Dziadku, ja nie chcę do Bułgarii, chcę do ciebie! - piękniejszych słów dziadek chyba usłyszeć nie może. Kazimierz Niemierka słyszy je od swoich wnuków bardzo często. Wspólnie z żoną - babcią Zosią, stworzył im w Krakowie dom, w którym wnuki spędzają czas chętniej niż na wakacjach w zagranicznych kurortach. Nic dziwnego, z takim dziadkiem nie mają szans na nudę.
Dzień Babci i Dziadka: złóż życzenia!
Marta i Hania, najstarsze wnuczki, zgodnie przyznają, że ich dziadek jest wyjątkowy. Aleksander skończył dopiero trzy latka, ale zawsze zapewnia: - To ciebie kocham najbardziej na świecie, dziadziu.
Roczny Antoś, niewiele jeszcze z tego wszystkiego rozumie, ale po jego uśmiechniętej buzi i wyciągniętych szeroko w stronę dziadka rączkach nietrudno wywnioskować, że kocha go równie mocno.
Człowiek orkiestra
Pięć lat temu Kazimierz Niemierka po latach pracy w górnictwie przeszedł na emeryturę. Ale to nie przeszkodziło mu w aktywności. Były lekkoatleta, z szafą pełną pucharów i medali, nadal angażuje się w działalność klubów sportowych - zarówno w Krakowie, jak i na Śląsku. Kiedyś prowadził ośrodek wypoczynkowy dla młodzieży w Sławie, dziś uczy studentów fizjoterapii. Drzemie w nim artystyczna dusza, więc wspólnie z sąsiadami stworzył koło poetyckie przy Towarzystwie Przyjaciół Grębałowa.
Niestrudzenie działa w fundacji Mimo Wszystko. Jest jej najstarszym wolontariuszem. W domu prowadzi niewielki gabinet masażu. Gdy dodać do tego, że kocha muzykę i śpiew, a w jego salonie centralne miejsce zajmuje pianino, to spokojnie można mu przypisać określenie człowiek orkiestra.
Z Wałbrzycha do Krakowa
Kazimierz Niemierka pochodzi z Podlasia. Większą część swojego życia spędził jednak w górniczym Wałbrzychu. Trzy lata temu przeprowadził się z żoną do Krakowa. Zamieszkali w rodzinnym domu pani Zofii.
- Oboje przeszliśmy na emeryturę - mówi. - Dom Zosi stał pusty. Trzeba było więc coś z tym zrobić. Podjęliśmy decyzję - sprzedajemy piękne mieszkanie w Wałbrzychu i przeprowadzamy się pod Wawel.
Mieli jeden ważny cel. Chcieli stworzyć swoim dzieciom i wnukom takie miejsce, do którego zawsze będą chciały wracać. Ta myśl przyświecała im, kiedy rozpoczęli remont domu. A do zrobienia było niemało. - Trzeba było wymienić wszystkie okna, cieknący dach, wyremontować wszystkie pomieszczenia - wylicza pani Zofia, a pan Kazimierz z uśmiechem dodaje: - Ale żona, umysł ścisły, zadbała o to, aby wszystko poszło sprawnie.
Z Wałbrzycha, poza pianinem, nie zabrali żadnych mebli. I tak stworzyli swoim dzieciom i wnukom prawdziwy azyl, do którego lubią wracać. - Wszyscy zjeżdżają się zawsze jednocześnie - mówi Kazimierz Niemierka. - Tak jest w każde ferie czy wakacje. Próbowaliśmy z żoną jakoś ten "turnus" rozdzielić, ale się nie dało. Wnuki są zgodne, że chcą być u dziadków razem. I to nas cieszy najbardziej.
Taczki nad limuzynę
Pan Kazimierz przyznaje, że to on jest od rozpieszczania wnuków. Gdyby nie żona, pewnie weszłyby mu na głowę. - Co też czasem się zdarza - śmieje się. Pani Zosia jest od utrzymywania porządku i ładu. Gdy wnuki odwiedzają dziadków, to ona dba o to, aby niczego im nie brakowało. Dziadek Kazimierz natomiast zapewnia im rozrywki, o jakie trudno na co dzień u rodziców.
Wnuki to jego oczka w głowie. Czego dziadek nie zrobi, aby tylko były szczęśliwe. A ich i tak cieszą drobnostki. Byle w towarzystwie dziadka. - Nie ma takiej limuzyny na świecie, która byłaby lepsza od taczek pełnych skoszonej trawy. Dziadek sadza na nich swoje skarby i wozi po całym ogrodzie - opowiada. - A ile one mają przy tym radości i zabawy! Nie da tego żadna gra komputerowa.
Pan Kazimierz jest szczęśliwy, gdy dom tętni życiem. Dlatego robi wszystko, aby wnuków nie zawieść i pozostawać w dobrej formie. Ma jeden sposób na to, aby cieszyć się dobrym zdrowiem: - Każdy dzień wspólnie z Zosią zaczynamy od gimnastyki - mówi. - Ćwiczymy sobie powoli, nikt nas nie pogania, nigdzie się nie spieszymy. Pół godziny dziennie to podstawa. I dzięki temu na zdrowie narzekać dziś nie musimy, a ja mam siłę do biegania z dzieciakami po całym ogrodzie.
Potomek Fontany
Widzi je nieczęsto, bo dwie wnuczki mieszkają w Warszawie, najmłodszy wnuk Antoś we Wrocławiu. A Aleksander aż w Turynie. Choć dziadek wszystkich kocha jednakowo, przyznaje, że za małym Alessandro, tęskni najbardziej.
- Mam powód do dumy. Oluś jest potomkiem Baltazara Fontany. Moja córka Kasia wyszła za mąż za Włocha - opowiada pan Kazimierz. - Młodzi brali ślub w kościele św. Anny w Krakowie. A bogaty wystrój wnętrza kolegiata zawdzięcza właśnie Baltazarowi Fontanie. I tak po nitce do kłębka doszliśmy do tego, że mój zięć jest potomkiem słynnego rzeźbiarza. A teraz mogę chwalić się, że i mój wnuk należy do tej rodziny.
Aby być w stałym kontakcie z córką, zięciem i wnukiem pan Kazimierz oswoił się z komputerem. Nieobcy mu Internet, Skype i rozmowy przez internetową kamerkę. - Wiele muszę się jeszcze nauczyć, ale przyznaję, że komputer daje mi sporą frajdę - podkreśla.
Wielojęzyczna rodzina
Ponieważ jedna z córek wyszła za Włocha, a druga za Francuza, rodzina pana Kazimierza zrobiła się wielokulturowa. Dziadek z dumą patrzy na to, jak rosną mu mali poligloci. W domu małego Antosia mówi się po francusku, angielsku i po polsku. Alessandro natomiast mówi w języku włoskim i polskim. - Mały świetnie wykorzystuje tę swoją dwujęzyczność - opowiada pani Zofia. - Jak mama zadaje mu pytanie po polsku, to on z filuternym uśmiechem odpowiada po włosku. I odwrotnie.
Wnuki mobilizują pana Kazimierza do działania. Chce, żeby były dumne z dziadka. Nie potrafiłby spędzić swojej emerytury na siedzeniu w ciepłych kapciach przed telewizorem. - Gdy trzy lata temu przyszło nam przeprowadzić się do Krakowa, przez kilka pierwszych dni nie mogłem znaleźć sobie miejsca - wspomina. - Chodziłem z kąta w kąt, snułem się jak cień, aż żona zaczęła się o mnie martwić. W Wałbrzychu miałem tyle do roboty. Wszędzie mnie było pełno. A tu nagle pustka.
Ale długo to nie trwało. Szybko znalazł sobie miejsca, w których mógł działać. I szybko poznał ludzi, którzy zaczęli wypełniać ten chwilowy zastój. - Kaziu dziś zna w mieście więcej osób niż ja - mówi pani Zofia.
Najpiękniejszy prezent
Najwspanialszy dzień dziadka w swoim życiu przeżył rok temu. Na świat przyszedł mały Antoine. Teraz świętuje swoje pierwsze urodziny. - Antoś pewnie zostanie szefem firmy gastronomicznej - żartuje pan Kazimierz. - Małe dzieci są często niejadkami, a on je za dwóch. Ma dopiero roczek, a waży już prawie tyle, ile jego włoski kuzyn w wieku trzech lat - cieszy się dumny dziadek.
Pan Kazimierz, jak sam mówi, wrasta powoli w Kraków. Ale na ukochany Śląsk nadal go ciągnie. Dlatego przynajmniej raz w miesiącu musi odwiedzić stare kąty. - Przy okazji mam doskonały pretekst do tego, żeby zaglądnąć do Wrocławia i nacieszyć się najmłodszym skarbem - przyznaje.
W domu w Grębałowie na małego Antosia czeka już pokoik z pięknym łóżeczkiem i kołyską. Dziadek przygotował wszystko sam. Nie może już doczekać się ferii. Antoś spędzi u dziadków cały tydzień. Przyjadą też Marta i Hania, dziewczynki najstarszej córki, która mieszka w Warszawie. - Potem, gdy stęsknione mamy powiedzą, że czas wracać, znów będzie mi smutno - wzdycha dziadek. Ale szybko znajdzie sobie zajęcie, żeby o smutku zapomnieć. A wnuki? Na pewno znowu tu przyjadą.