18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek z blizną. Co gra w duszy Gienka Loski?

Paweł Gzyl
Michał Sikora
W poniedziałek ukaże się drugi album Gienka Loski - "Dom". To znaczący tytuł, bo białoruski muzyk znalazł swoje miejsce właśnie w Polsce. I choć wkoło wszyscy jego koledzy muzycy narzekają, to jemu udało się odnieść nad Wisłą sukces. Czyli moż na! - pisze Paweł Gzyl.

Jego ojciec pracował jako spawacz, a matka była praczką. Chociaż urodził się w Białooziersku (Białoruś), kiedy skończył szkołę podstawową, zdał do zawodówki i przeprowadził się do Grodna. Ponieważ była to szkoła o profilu kulturalno-oświatowym, musiał chodzić na zajęcia z muzyki. Uczył się więc gry na fortepianie i klarnecie oraz... tańca ludowego. Nie krzywdował sobie jednak wcale, bo właściwie od małego ciągnęło go do muzyki.

Czternastolatek jedzie pograć w metrze
Potem pojechał do Mińska pograć w metrze, bo słyszał, że ludzie tam grają. - Miałem chyba ze 14 lat. I zarobiłem na kwiaty dla dziewczyny... Zostało mi na szampana. To były pierwsze pieniążki, jakie zarobiłem grając - wspominał później.
Szkoła mu jednak nie pasowała - nie miał głowy do nauki, nie potrafił się zmusić do regularnego chodzenia na zajęcia, więc po roku ją rzucił i w sumie nie zrobił matury.

Dlaczego? Bo w 1990 roku poznał w Grodnie innego chłopaka zafascynowanego rockiem - Andrzeja "Makara" Makarewicza. Każdy z nich chwycił za gitarę, skrzyknęli kilku grających na innych instrumentach kumpli i założyli zespół Seven B.
- Wspominam te czasy z dużym sentymentem. Wcale nie było ciężko. Wręcz przeciwnie - mieliśmy mnóstwo energii. Wszystko robiliśmy na fali entuzjazmu po upadku Związku Radzieckiego - podkreślał.

Wolność, jaką młode chłopaki z Białorusi odczuli po upadku sowieckiego imperium, kazała im pchać się w świat. Oczywiście - na początku w ten najbliższy, czyli do... zachodnich sąsiadów.

Białoruscy emigranci jadą do Krakowa

- Był rok 1992. Graliśmy na Białostocczyźnie. Ostatni koncert był w Augustowie w Tavernie. Trzej koledzy wrócili do Grodna, ponieważ byli uwiązani rodzinami, interesami. Myśmy z Makarem zostali i reaktywowaliśmy kapelę Seven B z miejscowymi - podkreśla.

Gdzie zatrzymali się białoruscy emigranci? W akademiku! Marcin Gawarzyn, który właśnie kończył szkołę muzyczną w Białymstoku, zaoferował im miesięczne waletowanie w tamtejszej bursie. I zaczęli grać - najpierw lokalnie, na Białostocczyźnie, a potem coraz dalej, i dalej, aż w końcu dotarli do Krakowa. Tutaj wynajęli studio i nagrali pierwszą płytę demo. Rozesłali ją potem chyba do wszystkich klubów w Polsce - dzięki czemu zapraszano ich od morza do Tatr. Wykonywali tradycyjnego blues-rocka, Gienek śpiewał mocnym głosem, zaczęto więc porównywać go do Ryśka Riedla z Dżemu.

- Nie jestem wart nawet brudu pod jego paznokciami. A założę się, że nie zawsze miał czyste paznokcie. Ryszardem Riedlem nie jestem. Pracodawcy od wizerunku mogliby stworzyć sobie taki image. I to dopiero byłaby chałtura i "komercja". Nie jestem Kurtem Cobainem. Broń Boże, bo kolesia nie cierpię, ponieważ mając żonę i dzieci, odstrzelił sobie łeb. Uważam, że człowiek bez rodziny nie ma po co żyć. Jeśli człowiek nie ma po co żyć, to nie może tworzyć. Rodzina jest dla mnie natchnieniem - mówi Gienek.

Ta skłonność do życia rodzinnego sprawiła, że Seven B przestał istnieć. Gienek poznał bowiem w Ostrowie Wielkopolskim ładną i sympatyczną dziewczynę - Agnieszkę. Od słowa do słowa, od pocałunku do pocałunku, no i młodzi się pobrali, a na miejsce swego zamieszkania wybrali Wrocław. Musieli jednak z czegoś żyć - dlatego Gienek zaczął występować na ulicy.

Śpiewając na Rynku Głównym

Chyba wszyscy krakowianie widzieli jakiś jego występ na Rynku Głównym. Zazwyczaj stawał pod Szarą Kamienicą u wylotu Siennej i wrzeszczał wniebogłosy tak głośno, że słychać go było na Karmelickiej.
Oczywiście - nie wrzeszczał byle czego. Znając klasykę bluesa i rocka, wybierał standardy, które w jego wykonaniu wypadały znakomicie.

Wszystkich zachwycał głos Gienka - potężny jak dzwon, zachrypły jak przystało na bluesmana, nie potrzebujący żadnych wzmacniaczy i głośników. Czasem akompaniował sobie na tamburynie, czasem kolega przygrywał mu na gitarze.

Cała Polska słucha Gienka
- W Krakowie miałem przygodę ze strażnikami miejskimi. Ale ja się im nie dziwię, bo wszedłem tam, jak na swoją ziemię, trochę arogancko (śmiech). Siadłem ma murku naprzeciwko Wierzynka, zacząłem grać i śpiewać. Można było pomyśleć, że stoi jakiś idiota, grający na gitarze, której nie słychać, a jedyne, co się niesie, to jego wydzieranie. Strażnicy więc podeszli, przypomnieli, że chyba nie mam pozwolenia... "My tu wiemy wszystko, ale niech pan tak jakoś mniej spektakularnie się wydziera, bo mamy robotę" - powiedzieli. I tak się skończyło - wspominał.

Gienek jeździł z ulicznymi występami po całej Polsce. Jego głos słychać było w Warszawie, w Poznaniu, w Łodzi, w Lublinie, we Wrocławiu, no i oczywiście nad morzem. A jak się jest "na ulicy" - to wiadomo, od razu do takiego grajka ściągają różni ludzie, którzy albo chcą "kolorowo" żyć, albo "znowu im nie wyszło". Hipisi, żule, menele, typy spod ciemnej gwiazdy.
A jak przychodzą i widzą, że śpiewak ma pełny kapelusz drobnych, to od razu naciągają na kieliszek. Jeden, drugi, trzeci, i zanim się człowiek obejrzy, już codziennie musi wypić. Gienek stał się alkoholikiem. Mówił, że przyjechał do Polski i pogrążył się w coś, co nie było pewne nawet do następnego ranka. Bał się, że społeczeństwo go odrzuci jak jakieś ciało obce.

I przyszedł rok wielkiego załamania

- Ciężko mi było w tym trwać i zacząłem to sobie tłumaczyć właśnie rock'n'rollem. Myślałem wtedy, że ja mogę, a nawet mi się należy. Jednocześnie wiedziałem, że robię straszne dziadostwo dla siebie, mogę wpaść po uszy i pogrążyć się. Potem nastąpił rok załamania w moim życiu, podczas którego miałem czas na przemyślenia i zaczęcie wszystkiego od nowa, a potem znów od nowa - podkreślał w portalu "Se.pl".

Teraz znów zaczyna od nowa jakiś etap w swoim życiu, ale teraz chce to zrobić porządnie. Bo to wszystko jest rock'n'rollem, ale już bez alkoholu.

Telewizja wszystko odmienia

Gienek postanowił spożytkować to, co przeszedł z alkoholem i narkotykami. Słychać to w jego nowych piosenkach. Spotyka się także z młodzieżą w szkołach czy placówkach wychowawczych, przestrzegając przed zgubnymi skutkami nałogów.
W jego przypadku picie o mało nie skończyło się kalectwem lub nawet śmiercią.

Kiedyś przewrócił się i uderzył głową o krawężnik. Choć podobno "pijak może spaść z dziesiątego piętra i nic mu się nie stanie", jemu się stało - pod czaszką zrobił się krwiak, trzeba było operować. Skończyło się trepanacją czaszki. I tą tytułową blizną na głowie. - Myślałem wtedy, że to koniec. Że nie będę już śpiewał...

Od tamtego czasu Gienek żyje na trochę wolniejszych obrotach. - Ludziska, słuchajcie. Chcecie, kurzcie. Chcecie, chlejcie. Chcecie, kurde, "speedujcie się", ale pamiętajcie, że wiecznie tacy nie będziecie. Też kiedyś robiłem przez 3-4 lata próby na "trawianym haju". Fajnie szło. Czuć było w tym pasję, przestrzeń, dynamikę. Lecz kiedyś próbowałem zagrać koncert normalnie, czyli jedynie po jednym, dwóch piwkach. Wkurzało mnie to, że nie gra nic na scenie. Otóż to jest oszukaństwo, ponieważ wszystko grało tak samo. (...) Alkohol jest najbardziej podstępnym narkotykiem - podkreślał w "Moim mieście".
Dwa lata temu zgłosił się za namową żony do telewizyjnego talent-show. Żeby zarobić na rodzinę, aby żyło im się lepiej. Nie dla własnej sławy czy zrobienia kariery.

No i Polacy go pokochali - za jego naturalność, autentyczność, wewnętrzny spokój. Ale też za świetne wykonania światowych szlagierów i pamiętny duet z innym byłym "ulicznikiem" - Maćkiem Maleńczukiem.

Po X-Factorze kuł żelazo póki gorąc

- Po "X-Factorze" dużo się działo. Jednakże nie miałem prawie w ogóle czasu dla rodziny. Niestety, wszystko jest kosztem czegoś. Jestem już trochę zmęczony tą bieganiną, a chyba jeszcze tak będzie z miesiąc po premierze płyty. Teraz pewnie będę musiał wysłuchiwać mądrych głów. Czyli przyda się cierpliwość - wspominał po nagraniu debiutanckiego albumu "Hazardzista".

Przez cały czas od wygrania "X-Factora" był w trasie koncertowej. Nie ma się co dziwić - kuł żelazo, póki było gorące. Grał w zadymionych klubach, ale i w plenerze. Dla bogatych biznesmenów na wyjazdach integracyjnych i na zlotach harleyowców.
Nie zrezygnował także z występów na ulicach. Kiedy tylko przyjeżdżał do Krakowa na koncert, od razu szedł na Rynek Główny i wydzierał się znowu wniebogłosy pod Szarą Kamienicą. Popularność jednak zrobiła swoje - zdarzały się docinki, uszczypliwe uwagi, a nawet nieprzyjemne obelgi.

Kilka razy wdał się nawet w pyskówkę czy przepychankę z chamskim słuchaczem. Ludzie zaczęli więc mówić, że mu odbiło. Dlatego postanowił wyhamować - i wrócił do domu na dłuższy czas.

Wtedy zaczęły się rodzić pomysły na nowy album. Piosenki skomponowali członkowie zespołu - a teksty tym razem napisali profesjonaliści, Łukasz Gołębiowski i Michał Zabłocki. Muzyka na "Domu" jest też trochę inna - bardziej rockowa, z większym czadem, bo za konsoletą w studiu zasiadł weteran rodzimej fonografii, Rafał Paczkowski.

Cóż - Gienek nie zamierza stanąć w miejscu. "Kto wie, co mi zagra w duszy za rok czy dwa?" - uśmiecha się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska