mówiliśmy o tym publicznie zaraz po jego wydaniu - mówi ksiądz Robert Nęcek, rzecznik krakowskiej kurii.

Ks. Zaleski podkreśla, że mimo upływu laty żaden z wymienionych w jego książce księży nie wystąpił przeciwko niemu na drogę sądową. Wielu księży jednak nadal unika rozmowy o ks. Zaleskim. Jeden z duchownych, który w dużym stopniu go ukształtował mówi tylko: nie chcę mówić o nim ani dobrze ani źle.

- Dużo się podziało... - szepcze, jakby do siebie, zasępiony krakowski hierarcha. Zgadza się rozmawiać tylko anonimowo. - Rozliczenie z czasem PRL na pewno było potrzebne, ale stało się wiele krzywd - dodaje. Mówi o bólu, niesmaku. Z drugiej strony musi jednak przyznać, że kuria nie podjęła żadnych kroków, by doprowadzić do pojednania między ks. Isakowiczem-Zaleskim, a opisanymi przez niego księżmi, wśród których są przecież także ludzi mu bliscy. Jak były proboszcz katedry na Wawelu ks. Janusz Bielański. U niego nastoletni Tadeusz Zaleski służył do mszy, a gdy zostawał księdzem, ks. Bielański wygłosił homilię na jego mszy prymicyjnej.
- Wiem z historii Kościoła, że najgorszą karą jest zapomnieć kogoś, udać, że nie istnieje. W maju była wizytacja jednego z biskupów w parafii Radwanowice. Był też tu u nas w fundacji, odprawił mszę. Rozmawialiśmy o fundacji, wodociągach itd., ale przez cały czas nie zapytał o mnie, choćby o to, jak się czuję. A prawo kanoniczne zmusza go do tego, by z każdym księdzem porozmawiał. Jeszcze ks. Jancarz mówił mi, że w Mistrzejowicach wcale nie najbardziej dokuczało mu to, że esbecja go prześladowała. Zakładał, że tak się będzie działo. To wpisane w życie księdza, który nie chce płynąć z prądem. Gorsze było to, że go w pewnych momentach kuria krakowska gryzła. Nigdy nie przypuszczałem, że mogę się znaleźć w takiej samej sytuacji. Bo teoretycznie robię to, co powinno być dla Kościoła ważne: czyli niepełnosprawni, Ormianie, nawet Kresy. Ale nie ma możliwości porozumienia. To jest sytuacja totalnego pata - powtarza z rosnącym rozgoryczeniem.

Lustracją nie przestał się zajmować. Twierdzi, iż ma już tyle nagromadzonego materiału, że mógłbym publikować dalszy ciąg swej książki. O tajnych współpracownikach SB w diecezji krakowskiej, ale nie tylko. - Kolejną tykającą bombą jest sprawa nuncjusza Kowalczyka. Materiałów na jego temat jest tyle, że jeśli ktoś tę bombę odpali, to znowu będzie wina żydów, masonów... Jak znalazłem te akta, napisałem do kardynała Dziwisz i przewodniczących dwóch komisji kościelnych. Podałem gdzie te dokumenty są, nawet ich numery. I głucha cisza. Podobnie jest ze sprawą TW "Proroka" w otoczeniu papieża. Kościół doskonale wie, kto to jest, ale do tej pory problemu nie rozwiązał. Nie chcę po raz kolejny być tarczą strzelecką. Z uwagą śledzę to, co inni piszą. Uważam, że swoje zrobiłem, to znaczy przebiłem pewną drogę - dodaje.

Twierdzi, że tylko dwa razy ktoś do niego napisał, że nie pomoże Fundacji im. Brata Alberta z powodu zaangażowania jej prezesa w lustrację duchownych. Fundacja współpracuje z wieloma parafiami, jak w Trzebini gdzie jej warsztaty terapii zajęciowej znajdują się w dawnym domu katechetycznym. W poprzednich latach bywało, że kardynał Macharski ratował fundację gotówką. Ale nie zdarzyło się, by wsparł ją np. któryś zakon, który przy pomocy komisji majątkowej odzyskał tereny często olbrzymiej wartości.

Ostatnio o księdzu Zaleskim znowu zrobiło się głośno, kiedy zaczął domagać się prawdy o polskich ofiarach mordów na Wołyniu. Zaangażował się w tę sprawę bardzo mocno. Twierdzi, że poczuł się do tego zobowiązany, gdy przedstawiciele środowisk kresowych zaczęli mu się skarżyć, że kancelaria prezydenta Kaczyński próbuje wycofać się z uroczystych obchodów 65. rocznicy masakr na Wołyniu. Stanął na czele protestów. Sprzeciwiał się przyznaniu przez KUL doktoratu honoris causa, poprawności politycznej, która każe milczeć o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu. Brał udział w demonstracjach. Uruchomione przez niego protesty zatrzymały rajd im. Bandery na polskiej granicy.
Kiedy spytać np. prof. Włodzimierza Mokrego z UJ o działalność ks. Zaleskiego, ten odmawia komentarza. Mówi tylko, że gdy słyszy argumentację księdza, to czuje się podobnie, jak w czasach PRL w swojej ukraińskiej klasie w Bartoszycach, gdzie o skomplikowanych stosunkach polsko-ukraińskich mówiło się tylko na podstawie propagandowej powieści "Łuny w Bieszczadach".
Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa twierdzi, że nie zauważył pozytywnego wpływu działalności ks. Zaleskiego na stosunki polsko-ukraińskie. Ma zresztą do księdza żal o to, że zarzucił mu publicznie uleganie wpływom ambasadora Ukrainy. Abp Jan Martyniak, zwierzchnik grekokatolików w Polsce przed rokiem pisał do kardynała Dziwisza: "Ksiądz Isakowicz-Zaleski podżega do konfrontacji i zieje nienawiścią".

Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce: "Rozumiem prawo każdego do własnej wizji historii, ale część wystąpień ks. Zaleskiego zaczerpnięta z propagandy PRL budzi poważny niesmak". - Działalność ks. Zaleskiego przyjmowana jest oczywiście jak najgorzej wśród ukraińskich nacjonalistów. Był przez nich oskarżany o pochodzenie żydowskie i branie pieniędzy od Moskwy. Także w ukraińskich środowiskach liberalnych przyjmowana jest źle ze względu na zbyt drastyczny język, jakiego ksiądz używa - twierdzi Tadeusz Olszański z Ośrodka Studiów Wschodnich.

- Jestem rozdarty, bo zdaję sobie sprawę, że dla części Ukraińców jego wystąpienia mogą być powodem do polsko-ukraińskiej licytacji cierpień, czego przez 19 lat udawało się uniknąć. Ale z drugiej strony on zdziera maskę obłudy z tych stosunków - mówi Bartłomiej Sienkiewicz, dawny wicedyrektor wspomnianego Ośrodka.

- Moja działalność polega na budzeniu społeczeństwa. Wiem, że to wpływa na polsko-ukraińskie stosunki i chcę żeby tak było. Uważam, że obecna polska polityka poprawności politycznej jest tu fatalna. Sojusz z nacjonalistami i Wiktorem Juszczenką jest przeciwko relacjom polsko-ukraińskim. Polscy politycy wykazują tu bezmyślność. Staram się dać im obuchem po głowie, by się obudzili. Jestem dumny ze swoich korzeni polsko-ukraińsko-ormiańskich, ale najgorszym, co może być, jest świadome sprzedawanie prawdy po to, by zaspokoić ambicje rodzących się na Ukrainie faszystów. To robią wszyscy w polskiej polityce, może poza PSL - tłumaczy ks. Zaleski.

Wystąpienia w sprawach ukraińskich przyniosły mu kolejną falę popularności. Staje się więc smakowitym kąskiem dla polityków. Kiedyś miał opinię księdza UD-eckiego. Zwiazany był z "Tygodnikiem Powszechnym" i "Znakiem", miał w tych kręgach wielu przyjaciół. Potem zawsze głosował na przyjaciela z podziemia Jana Rokitę. - I siłą rzeczy na wszystkie partie, do których on się przenosił - śmieje się ksiądz. Ostatnio głosował za granicą, a więc na kandydatów warszawskich. Postawił krzyżyk przy Nelly, żonie swego dotychczasowego faworyta i na Zbigniewa Romaszewskiego. Krytykuje niemal wszystkich. Może poza Jarosławem Kaczyńskim. Ostatnio na swym blogu napisał: "Zastrzelić szeryfa, chronić bandziorów. Tak najkrócej mógłbym skomentować najnowszą aferę w polskim establishmencie. Jak na Dzikim Zachodzie, a raczej jak na Dzikim Wschodzie.".

Przyznaje, że już raz był namawiany do startu do Senatu. - Jako duchowny nie mogę - tłumaczy.

- Zaleski należy do zawsze istniejących w historii Kościoła wyrazistych, stanowczych w swoich opiniach postaci. Tacy ludzie każdej instytucji zawsze sprawiają kłopot. Trudno kwestionować to, że on działa zgodnie ze swym najgłębszym przekonaniem. Jest tu chwilami szalenie niepoprawny. Jego przełożeni patrzą na dobro instytucji, starają się o wyważanie akcentów. Napominają go, ograniczają jego działalność, ale nigdy nie było mowy o tym, by wykluczyć go z Kościoła, odebrać mu prawa kapłańskie. On ma swój punkt widzenia i wspierany przez wiele mediów, wprowadza zamieszanie do życia kościelnego. Coś z tego mieli niektórzy święci, którzy bywali prawdziwym utrapieniem dla Kościoła - ocenia ks. Adam Boniecki.

- Święci mieli wielką odwagę, ale potrafili ją łączyć z wielką pokorą - zaznacza jednak inny krakowski duchowny.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska