Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Wdowczyk: Nie mam specjalnej recepty na wygrywanie

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Anna Kaczmarz
– Nie mam wątpliwości, że w Krakowie jest ogromne zapotrzebowanie na dobrą piłkę – mówi trener Wisły Kraków Dariusz Wdowczyk. – Teraz bronimy się jeszcze przed tym, żeby nie spaść. Nikt, kto kibicuje Wiśle, nie wyobraża sobie, żeby ta drużyna opuściła ekstraklasę. Tak jak wszyscy w Krakowie, w przyszłym sezonie chciałbym widzieć drużynę walczącą o coś więcej.

– Zanim przejął Pan Wisłę Kraków, miał Pan długą przerwę w prowadzeniu drużyn. Czy dzisiaj Dariusz Wdowczyk oddycha pełną piersią mając znów możliwość zasiadania na trenerskiej ławce?
– Te przerwy, które w mojej trenerskiej karierze się pojawiały, były długie. Po pracy w Pogoni Szczecin nie prowadziłem żadnej drużyny przez 1,5 roku. Potrafię sobie jednak zapełnić czas, zajmując się nie tylko sprawami codziennymi, ale również tym, co mnie najbardziej interesuje od najmłodszych lat, czyli piłką. Oglądałem więc mecze. Do piłki mnie zawsze ciągnęło, ale jestem też bardzo rodzinnym człowiekiem, wręcz domatorem. I myślę, że czasami warto spojrzeć na wiele spraw z trochę innej perspektywy niż tylko trenerska ławka. Takie spojrzenie z pewnego dystansu na to, co się w piłce dzieje, jest bardzo cenne. Można np. zobaczyć, jak się zachowują różni trenerzy, co robią. Generalnie nabrać dystansu i chłodniej podchodzić do pewnych spraw. Gdy prowadzi się drużynę, gdy zajmuje się codziennymi treningami, rozwiązywaniem problemów, jakie pojawiają się w każdym zespole, to czasami o takie chłodniejsze spojrzenie jest trudniej.

– Zdaje Pan sobie pewnie sprawę, że Wisła, zatrudniając Pana, sporo ryzykowała? W Krakowie postanowiono zerwać z zasadą, że nie zatrudnia się osób, uwikłanych w korupcję. Czuje Pan przez to dodatkowe zobowiązanie, motywację, a może presję, że trzeba udowodnić, że warto było jednak taki krok podjąć i dać Panu szansę?
– Wisła to przede wszystkim jest marka. Mówiłem to już wcześniej, ale teraz powtórzę jeszcze raz – nie zastanawiałem się nawet pięciu minut, czy przyjąć tę ofertę. Nie dyskutowaliśmy w ogóle na temat warunków, na jakich miałbym tę pracę podjąć. To przyszło dopiero później, gdy już wiedziałem, że przejmę drużynę. To nie jest tak, że ja wziąłem pierwszą ofertę, którą dostałem. Proszę mi wierzyć, że przez te 1,5 roku przerwy miałem różne propozycje pracy. I z ekstraklasy, i z I ligi. Z różnych względów, przede wszystkim rodzinnych, nie podejmowałem jednak pracy. Nad Wisłą nie zastanawiałem się jednak ani przez moment, wsiadłem w pociąg i po prostu przyjechałem do Krakowa. Oczywiście wcześniej miałem już sygnały o zainteresowaniu „Białej Gwiazdy”, bo Zdzisiek Kapka pytał mnie już w grudniu, czy ewentualnie byłbym zainteresowany przejęciem drużyny. To zawsze jest wyzwanie i to bez względu na okoliczności. Każdy z nas chce wykonywać dobrze swoją pracę i osiągać sukcesy. Trenerzy to są pewnego rodzaju egoiści. Życie trenerskie tak już jednak wygląda, że czasami jesteśmy wielcy, a za chwilę słyszymy, że jesteśmy nieudacznikami.

– Po pierwszych meczach w Wiśle tego drugiego raczej nikt nie odważy się o Panu powiedzieć...
– Tak to już jest, że gdy wygrywamy, wszyscy nas chwalą, jest przyjemnie, dziennikarze potrafią do tego stworzyć jeszcze fajną otoczkę. Gorzej, jak przychodzą niepowodzenia. Wiem, co to znaczy siedzieć na ławce i patrzeć na grę swojej drużyny oczami człowieka, któremu się nie wiedzie. I wiem, co to znaczy być poddawanym ocenie, nawet jeśli chodzi o moje zachowanie na ławce. Jak żyłem przy bocznej linii, to niektórzy mówili i pisali, że jestem wybuchowy. Jak z kolei siedziałem spokojnie, to były zarzuty, że nie reaguję. Odnoszę czasami wrażenie, że dziennikarze zawsze mają przygotowane dwa scenariusze przed meczem, a później „odpalają” już tylko ten, który pasuje do wyniku. Pamiętam taki obrazek sprzed dziesięciu lat. Mecz Polska – Ekwador na mundialu w Niemczech. Nasi piłkarze przyjeżdżają na stadion skupieni, poważni. Rywale wprost przeciwnie, ich autokar aż trzęsie się od śmiechów. Wiadomo, jak skończył się ten mecz i czytałem później komentarze, że Ekwadorczycy mieli luz, którego naszym piłkarzom zabrakło. Idę o zakład, że gdybyśmy ten mecz wygrali, przeczytałbym, że poważne potraktowanie sprawy przez Polaków przyniosło sukces w starciu z piłkarzami, którzy zbyt lekko podeszli do meczu. O ile jednak w reprezentacji z takimi komentarzami można spotkać się raz na jakiś czas, o tyle w lidze musimy się mierzyć z różnymi ocenami co tydzień.

– Po tak udanym starcie ma Pan poczucie, że udało się Panu przekonać do siebie przede wszystkim piłkarzy? Jeden z nich powiedział, że gdy usłyszał, że Wisła Pana chce zatrudnić, złapał się za głowę, a teraz uważa, że to był świetny wybór, bo w szatni jest charyzmatyczny szef, w dodatku taki, który wie, o co w piłce chodzi.
– Takie opinie oczywiście bardzo mnie cieszą. Nie zapominam jednak, że ci, którzy pracowali w Wiśle przede mną, też z pełnym poświęceniem wykonywali swoją pracę. Marcin Broniszewski jest tutaj od trzech lat i chce jak najlepiej dla Wisły Kraków. Jest Maciek Musiał, związany z Krakowem i klubem od lat. Można wymieniać dalej, Tadeusz Pawłowski, Kaziu Moskal. Oni wszyscy chcieli, żeby Wisła grała jak najlepiej. Czasami w tym wszystkim potrzebny jest łut szczęścia. Powiedziałem zresztą piłkarzom, że tego im przede wszystkim brakowało. Być może jest tak, że ja wniosłem właśnie to szczęście. Jak popatrzę na te nasze mecze, to przypominam, że trochę tego szczęścia mieliśmy.

– Na samym szczęściu wyników zbudować się jednak nie da.
– Moja filozofia jest prosta – bardzo poważnie podchodzę do tego, co robimy w tygodniu poprzedzającym mecz. Alex Ferguson powiedział kiedyś, że meczów nie wygrywa się w sobotę. Sobotnie spotkania wygrywa się wtorkowym, czy środowym treningiem. I coś w tym jest, bo jak trenujesz, tak grasz. Powtarzam do znudzenia zawodnikom, żeby koncentrowali się na pracy, żeby ze sobą rozmawiali, żeby w ćwiczeniach, nawet tych najprostszych, byli dokładni. My „tłuczemy” np. na treningach do bólu krótkie, średnie i długie podania. To się później w czasie meczu przekłada na automatyzm. Cel jest taki, żeby później w meczu wymienić pół tysiąca podań i to na dobrym procencie dokładności. Jeśli to nam się uda, to będziemy dominować, a za tym przyjdzie wynik. Przed przyjściem do Wisły, otrzymałem propozycję współpracy z Polsatem w czasie mistrzostw Europy. I już nawet rozpocząłem analizę drużyn. Przeanalizowałem grę czterech, pięciu zespołów. Większość z nich gra przynajmniej na 80-procentowej dokładności podań. W naszej lidze niektóre zespoły mają współczynnik 50-60 procent. Rzadko 80, czy 90 procent. Indywidualnie to też ma znaczenie. Axel Witsel, belgijski pomocnik gra na 98-procentowej dokładności podań, a ich liczba w meczach to w jego przypadku ok. 50 takich zagrań. To jest to, o co chodzi w futbolu. Ważne są też inne sprawy. Widzieliśmy ostatnio mecz Liverpoolu z Borussią. Zobaczyliśmy, ile do gry wnosi wiara w to, że można wyjść z beznadziejnej sytuacji, ile wnoszą cechy wolicjonalne, ale również oczywiście umiejętności.

– Panu udało się w piłkarzach Wisły obudzić entuzjazm. Oni znowu cieszą się grą, co widać nawet po sposobie, w jaki okazują radość po strzelonych bramkach. Ma Pan jakiś specjalny sposób, żeby trafić do głów zawodników?
– Nie mam specjalnej recepty na wygrywanie. Stawiam jednak na szczerość i uczciwość w kontaktach z zawodnikami. Jeśli mamy sobie coś do powiedzenia, to mówimy o tym otwarcie. Jeśli omawiamy błędy, to nie mówimy, co my powinniśmy, ale konkretnie, co ty powinieneś zrobić lepiej. Nie ma świętych krów w tej grupie. Jeśli trzeba zwrócić na coś uwagę Arkowi Głowackiemu, to mówimy o tym wprost, tak samo jak Krzyśkowi Drzazdze czy każdemu innemu piłkarzowi. Dużą rolę odgrywają emocje i trzeba nauczyć zawodników, jak sobie z nimi radzić. Dzisiaj mamy takie czasy, że nie szuka się już piłkarzy szybkich lub wytrzymałych, ale przede wszystkim inteligentnych.

– Sezon ciągle jeszcze trwa, ale układa Pan sobie już w głowie scenariusz, jak będzie wyglądał następny? Oczekiwania wzrosną.
– Zdaję sobie z tego sprawę, choć żeby im sprostać, muszą być spełnione pewne warunki. Po pierwsze warto zatrzymać Rafała Wolskiego. Widzimy, ile ten chłopak potrafi i ile daje zespołowi. Jeśli będzie w pełni formy, a myślę, że to, co prezentuje, to nie jest jeszcze szczyt jego możliwości, to może dać tej drużynie jeszcze więcej.

– Rozmawiał Pan z Rafałem Wolskim na temat tego, czy będzie on chciał zostać w Wiśle?
– Na razie mamy sezon. Wolałbym, żeby Rafał koncentrował się na grze. Niech on swoją postawą zrobi wszystko, żeby Wisła była wręcz zdesperowana w chęci jego wykupienia z Fiorentiny. Nie moją rolą jest jednak zajmowanie się tego typu sprawami. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że tak, chciałbym, żeby Rafał z nami został. Ale to nie ja będę decydował o pewnych sprawach, bo w grę wchodzą pieniądze. Tak możemy analizować zresztą zawodnika po zawodniku. Arek Głowacki to np. facet, który pokazuje młodszym piłkarzom, że przy odpowiednim prowadzeniu można grać na bardzo wysokim poziomie tak długo.

– A już udało się Panu przekonać kapitana drużyny, żeby jeszcze nie kończył kariery?
– Myślę, że jej nie skończy, że jeszcze pogra z nami w kolejnym sezonie. Musimy już jednak teraz myśleć, kto Arka kiedyś zastąpi. Nie wiadomo czy po mistrzostwach Europy zostanie Richard Guzmics. Rozglądamy się za stoperami, ale nie zapominamy, że mamy w drużynie Krystiana Kujawę i Piotrka Żemłę. Dwóch wieżowców, młodych, silnych chłopaków, z których można zrobić świetnych stoperów. Potrzeba tylko trochę czasu i wiary w ich możliwości. Rozmawiałem nawet z nimi ostatnio na ten temat, żeby oni w głowach też sobie pewne rzeczy poukładali. Muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcą brać to, co jest na wyciągnięcie ręki, czy chcą sięgnąć sufitu, a może jednak doskoczyć do gwiazd. To już zależy od nich, czy podejmą wyzwanie. Ja ich mogę tylko przekonywać, że warto spróbować zaistnieć, a nie tylko cieszyć się, że się jest. O Kujawie zresztą słyszałem bardzo dobre opinie. Trochę przyhamowała go kontuzja. I trzeba się teraz dobrze zastanowić, czy mając w klubie takich dwóch chłopaków, nie postawić na nich mocniej. Oni oczywiście będą popełniać błędy, może nawet przegramy przez to jeden czy drugi mecz, ale jeśli nie damy im możliwości gry, to nie dowiemy się, czy oni mogą na dobre zaistnieć w tym zespole czy nie. Obiecuję, że jeszcze w tym sezonie powinien pojawić się na boisku jeden albo drugi. To będzie 90 minut, żeby przekonać również mnie, że warto na nich w niedalekiej przyszłości postawić bardzo mocno.

– Wróćmy do obecnego sezonu, bo przed wami mecz z Koroną Kielce. Jak Pan słyszy nazwę tego klubu, to pojawiają się tylko negatywne myśli?
– Oczywiście, że nie. Nie wiem nawet, czy ludzie chcą ciągle to tego wracać. Ja już się do tego przyzwyczaiłem, bo wiem, że dziennikarze lubią ten temat przypominać. Było, minęło. Wiem doskonale, że zrobiłem w swoim życiu głupotę, która wpłynęła na moją karierę trenerską. Ona z całą pewnością potoczyłaby się inaczej, gdyby nie to wszystko, co się stało. Nie zawracam sobie już jednak tym głowy, dla mnie to jest przeszłość, choć wiem też, że nigdy już czegoś takiego nie zrobię.

– Jakby na to nie patrzeć, Pan za swoje grzechy zapłacił wysoką cenę w postaci wyroku sądu i dyskwalifikacji. Ma Pan poczucie sprawiedliwości, czy jednak myśli Pan sobie czasem, że mógł być bardziej sprytny i np. sam zgłosić się do prokuratury. Tajemnicą poliszynela jest przecież, że kilku pańskich kolegów po fachu tak właśnie zrobiło i włos im z głowy później nie spadł. Spokojnie pracują od lat.
– Trudne pytanie. Myślę, że nie mnie to oceniać. Cieszę się, że ja to wszystko mam za sobą i powtórzę jeszcze raz – wiem, że czegoś takiego już w życiu nie zrobię.

– Jak Pan widzi swoją przyszłość w Wiśle, która ciągle wychodzi z finansowego zakrętu, ale w której oczekiwania są wciąż bardzo duże? Wystarczyła tylko szansa na sukces, by na mecz z Zagłębiem Lubin przyszło ponad 20 tysięcy ludzi. To chyba pokazuje skalę oczekiwań.
– Nie mam wątpliwości, że w Krakowie jest ogromne zapotrzebowanie na dobrą piłkę. Teraz bronimy się jeszcze przed tym, żeby nie spaść. Nikt, kto kibicuje Wiśle, nie wyobraża sobie, żeby ta drużyna opuściła ekstraklasę. Tak jak wszyscy w Krakowie, w przyszłym sezonie chciałbym widzieć drużynę walczącą o coś więcej. Niektórzy mówią mi jednak, żebym głośno nie opowiadał, że będziemy walczyć o mistrzostwo, bo tutaj odczytuje się to jako jednoznaczną deklarację, z której później się rozlicza.

– Jak warszawiakowi żyje się w Krakowie?
– Nie mam z tym problemów. Zdaję sobie sprawę z tego, jakie stosunki panują na linii Kraków – Warszawa, czy przede wszystkim Wisła – Legia. Przecież wcale nie są to tak odległe czasy, gdy walczyliśmy o mistrzostwo Polski w 2006 roku. Z Danem Petrescu wymienialiśmy się wtedy uszczypliwościami. Ale powiem panu, że w tym wszystkim trzeba też umieć się zachować, nie przekraczać pewnych granic. Jak patrzę np. teraz na wymianę poglądów Nemanji Nikolicia z Janem Urbanem, to uważam, że jest to nie na miejscu ze strony piłkarza. A my z Danem trochę się szczypaliśmy, ale w granicach rozsądku. Piłka nożna to przecież jest show i czasami takie rzeczy dodają pikanterii, trzeba też umieć sprowokować przeciwnika. Tylko, że ja z Danem spotkałem się kilka lat później na zgrupowaniu i było bardzo sympatycznie. Ze śmiechem wspominaliśmy naszą wspólną rywalizację. Wracając natomiast do Krakowa, dobrze mi się tutaj żyje, nie spotkałem się z jakimiś negatywnymi sytuacjami. Wprost przeciwnie. Przed meczem z Termalicą byłem w restauracji. Kelner mnie rozpoznał i powiedział, że miło mu jest mnie gościć u siebie i podziękował za dotychczasowe wyniki. Po chwili dodał, że w poniedziałek, to on będzie gościł u mnie na stadionie.

Tu znajdziesz więcej najnowszych informacji o piłkarzach Wisły Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska