Od sukcesu daleko, skoro właśnie SLD grozi wydaleniem posłowi Kaliszowi za kumanie się z Kwasikotem. Bardzo to polskie; na prawicy najpierw PJN, potem "Solidarna Polska" (o pomniejszych kanapach nie mówiąc) też powstawały wśród skreśleń, wydaleń i wzajemnych obelg.
W Platformie póki co ciszej, ale plon równie mizerny. Miało być przełomowe zebranie zarządu partii, który rozprawi się z Gowinem, a przy okazji ze Schetyną i ich rozłamowymi frakcjami. Dowiedzieliśmy się tylko, że miłościwie nam panujący premier zostanie partyjnym przewodniczącym na kolejną kadencję, a tym samym ponownie szefem rządu, o ile Platforma - z braku lepszej alternatywy i ze strachu Polaków przed recydywą "kaczyzmu" - wygra kolejne wybory.
Czyżby dlatego, że małe są szanse na posadę w Unii? Może dlatego, że pani kanclerz (kobieta zmienną jest, nawet z byłej NRD) łaskawszym okiem patrzy dziś na Londyn niż na Warszawę? Albo tak pracowicie ćwiczony angielski wciąż za słaby? Mamy wytrzymać Tuska nie przez sześć, ale może nawet dwanaście lat? Co gorsza, z tak żenującym przybocznym jak poseł Graś? Z tak bezbarwnym szefem sejmowego zaplecza jak poseł Grupiński? O Pani Marszałkini, przez dobre obyczaje wobec dam, nie wspomnę. Nawet za liczne polskie grzechy, to stanowczo za wysoki wymiar kary!
Ale jakaż alternatywa? Zamiast rozsądnego lewicowo-liberalnego bloku - dla którego ani walka z Kościołem i małżeństwa jednopłciowe z jednej strony, a wychwalanie PRL-u z drugiej, nie byłyby najważniejszymi sprawami - mamy Kwasikota, a jako konkurencję byłego sekretarza komitetu wojewódzkiego PZPR. No i od czego zaczęli rozmowę? Od walki z bezrobociem, poprawy opieki zdrowotnej, wyrównania szans miasta i wsi? Nie, od obrzucania się błotem nawzajem. Od wypominania konkurentowi, kiedy ile wypił i gdzie narzygał. Tak kończy się "szorstka przyjaźń" zainicjowana w szczęśliwie zapomnianych czasach, kiedy jedna lewica była premierem, a druga prezydentem.
Tylko patrzeć, a dialog lewicowy zejdzie do poziomu, jaki zaprezentował śp. Aleksander Gudzowaty w nagranej po kryjomu rozmowie z innym byłym pierwszym sekretarzem KW PZPR. Mówiono bowiem o majtkach i intymnych organach, mniejsza z tym, której celebrytki.
Nie tylko dlatego przed nazwiskiem Józefa Oleksego też powinienem postawić podobny znaczek, bo były premier i poseł jest tak samo politycznym nieboszczykiem. Na szczęście! Leszek Miller, Aleksander Kwaśniewski, Marek Siwiec i Janusz Palikot dopiero nimi będą, choć jeszcze nie przyjmują tego do wiadomości. Dziwię się tylko byłemu prezydentowi, że zawiera porozumienie z politycznym kabareciarzem, który zdążył już wszystkich rozśmieszyć, ale nikogo porwać za sobą, który był członkiem prawie wszystkich możliwych partii, przebył w błyskawicznym tempie drogę od prawicowego katolika do wroga Kościoła. Widocznie znowu kusi posada w Brukseli, ale pewnie się skończy jak powyżej.
Ale jakaż alternatywa dla wyborcy? Na prawicy lepiej? Czym się Platforma różni od PiS-u, pominąwszy wściekłą nienawiść przywódców i wyrazistą barwność partyjnych książąt z Kempą, Macierewiczem i Brudzińskim na czele? Pokrzykiwaniem na Niemców i Rosję jednocześnie? Obiecankami rozdawania pieniędzy, których i tak nie ma? Jeszcze bardziej konserwatywną i zaprzeszłą odmianą katolicyzmu? A jakie różnice w polityce gospodarczej, społecznej, jak przyjąć wyzwania przynoszone przez wiek XXI? W tych kwestiach wszyscy potulnie milczą. Słychać tylko - z hałasem godnym posłanki Pawłowicz - dialogi na poziomie tandemu Kwasikot-Miller.
Dlatego nawet tak durny pomysł jak premier ponownie objeżdżający Polskę z "konsultacjami społecznymi" na podobieństwo gospodarskiej troski Edwarda Gierka może okazać się skuteczny. Dlatego nie ma na kogo głosować, choć zainteresowani odtrąbili start aż półtora roku przed wyborami. To właśnie jest najprzykrzejsze i najgorzej wróżące na przyszłość.
Autor: konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.