Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Druga miłość stulatka

Marek Lubaś-Harny
Marcin Makówka
Gdyby komuś wpadło do głowy, aby cukiernikom z wawelu zaśpiewać "Sto lat", w uznaniu wysokiej jakości ich wyrobów, popełniliby nie lada gafę. Bo Wawel S. A., dziś giełdowa spółka, w którą przed kilkunastu laty przekształciły się dawne Państwowe Zakłady Przemysłu Cukierniczego, sto lat już ma. Kończy je dokładnie wq tym roku - pisze Marek Lubaś-Harny

Większości krakowian kojarzy się ona zapewne z założoną niegdyś przez Sucharda fabryką przy Masarskiej, która przez wszystkie lata PRL zasnuwała Grzegórzki zapachem czekolady. Jednak to nie Szwajcarzy spod znaku fioletowej krowy byli pierwsi wśród antenatów firmy.

Pierwszy był Polak Adam Piasecki, syn dworskiego rządcy spod Kielc, osiadły w Krakowie pod sam koniec XIX wieku. To właśnie jego zakład przy Wrocławskiej, jeszcze przez dwa lata po II wojnie światowej produkujący batoniki i tabliczki czekolady z napisem "A. Piasecki", dał początek późniejszemu Wawelowi.

W roku 1951 Piaseckiego upaństwowiono i połączono z Suchardem oraz fabryczką Pischingera przy ulicy Kącik, produkującą głównie… piszingery, oczywiście. W ten sposób Wawel powstał jako "trzy w jednym", łącząc tradycje szwajcarskie i austriackie z dziedzictwem przedsiębiorczego Polaka, który miał rękę równie szczęśliwą do nowych kompozycji czekoladowych, jak głowę do interesów.

Odkrywanie
Do niedawna Adam Piasecki był postacią niemal zupełnie zapomnianą. Dopiero od kilkunastu lat w ZPC Wawel odżyło zainteresowanie jego osobą. Okazało się jednak, że pamiątki po nim właściwie się nie zachowały, oprócz jednej fotografii dość marnej jakości.

Dość skąpe są także informacje o jego życiu. Dopiero poszukiwania znanego nie tylko w Krakowie dziennikarza Leszka Mazana rzuciły nieco więcej światła na jednego z najważniejszych krakowskich przedsiębiorców pierwszej połowy XX wieku. Niestrudzony krakauerolog wydał właśnie książkę "Kraków na słodko", która jest prawdziwą kopalnią wiedzy o Piaseckim i jego fabrykach na tle dziejów miasta.

Kiedy młody Piasecki, po praktyce u cukierników w Warszawie, przyjechał w roku 1893 do Krakowa, nie zastał tu bynajmniej cukierniczej pustyni. Pod Wawelem działały już cztery manufaktury czekoladowe, sześć fabryk cukierków, osiemdziesiąt kawiarń i kilkanaście cukierni, w tym kilka w Rynku, z późniejszym Redolfim na czele.

Młody przybysz musiał wykazać się nie lada talentem i pracowitością, skoro wkrótce otworzył cukiernię przy Długiej, a kilka lat później uruchomił własną fabrykę czekolady. Jej uruchomienie przy ulicy Szlak uważane jest za początek dzisiejszego Wawelu.

Zacytowany przez Mazana "IKC" ocenił z perspektywy lat, że Piasecki "był pierwszym, który małopolski przemysł cukierniczy postawił na wysokim poziomie technicznym i nadał mu rozmach przedsiębiorstwa w wielkim stylu, które dzięki swoim znakomitym wyrobom zwycięsko rozprawiało się z potężną konkurencją firm wiedeńskich i innych".
Rozmach nie opuszczał go także w dalszych latach, a zwłaszcza po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W roku 1923 od barona Jana Goetza-Okocimskiego odkupił budynki przy ulicy Wrocławskiej, pierwotnie przeznaczone na browar. Firma A.Piasecki została przekształcona w spółkę akcyjną, ale kontrolny pakiet udziałów pozostał w rękach pryncypała. On też był nadal mózgiem firmy. Co wychodziło jej tylko na dobre.
Polak potrafi
Tymczasem konkurencja nie zasypiała gruszek w popiele. I to nie byle jaka. Kiedy firma Pischingera pojawiła się w Krakowie w roku 1921, była już doskonale znana w krajach dawnej monarchii austro-węgierskiej, a także w Niemczech. Została założona w Wiedniu w roku 1849, a w 1881 Oskar Pischinger wymyślił swój słynny tort waflowy, który unieśmiertelnił jego nazwisko po wsze czasy.

Powiadają, że sam wynalazca potraktował swój nowy pomysł dość sceptycznie, obawiając się, czy wyrób tak prosty znajdzie większą liczbę nabywców. Tymczasem klienci oszaleli, cukiernia nie mogła nadążyć z zamówieniami. Niebawem piszinger stał się jednym z najbardziej znanych w świecie ciast, a w naszej części Europy wręcz kultowym. Nic dziwnego, że i w Krakowie popyt na wyroby wiedeńskich cukierników był ogromny.

Jeszcze większą renomą cieszył się kolejny konkurent Piaseckiego, posiadająca już wówczas stuletnią tradycję firma Suchard. Jej założyciel Philippe Suchard podobno już w dzieciństwie marzył, by zostać wielkim producentem czekolady. Jednak gdy w roku 1825 otwierał pierwszą cukiernię w szwajcarskim Neuenburgu, nie sądził zapewne, że kładzie podwaliny pod jedną z najsłynniejszych firm cukierniczych na świecie.

Geniuszem wykazał się w momencie kiedy kupił stary młyn i wykorzystał jego urządzenia do wyrabiania i ubijania czekolady. Użycie koła wodnego sprawiło, że był w stanie produkować dziennie do 30 kilogramów czekolady, co dało mu ogromną przewagę nad konkurentami. Jego potomkom zawdzięczamy z kolei wynalazek czekolady mlecznej, która do przetworów z ziarna kakaowego przekonała także tych, którzy nie przepadali za gorzkim smakiem wcześniejszych wyrobów.
Wreszcie rok 1901 zapoczątkował zwycięski marsz przez wszystkie kontynenty fioletowej krowy. Narodziła się Milka.

Mimo to Piasecki nadal radził sobie na polskim rynku znakomicie, stawiając na to, co nasze, rodzime, a nie małpowane od innych. Wystarczy spojrzeć na dawne opakowania jego czekolad, pełno na nich krakowianek, krakowskich pejzaży czy postaci z polskiej historii. Choć nie pozostawał także głuchy na zew nowoczesności, sięgając np. do motywów sportowych. Zaś prawdziwą legendą stał się produkowany do dziś w niezmienionej postaci baton Danusia.

Legenda głosi, że pryncypał zakochał się w jednej z młodych pracownic. Zapewne była to miłość nieszczęśliwa, może nawet niewyjawiona słowami, bo przedsiębiorca był już po pięćdziesiątce i od lat żonaty. Dość, że wzorem wielu innych niespełnionych miłości, ta również znalazła ujście w sztuce, tym razem cukierniczej. Twórca batonika dał przy tym dowód znacznej odwagi obyczajowej, nazywając nowy wyrób imieniem ukochanej i umieszczając na opakowaniu jej podobiznę.

Narodziny Wawelu
W latach międzywojennych Adam Piasecki stał się w Krakowie postacią bardzo znaną. Popularność zapewniała mu zarówno sława jego wyrobów, działalność w rozlicznych towa- rzystwach gospodarczych, jak i słuszna postura, po której poznawano go z daleka, kiedy kroczył przez Rynek, odwiedzając swe cukiernie.

Jaki był naprawdę? Jako pryncypał zapewne surowy, bo zabraniał nawet rozmów w czasie pracy, a przyłapanych na kradzieży wyrobów wyrzucał bez pardonu. Jednak jego robotnicy zarabiali lepiej niż inni, co zapewne podczas pamiętnych wypadków 1936 roku w Krakowie uchroniło jego zakład przed takim strajkiem, jaki sparaliżował fabrykę Sucharda.

W czasie okupacji Piasecki omijał zarządzenia hitlerowskich władz, przydzielając swym pracownikom deputat w postaci wyrobów cukierniczych, oficjalnie przeznaczonych wyłącznie dla Niemców. Został aresztowany. Podobno odmówił zapłacenia łapówki w zamian za zwolnienie. Do obozu w Bergen-Belsen wywieziono go ostatnim transportem 17 stycznia 1945 roku, w przeddzień ucieczki Niemców z Krakowa. Zmarł w obozie na kilka dni przed końcem wojny.

W roku 1951, na fali nacjonalizacji, przestała istnieć firma A. Piasecki. Narodziła się firma Wawel, która niemal od razu stała się jednym z wiodących w PRL zakładów cukierniczych. Co było źródłem tego sukcesu? Bez wątpienia wierność tradycyjnym recepturom Adama Piaseckiego. Na sklepowe półki wróciła nie tylko sławna Danusia, ale również takie patenty starego mistrza, jak kasztanki, buławki czy czekolada gorzka krakowska. Dołączyły do nich odziedziczone po Pischingerze wafle, nadziewane czekolady w stylu Sucharda i własne wynalazki, jak np. czekoladki malaga czy tiki taki.

Wojciech Winkel, dyrektor i członek zarządu Wawelu dodaje: - Na szczęście i w latach pięćdziesiątych znaleźli się ludzie mądrzy, którzy tego połączonego przedsiębiorstwa nie nazwali Tęcza, Zorza czy Przyjaźń, ale wymyślili znakomitą nazwę Wawel, tworząc w ten sposób dodatkową wartość. Wawel to coś więcej niż producent słodyczy, to symbol. Przez cały okres PRL za sprawą Wawelu na Grzegórzkach pachniało czekoladą. Dziś to przeszłość. W miejscu dawnych hal produkcyjnych rosną apartamentowce, a fabryka przeniosła się do Dobczyc.
Tradycja po nowemu
W roku 2006 zaczęła się w dziejach Wawelu nowa epoka. Na sześciohektarowej działce w Dobczycach, w otoczeniu zielonych wzgórz nad Rabą, powstała od podstaw fabryka XXI wieku. - Chodziło nam o to, żeby robić to samo, ale w nowoczesny sposób - mówi dyrektor Winkel. - Zaawansowana technologia jest potrzebna, bo zapewnia wydajność i efekt ekonomiczny, ale przy jej pomocy chcemy produkować wyroby tradycyjne, do których przywykli nasi klienci i którym pozostają wierni.

I rzeczywiście, nowoczesność jest w dobczyckiej fabryce widoczna na każdym kroku, począwszy od linii produkcyjnych, sterowanych przez komputery, poprzez magazyny, a kończąc na szatniach dla pracowników i sali śniadaniowej. Jeszcze kilka lat temu w Krakowie było zupełnie inaczej.

- Nam przypadło w udziale wyprowadzić to nieszczęście słodkie z Krakowa - wspomina Wojciech Winkel. - Dlaczego nieszczęście? Kraków bardzo się zmienił przez osiemdziesiąt lat. Kiedy nasz poprzednik Adam Piasecki kupował od Goetzów budynki przy Wrocławskiej, w sąsiedztwie, obok szpitala wojskowego, pasły się na łąkach krowy.

Także fabryki Sucharda i Pischingera zbudowano na ówczesnych peryferiach. Do dziś obrosły one wielkimi blokowiskami. Choćby z powodów czysto logistycznych utrzymywanie zakładów w trzech odległych punktach miasta było coraz trudniejsze. Inna sprawa to ich uciążliwość dla otoczenia. Jeden powie: "Jak tu pięknie pachnie", ale inny: "Jak tu cuchnie".

W wyścigu do pozyskania słodkiej fabryki jednej z najbardziej znanych w Polsce marek Dobczyce wygrały m.in. z Niepołomicami, a to już coś znaczy. - Wybór miejsca jest też wartością - tłumaczy dyrektor. - Dobczyce kojarzą się z czystym powietrzem, zdrowym środowiskiem. Dla nas jednak najważniejsza była stworzona tu infrastruktura.

To duża fabryka, potrzebuje dwóch megawatów energii i czterystu metrów sześciennych gazu na godzinę. A najważniejsza jest czysta woda w wystarczających ilościach. W Dobczycach znaleźliśmy to wszystko plus klimat sprzyjający inwestorom. Dyrektorzy szkół dali mi się namówić do otwarcia klas kształcących technologów żywności. Ludzie uwierzyli, że dzięki temu będzie im łatwiej o pracę.

Dziś połowa spośród pracowników to mieszkańcy Dobczyc i najbliższych okolic. Pozostałych dowożą z Krakowa wynajęte przez firmę autobusy. Pracują przy liniach technologicznych, które też zaprojektowali inżynierowie z Wawelu.

- Same urządzenia to nie wszystko, każdy może je sobie wyszukać w internecie - mówi Wojciech Winkel. - Klucz do sukcesu tkwi w organizacji i recepturze, to one są naszym sekretem.
Dyrektor nie kryje, że to sposób myślenia podobny do tego, jakim już sto lat temu kierował się Adam Piasecki, krakowianin nie z urodzenia, ale z ducha.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska