Jak to wygląda? Postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy. Mężczyźni stoją skupieni, bosi na zimnych kafelkach. Na zewnątrz wiatr i deszcz. Modlą się o dobry trening. I zaczynają rozgrzewkę.
- Kręcimy kolanami - komenderuje Antoni Paprotny, trener Arma Dei. Uczestnicy skaczą w miejscu jak bokserzy, by się rozgrzać. Potem zaczynają się ćwiczenia wykopów. Ręce uniesione, ugięte. - Próbujesz go kopnąć. A ty robisz unik w bok - pokazuje trener i zwinnie ucieka napastnikowi. Niewysoki, długie blond włosy w kucyku na plecach. - Teraz napinasz ramiona i brzuch i przyjmujesz atak! - mówi. I prast! - błyskawicznie trafia w ramię wyższego o głowę Marcina. - Napnij mocniej! - rzuca i prast! Znowu w ramię.
Teraz jeden z chłopców ustawia się tyłem, a drugi łapie go za nogę i przewraca. Ofiara ma się bronić. - Nie obracaj się! Zanim to zrobisz przeciwnik cię kopnie! - ostrzega Antoni. I sam zadaje cios. - Spróbuj pociągnąć za nogę, mocno - pokazuje. To wygląda groźnie. Marcin atakuje go z tyłu i gruch! już leży na ziemi. To musiało boleć.
- Dlatego trenujemy bez maty na kafelkach, by mieć warunki jak najbardziej zbliżone do realnych. Gdy cię ktoś zaatakuje na ulicy, nie upadniesz na materac - mówi trener Paprotny.
Tłumaczy, że dzięki temu uczestnicy nie wyrabiają sobie fałszywych nawyków. Dodaje, że Arma Dei służy przede wszystkim nauce samoobrony. - Uczę, że najlepiej jest uniknąć walki, a jeśli nie można - unieszkodliwić przeciwnika. Nie tyle go uszkodzić, co właśnie uniemożliwić dalsze działanie - opowiada.
Tłumaczy, że na tym właśnie polega chrześcijańska sztuka walki. I to nie kłóci się z zasadą, że gdy ktoś uderzy katolika w jeden policzek, on musi nadstawić drugi. - Szanuję swoje życie, Bóg kazał mi go bronić oraz stawać w obronie innych. Szanuję też przeciwnika, ale w razie konieczności mogę mu zrobić krzywdę - tłumaczy Paprotny.
Wcześniej pięć lat doskonalił umiejętności w koreańskiej sztuce walki taekwondo. Arma Dei to jego własny wynalazek. - Chciałem trenować coś, co nie jest związane z duchowością Wschodu, tylko z katolicką, bo sam jestem katolikiem - podkreśla. To działa.
- Ćwiczyłem karate, które jest bardzo kontaktową sztuką walki. A tutaj najważniejsze jest nastawienie, że przede wszystkim mam się bronić. Idea też nie jest obojętna, sam działałem w duszpasterstwie - mówi Arek Marzec, który trenuje z Antkiem. Jest zaopatrzeniowcem, a na treningach rozładowuje stres. - Tutaj podoba mi się to, że uczymy się, jak pokonać większego od nas przeciwnika, sprytnie go zaskoczyć, a nie atakować na siłę - podkreśla. W trakcie treningu gruchnął o podłogę, aż zadudniło. - Wiadomo, trochę bolało, ale dzięki rozgrzewce mamy rozciągnięte mięśnie i nie boli nas tak bardzo - mówi Arek.
Marcin Porucznik, pracownik firmy budowlanej,na treningi chodzi z żoną Marysią. - Chcę sobie wyrobić odruch samoobrony, to jest bardzo ważne - mówi. Jako mały chłopak był zawadiaką. Zaś jako dorosły był świadkiem incydentu w knajpie, wtedy zdroworozsądkowo uniknął walki. - Ale teraz próbowałbym się bronić, bo bezbronność prowokuje agresję - uważa. A on i inni nie chcą być bezbronni. - Teraz czuję się pewniej idąc ciemną ulicą - dodaje Marcin Pabian, student. Pewnie także dlatego, że... - Nie wiem jak to określić, ale wiem, że Bóg nade mną czuwa - dodaje.
Chłopcy po dwóch godzinach treningu, w całkiem już mokrych koszulkach, stają do modlitwy. Z obrazu na ścianie patrzy na nich o. Masymilian Kolbe.
Autobusy w dawnym Krakowie [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!