https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ekspert wizerunkowy

Marek Bartosik
Wojtek Matusik
Jarosław Flis, słucham - tę kwestię wygłasza do telefonu dziesiątki razy w ciągu dnia.Im sytuacja polityczna gorętsza, tym telefon dzwoni częściej. Dziennikarze z całej Polski telefonują tym chętniej, że Jarosław Flis ma renomę eksperta, który odmawia wypowiedzi tylko, gdy uznaje, że na jakiejś sprawie zupełnie się nie zna. Krakowski socjolog jest już zadomowiony w ekstraklasie komentatorów polskiego życia politycznego. Jak to zrobił? I po co?

Dla umiarkowanych zwolenników i Platformy, i PiS jestem swój, bo nie atakuję ich ulubieńców tak, jak ich przeciwnicy. Dla radykałów po obu stronach jestem propagandzistą konkurentów, bo nie atakuję ich przeciwników tak, jak oni by chcieli. Ale największy komplement dostałem kiedyś od proboszcza, który odwiedził nas po kolędzie i powiedział: Wie pan, ja zupełnie nie potrafię zgadnąć, za kim pan jest - wspomina Jarosław Flis.

Z chemika socjolog
Na to, że kiedyś polityka stanie się treścią jego zawodowego życia, początkowo wskazywało niewiele. Przełom nastąpił dopiero na drugim roku studiów. Po nauce w renomowanym krakowskim II LO im. Jana III Sobieskiego w naturalny sposób dla absolwentów tej szkoły znalazł się wśród studentów chemii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale oprócz licznych laboratoriów i innych specjalistycznych zajęć miał także wykłady z psychologii społecznej.

Na tyle ciekawe, że zainteresował się psychologicznymi mechanizmami podejmowania decyzji. I sam podjął własną. Na drugim roku rzucił chemię i przeniósł się na socjologię. Dzisiaj jest adiunktem na wydziale zarządzania i komunikacji społecznej UJ. Wychował się w niewielkim mieszkaniu w bloku na krakowskim Dąbiu. Jego rodzice, plastycy, nie angażowali się w politykę. On jest z pokolenia, któremu generał Jaruzelski ukradł 13 grudnia 1981 "Teleranek".

Pierwsze ulotki sygnowane przez Konfederację Polski Niepodległej przyniósł do domu jeszcze jako uczeń podstawówki, krótko przed Sierpniem 1980 roku. W szkolnych czasach był przede wszystkim harcerzem, w szczepie Dąbie doszedł do funkcji drużynowego. Przed rokiem 1989, już jako student socjologii, pracował jako introligator w podziemnym wydawnictwie, gdzie trafił za pośrednictwem siostry. Przy tej okazji zetknął się z Bogdanem Klichem, Bartłomiejem Sienkiewiczem i Janem Rokitą. Potem, w okresie czerwcowych wyborów, pomagał w biurze prasowym "Solidarności".

Wiele kontaktów z dziennikarzami nawiązał, kiedy w latach 90. przez trzy lata był rzecznikiem prezydenta Krakowa Józefa Lassoty. Potem w 1997 r. pracował w sztabie wyborczym AWS, gdzie poznał polityków z dzisiejszych przeciwnych biegunów sceny politycznej, a więc z jednej strony Pawła Grasia, a z drugiej dzisiejszego senatora PiS Zbigniewa Cichonia. Od bliskich kontaktów osobistych z politykami odżegnuje się jednak. - Na moje 40. urodziny przyszło kilkadziesiąt osób, ale wśród nich nie było ani jednego polityka, choćby nawet radnego dzielnicowego - opowiada.

Kiedy powstawał samorząd wojewódzki, uczestniczył w pracach nad strategią regionu, organizując debatę nazwaną "Małopolską Listą Szans". - Cenię sobie to, że brałem udział w wielu praktycznych przedsięwzięciach, bo dzięki temu mogłem obserwować od środka mechanizmy, o których teraz opowiadam czytelnikom czy telewidzom - mówi.

Obserwacje z czasów współpracy z AWS przekonały go, że coś nie gra w polskim systemie politycznym. Błędy w jego prawnych mechanizmach powodują, że wewnątrzpartyjna demokracja nie działa tak, jak powinna. W efekcie politycy grzęzną w zakulisowych rozgrywkach, zostawiając za dużo miejsca karierowiczom i ludziom całkowicie zależnym od przywódców, tych lokalnych i ogólnokrajowych.
Grunt to bon moty
Naprawa mechanizmów polskiego życia politycznego stała się jego obsesją. Pisze o tym, mówi publicznie, jest ekspertem nadzwyczajnej komisji sejmowej ds. przygotowania kodeksu wyborczego. Jego kandydaturę zgłosiła tam Platforma. - Jako człowiekowi publicznie znanemu łatwiej mi dotrzeć z moimi argumentami do tych posłów w Sejmie, od których zmiana przepisów w największym stopniu zależy - wyjaśnia.

Zanim wypracował sobie taką pozycję, musiało jednak upłynąć parę lat. Jeszcze przed poprzednimi wyborami prezydenckimi poza Krakowem był słabo znany. - W pewnym momencie zorientowałem się, że aby mieć jakiś wpływ na sprawy, na których mi zależy, muszę zadbać o własny PR. Jako skromny, znany tylko kolegom z uczelni doktor socjologii mógłbym liczyć, że mój artykuł opublikuje jakiś największy dziennik jeszcze może tylko na początku tego tysiąclecia. Dzisiaj redakcje szukają przede wszystkim "autorów wizerunkowych", a więc już znanych opinii publicznej - tłumaczy.

Zaczął więc starania o to, by zdobyć taki status. - Pomogły mi trzy słowa na "k", czyli kompetencje, komunikatywność i koneksje, ale w jakiej proporcji, niech zostanie moją tajemnicą - śmieje się.
Pracy na UJ nie zaczął zaraz po studiach, lecz po kilku latach innych doświadczeń. Uczy studentów dziennikarstwa marketingu politycznego i public relations.

Stopniowo jego studenci wchodzili do zawodu, znajdowali pracę w największych mediach, jak np. gwiazda TVN Brygida Grysiak. Kiedy potrzebowali opinii eksperta, pamiętali o swoim wykładowcy, potem polecali go kolegom, ci następnym... I zrobił się efekt kuli śniegowej. - Moje kontakty to dzisiaj rzeka o wielu dopływach - mówi Flis.

Mniej więcej od pięciu lat Jarosław Flis stał się osobą publiczną. Odbiera te dziesiątki telefonów, mówi do mikrofonów, staje przed kamerami. Rozmowy z dziennikarzami zajmują mu nawet dwie godziny dziennie. - Pomaga mi wrodzone gadulstwo - ocenia. Honoraria bierze tylko za teksty przez siebie napisane i publikowane m.in. przez "Tygodnik Powszechny".

Przyznaje, że skuteczności w kontaktach z mediami musiał się nauczyć. Szybko zrozumiał, że telewizji musi dostarczyć nie tylko mądrą analizę, ale też ubrać ją w zgrabne bon moty. Kiedy więc powie przed kamerą, że "Premier zapomniał o starej bokserskiej zasadzie, że nie ma twardych, są tylko źle trafieni" albo "Polityk X musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla niego lepsze: beznadziejny koniec czy beznadziejność bez końca", to może liczyć, że dla takiej wypowiedzi znajdzie się miejsce na ekranach telewizorów.

I przyznaje, że czasem długo pracuje nad takim, rzuconym potem lekko powiedzonkiem. - Jestem nałogowym teoretykiem - odpowiada pytany, czy kiedyś nie wybierze drogi Marka Migalskiego, który przed ostatnimi wyborami do Europarlamentu porzucił rolę niezależnego komentatora i został politykiem PiS. - Mam inny temperament. Nigdy nie oceniam stron konfliktów, a co najwyżej ich zachowania. Nie posuwam się do oskarżania ich o polityczne grzechy główne, czyli np. zdradę interesu narodowego. Zauważyłem, że dziennikarze dzwonili częściej do Marka, gdy nic specjalnego się nie działo i potrzebowali ostrzejszej wypowiedzi. Do mnie dzwonią, kiedy sytuacja polityczna zaostrza się i szukają spokojniejszej analizy - tłumaczy.
Spokój obserwatora
Jarosław Flis żyje z pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim i wykładów na kilku innych uczelniach. Kiedyś prowadził własną firmę doradztwa personalnego, lecz już lata temu przejęła ją żona. Socjolog przyznaje, że aktywność w mediach sprawia, że dostaje propozycje prowadzenia wykładów i szkoleń dla instytucji publicznych i partii politycznych.

- Z propozycją wystąpień, warsztatów czy analiz zwróciły się do mnie cztery z pięciu sił politycznych obecnych w Sejmie - mówi. Dla PO pisał np. analizę wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego w Małopolsce. - Ale gdyby taki sam materiał zamówił u mnie PiS, to wysłałbym im dokładnie taki sam tekst, jak Platformie. Nie zmieniłbym w nim ani przecinka - deklaruje.

By nie być zaszufladkowanym tylko do polityki, co jakiś czas prowadzi też szkolenia dla firm. Niedawno nagrodę za rozsławianie w mediach wizerunku UJ wręczył mu rektor. Socjolog przyznaje, że na aktywności medialnej traci trochę jego praca naukowa, ale ma nadzieję, że w te wakacje skończy wreszcie książkę o wyborach w roku 2007, potrzebną do habilitacji.

- Niczego ani mnie, ani mojej rodzinie nie brakuje. Tym bardziej nie muszę więc myśleć o dietach eurodeputowanego - mówi 43-letni dzisiaj socjolog. Po 10 latach spędzonych w mieszkaniu w oficynie kamienicy na krakowskim Kazimierzu mieszka w domu wybudowanym na miejscu starej wiejskiej chałupy, kupionej okazyjnie na Bielanach. Ma trzy córki, z których najmłodsza urodziła się przed trzema miesiącami. Właśnie dlatego tym razem rodzina nie spędzi jak zwykle nawet tygodnia wakacji w swoich ulubionych, ciągle dzikich i pustych górach Ukrainy i Rumunii.

Spokojnie żyje z obserwowania i analizowania polityki. Teraz przeżywa bardzo gorący okres, bo na uczelni jeszcze sesja, a do tego napięcia związane z wyborami prezydenckimi. Przyznaje jednak, że i dla niego brzydota polityki bywa trudna do zniesienia. - Pocieszam się wtedy, że wiara w raj na ziemi jest grzechem śmiertelnym - uśmiecha się i znowu odbiera dzwoniący telefon.

Wybrane dla Ciebie

Kim jest tajemniczy Zorro? Skradł show Rafałowi Trzaskowskiemu na wiecu w Tarnowie

Kim jest tajemniczy Zorro? Skradł show Rafałowi Trzaskowskiemu na wiecu w Tarnowie

„Szlak Dolinek Jurajskich na raty” – PTTK zaprasza na weekendową wycieczkę

NASZ PATRONAT
„Szlak Dolinek Jurajskich na raty” – PTTK zaprasza na weekendową wycieczkę

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska