Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dyrektor TPN: W Tatry wtargnęło chamstwo

Rozmawiał Piotr Rąpalski
Po 12 latach pracy jako dyrektor, Paweł Skawiński zapowiedział, że w przyszłym roku idzie na emeryturę.  Tatr dalej będzie jednak pilnował, jako naukowiec i wolontariusz TPN
Po 12 latach pracy jako dyrektor, Paweł Skawiński zapowiedział, że w przyszłym roku idzie na emeryturę. Tatr dalej będzie jednak pilnował, jako naukowiec i wolontariusz TPN Andrzej Wiśniewski
Utrzymuje zawieszenie broni z narciarzami, ale musi czasem strzelać gumowymi kulami do niedźwiedzi. Jego pracownicy wyją jak wilki, ale nie pożerają turystów, którzy bezczelnie schodzą ze szlaków lub mają pretensje o to, że w górach nie ma chodników. O trudnej pracy i pasji do gór z dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego Pawłem Skawińskim rozmawia Piotr Rąpalski.

Zanim został Pan dyrektorem był Pan ratownikiem górskim. Która akcja zapadła w pamięć?
Byłem wtedy kandydatem w TOPR. Na Żabim Mnichu zginęły trzy osoby. Zbieraliśmy je spod ściany. Pamiętam dziewczynę, której ciało wkładałem do worka. Miała na imię Jadwiga. Najbardziej krwawiła jej głowa. Nie chciałem jej tak zostawić, mimo że już nie żyła. Zacząłem owijać jej głowę kolejnymi bandażami. Krew dalej przebijała. W pewnym momencie zrozumiałem, że robię coraz większą krwawą kulę. Starszy ratownik powiedział, żeby przestał. Nieśliśmy ją na zmianę do Czarnego Stawu. Umyłem w nim ręce. Były lepkie od krwi. Przez Morskie Oko Jadwiga popłynęła łódką. Tam w jeziorze kilka razy myłem ręce. W schronisku znów. Później w domu. Przez dwa tygodnie miałem uczucie, że ręce lepią mi się od krwi. Nie wiem, czy można o tym pisać, to drastyczne...

Ku przestrodze...
Śmierć w górach jest rzeczą straszną. Idzie się dla radości, a kończy się tragicznie. Nigdy jednak z gór się nie wycofałem.

Bo udaje się ludzi ratować...
Tak. I to w bardzo różny sposób. Kiedyś zjeżdżaliśmy z Kasprowego w zimie, nocą. Nawoływaliśmy, czy ktoś nie został na trasie. Nie było nikogo. A w Kuźnicach czeka na nas mężczyzna i mówi, że na trasie jest jego kolega ze złamaną nogą. Wjechaliśmy na Kasprowy, zjeżdżając świeciliśmy mocnym światłem. Znaleźliśmy faceta, ale dalej się nie odzywał. Przy opatrywaniu w końcu przyznał, że widział na już za pierwszym razem. A później, że jest wojskowym i starszy stopniem kapral wydał mu rozkaz, że ma siedzieć cicho, a on sprowadzi pomoc. Pouczyliśmy go, że zasady wojskowe nie sprawdzają się w górach.

Miłośnik gór z Pana, a biuro na parterze...
Może i na parterze, ale nawet stąd, z okna, w dobrą pogodę, widzę Kasprowy...

Liczy Pan, czy za dużo ludzi nie wsiada do kolejki?
(śmiech). Aż takim służbistą nie jestem. Ale nawet z takiej odległości dostrzegam, co się w górach dzieje. Widzę wędrujące chmury i wiem jak silny wiatr wieje. A z domu widzę Giewont. Rano, gdy się golę. Dawniej tak się wpatrywałem, że aż się zacinałem. To kupiłem sobie maszynkę elektryczną. I teraz już spokojnie sobie góry podziwiam.

Został Pan dyrektorem parku w 2001 roku. 12 lat minęło jak jeden dzień?

Oj nie. Zaczęło się od mordęgi. Wcześniej byłem człowiekiem na luzie. Jak każdy naukowiec mogłem czasem ze spokojem ziewnąć. A tu nagle mam się ubrać w mundur i administrować.

Dużo musiał Pan "ogarnąć" po poprzedniku?

Zastałem pole walki. Między parkiem, samorządami, organizacjami. Mój poprzednik miał takie same cele jak ja jeśli chodzi o ochronę przyrody, ale inne metody. Wywoływał zwarcia. Ostro formułował poglądy, był atakowany, stawał się ofiarą. Wtedy na pomoc ruszały organizacje ekologiczne. To były ciągłe napięcia. Spojrzałem na to pole bitwy i zauważyłem, że wszystkie strony są zmęczone. Dzięki temu łatwiej było mi posprzątać i zacząć budować.

Z czym trzeba było się zmierzyć?
Głównie z problemem zagospodarowania Tatr, szczególnie pod względem narciarstwa. Uważam,że mamy kompromis, który polega na tym, że jest kolej na Kasprowy i dwie kolejki krzesełkowe. Godzimy się na nie i ich modernizację. Z trzech kolejek została zmodernizowana Hala Gąsienicowa w 2000 roku - w godzinę wywozi teraz 2400 osób, a wywoziła 400. W 2007 roku przebudowano kolej linową na Kasprowy. Pozostała do odnowienia kolejka na Goryczkowej. I zgadzamy się na to, ale trzeba dograć szczegóły. Polskie Koleje Liniowe nie przedstawiły mi jednak konkretnego projektu. Problemem jest naśnieżanie, które wymaga gładkich powierzchni, a na zboczach mamy głazy i nierówny teren. Wcześniej trzeba by wpuścić spychacze. A na to zgody nie ma. Tam przecież żyją świstaki i kozice. W parku narodowym nie można robić boiska ze sztuczną trawą. Dziurawienie gór pod tunel na Słowację to kolejny absurdalny pomysł.

W Tatrach mamy rysie, wilki, niedźwiedzie. Widział Pan te wszystkie drapieżniki?

Rysia widziałem tylko raz. Dziwne, bo tyle chodzę po Tatrach. Ryś wie, że go chronię, a jednak mnie unika. Widuję jednak tropy, a to bardziej uruchamia wyobraźnię. Kiedy w marcu widzę dwa tropy, to wiem, że się parzą. To wzruszająca chwila. Szkoda, że mamy tylko kilka par.

Niedźwiedź?
Ostatnie badanie genetyczne okrywy włosowej, którą niedźwiedzie zostawiają na drzewach pokazało, że mamy 72 osobniki. Sporo.

Więcej niż Słowacy?
Mamy wspólnie. Wspólnie też założyliśmy niedźwiedziowi Waleremu obrożę, która przesyła sygnał co cztery godziny. Wiemy kiedy chodzi na Słowację na kukurydzę...

Misia widział Pan z bliska?

Takiego młodego to z odległości 8 metrów. Niedźwiedzicę dojrzałą w rejonie Morskiego Oka z 20 metrów. Bliżej nie należy podchodzić. Nie możemy oswajać niedźwiedzi z obecnością człowieka. Naturalny dystans to 150 m. Taki trzeba zachować dla bezpieczeństwa niedźwiedzi i turystów. Jeśli zwierzak zmniejsza ten dystans, to przepłaszamy go kulami gumowymi.

Ładna mi ochrona przyrody...
Niechętnie, ale dla jego dobra. I strzelamy w pupę, a nie od przodu, bo uszkodzenie oka to byłaby katastrofa dla niedźwiedzia. Niedźwiedzica, która nabierze znów dzikości, nauczy też tego swoje dzieci. To dobre dla całej populacji.

Wilki?

Mamy dwie watahy. Pilnujemy ich fotopułapkami. Kamery włączają się, gdy wykryją ruch. Badamy też odchody. Odczytujemy co wilk jadł i jaki jest jego profil genetyczny. Mało tego. Mamy wyszkolonych pracowników, którzy potrafią wyć jak wilki. Ale nie wynika to z rozczarowania niską pensją na koniec miesiąca (śmiech). W odpowiedzi odzywają się szczenięta. Wtedy wiemy, jak wypadł lęg. Młode są naiwne i dają się nabrać. Dziś wiemy, że mamy trzy miejsca, gdzie watahy wyprowadzają młode.

Mam nadzieję, że z dala od tras?

Ostatnio, co dla mnie było szokujące, wilki wyprowadziły młode w okolicy Hali Gąsienicowej. To zagadka zawodowa. To przecież tak często odwiedzane miejsce.

Świstaki są jeszcze? Ponoć kiedyś górale przerabiali je na leki.

Uważali, że ich sadło jest panaceum na wszystko. Pamiętam jak w 1970 r. złamałem na nartach nogę. Leżałem w szpitalu z facetem, któremu rodzina przyniosła sadło. Nasłuchiwałem, czy to ze świstaka. A oni "nie udało się załatwić ze świstaka, ale mamy z psa".

Ile dziś mamy świstaków?

Przybyło ich. Mieliśmy około 50 kolonii - od dwóch do 14 świstaków na jedną. Teraz mamy 90 kolonii. Wracają w miejsca, gdzie kiedyś wypasano owce. Mają spokój, chyba że turyści schodzą ze szlaków.

Rysie zjadają świstaki?

To wielki dylemat dla przyrodnika. Co zrobić, gdy jeden gatunek chroniony zjada drugi gatunek chroniony?

Chyba nie gumowe kule.
No nie. Nie ingerujemy w naturalny łańcuch pokarmowy. Jeśli jakiś świstak da się dopaść rysiowi, to znaczy, że nie jest najmocniejszy. Nie będzie reproduktorem i nie przekaże słabych genów dalej. Dobór naturalny.

Tłumy, które pchają się na Giewont i Morskie Oko nie przeszkadzają zwierzętom?
Do Morskiego Oka idzie średnio 7-10 tys. dziennie. Ale lepiej, że ludzie są na asfalcie niż mieliby się rozejść po 10 dolinach. Tłum idzie asfaltem, a obok w lesie może sobie spokojnie spacerować niedźwiedź. Mało ludzi szuka alternatyw. Jeżeli z Doliny Rybiego Potoku wyrwiemy się z tłumu do Doliny Białej Wody za przejściem granicznym na Łysej Polanie, spotkamy tam 100 osób, a rano nikogo. Badania wykazują, że do 10 rano na Giewont wychodzi 5 proc. dziennej frekwencji. A reszta po 12. I czeka w kolejce na łańcuchach, a w każdej chwili może nadejść burza.

Zaskoczenie w ostatnich latach?

To, że w Tatry wtargnęło chamstwo. Gdy pseudokibice pomalowali nie tylko asfalt, ale też cenne przyrodniczo głazy. Drugie zaskoczenie to zabicie niedźwiadka przez turystów. Mamy też dużo osób z pretensjami. Jedna żaliła się, że przy Jaskini Mroźnej nie napisaliśmy, że trzeba się w niej schylać. Traktowanie Tatr jako przedłużenia chodników miejskich jest coraz częstszym zjawiskiem. Niektórzy wymagają wygód, a w górach nie o to chodzi. Ludzie napinają się, idą zdenerwowani i padają z wyczerpania. A w Tatry trzeba iść wyluzowanym, jak ten flaczek w zupie (śmiech).

Słyszałem, że często pokazuje Pan zdjęcie z opalającymi się nad Morskim Okiem studentkami. Dlaczego?

Służyło mi na zajęciach, które prowadzę ze studentami z zarządzania ruchem turystycznym. Pokazuje motywy, dla których niektórzy idą w góry. Panie opalały się nad Morskim Okiem, tyłem do najpiękniejszego widoku na Rysy i Mięguszowieckie Szczyty. To samo mogłyby robić nad Jeziorem Czorsztyńskim. Trzeba próbować podsuwać informację turystom, że mogą dla pewnych celów jechać w inne miejsca. Ryby można dokarmiać gdzie indziej niż w Morskim Oku.

Zgubił się Pan kiedyś w Tatrach?

W latach 70-tych prowadziłem obóz narciarstwa w Dolinie Pięciu Stawów. Była mgła. Chcieliśmy przejść po tafli Wielkiego Stawu, 900 metrów, do wzniesienia po drugiej stronie. Wydawało mi się, że idziemy prosto. Po jakimś czasie trafiliśmy na własne ślady. Poszliśmy w kółko. Na mgłę nie ma mocnych. Tylko GPS. A jak się go nie ma, to lepiej zostać w schronisku. Ostatnio z synem na nartach ruszyłem z Kasprowego, wyszliśmy na Beskid, zjechaliśmy między skałkami w kierunku przełęczy Liliowe. Mgła była taka, że zlewała się ze śniegiem. Syn narzucił tempo, straciłem czujność. Usłyszałem szum potoku w miejscu, gdzie nie powinno go być. Wyciągnąłem kompas. Zorientowałem się, że jesteśmy już na słowackiej stronie.

W 2010 roku wahał się Pan, czy dalej być dyrektorem

Zmęczony byłem. Głównie poczuciem odpowiedzialności i biurokracją. Czasami więcej niż ochroną przyrody zajmuję się papierkami. Nie wystartowałem do konkursu, ale minister wezwał mnie na dywanik i powiedział, że mam jeszcze dużo do zrobienia. Ale w przyszłym roku idę już na emeryturę.

Nie będzie tego wszystkiego brakowało?

W Tatrach zostanę. Będę też dalej o nich uczył. Mogę ponadto wstąpić do wolontariatu TPN. Nowemu dyrektorowi nie będę wchodził w paradę (śmiech).

Skok na Tatrzański Park Narodowy

Paweł Skawiński
Urodzony 29 listopada 1947 roku w Krakowie, doktor nauk leśnych, taternik, przewodnik tatrzański, instruktor narciarski, ratownik górski. W latach 1970-1975 pracownik Tatrzańskiej Stacji Naukowej PAN w Zakopanem, a pomiędzy 1976 i 1986 Zakładu Ochrony Przyrody i Zasobów Naturalnych PAN w Krakowie. Od 1986 do 1989 kustosz Muzeum Przyrodniczego TPN, potem pracownik naukowy parku. W 2001 roku wygrał konkurs na jego dyrektora.

Tatrzański Park Narodowy

Rozpoczął działalność 1 stycznia 1955 r. Jego powierzchnia to 21197 ha - jest piątym co do wielkości parkiem narodowym w Polsce. Około 70 proc. powierzchni parku zajmują lasy i zarośla kosodrzewiny, a pozostałe 30 proc. to murawy wysokogórskie, skały i wody. Ochroną ścisłą objęte jest prawie 11,5 tys. ha.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska