Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fatalne skutki miłości ubogiego hazardzisty

Artur Drożdżak
Skuty kajdankami Adrian F. w drodze na rozprawę sądeckiego sądu. Za usiłowanie zabójstwa usłyszał prawomocny już wyrok 12 lat więzienia.
Skuty kajdankami Adrian F. w drodze na rozprawę sądeckiego sądu. Za usiłowanie zabójstwa usłyszał prawomocny już wyrok 12 lat więzienia. fot. Paweł Szeliga
Mężczyźnie zdarza się oszaleć na punkcie bardzo pięknej dziewczyny. Na jej widok drżą mu ręce, serce szybciej bije a źrenice oczu robią się szerokie. Z miłości umierać nie zamierza, ale zabić już potrafi. To właśnie w Nowym Sączu przytrafiło się 28-letniemu Adrianowi - pisze Artur Drożdżak.

Sylwia była piękna. Kruczoczarne, długie włosy, usta zachęcające do pocałunków i nogi jak marzenie. W rodzinnej wsi na Warmii i Mazurach 22-latka niejednemu zawróciła w głowie. W tym gronie znalazł się też Adrian. Poznali się banalnie, w spożywczym sklepie.

Ukochany z Malborka
Wysoki, szczupły, fryzura z fantazyjną falą. Pochodził z odległego o 50 kilometrów Malborka. Zdobył zawód murarza. Dorobił się też dziecka oraz dwóch niedużych wyroków. Kiedy Sylwia zgodziła się zostać jego dziewczyną, prawie oszalał ze szczęścia. Szybko dała mu do zrozumienia, że liczy na jego doświadczenie życiowe i zasobny portfel. W końcu był o sześć lat starszy, miał za sobą kilka związków. Wydawało się, że był odpowiedzialny, bo sumiennie płacił co miesiąc na utrzymanie swojego 6-letniego dziecka z poprzedniego związku.

Sylwia nie miała pracy, więc Adrian zaproponował, by razem pojechali na drugi koniec Polski, do Nowego Sącza. Kilka lat wcześniej tam pracował dorywczo, znał okolicę, nie bał się przeprowadzki.

- Będziemy mieli gdzie mieszkać, bo mój kolega Leszek, kierowca TIR-a, udostępni nam swój dom w Sączu - Adrian przekonał dziewczynę. Uzgodnili, że gdy nie znajdą zatrudnienia to w styczniu 2012 r. po prostu wrócą w rodzinne strony na Warmii i Mazurach.

Zamieszkali przy ul. Kamiennej w Sączu. Dom był zrujnowany, warunki spartańskie, bez wygód i ciepłej wody. Leszek wręczył im klucze, ale przy okazji zdradził, że właśnie wyrusza TIR-em w trasę do Włoch.

- Mogę z tobą pojechać? Tu w Polsce jest środek zimy, a tam nad Adriatykiem pewnie grzeje słońce... - Sylwia rzuciła w trakcie rozmowy.

Leszek nie był temu przeciwny, a Adrian nawet się ucieszył, że to dziewczyna pierwsza wyszła z taką propozycją. Oszczędności, z których się utrzymywali w Sączu kurczyły się w zastraszającym tempie. Pracy żadnej nie miał, ledwie wiązał koniec z końcem.

Kłopoty z gotówką
Od pewnego czasu oszukiwał Sylwię, że znalazł stałą robotę. Rano wychodził z domu, wracał dopiero po południu. W tym czasie chodził po okolicy i zbierał złom. Gotówkę wydawał, by grać na automatach. Nie zdradził ukochanej, że jest hazardzistą.

- Mam jeszcze dużo pieniędzy na karcie płatniczej - kłamał. Zdążył już oddać pod zastaw jeden z telefonów komórkowych Sylwii. Gdy dopytywała się, gdzie jest aparat, kręcił, że oddał go do naprawy. Ledwie dziewczyna wyruszyła w podróż z kierowcą, pobiegł do lombardu i sprzedał jej laptop. Pieniędzy wystarczyło na kilka piw, obiad i trzy godziny przyjemności gry na automatach.

- Co u ciebie? - Sylwia dzwoniła z trasy. Opowiadała, że wyjazd jest fantastyczny. Zapewniała ukochanego, że jest mu wierna, a Leszek nie składa jej żadnych niemoralnych propozycji.

Adrian udawał, że słucha, ale myślami był gdzie indziej. Jak żyć, skąd wziąć pieniądze, jak się utrzymać z marnego zbierania złomu?

Próbował pożyczać od znajomych, potem zdesperowany zadzwonił do ojca Sylwii, by ten przesłał fundusze na powrót z Nowego Sącza. Mężczyzna obiecał wysłać kilkaset złotych, ale przekaz nie dotarł. Za to nieuchronnie zbliżał się termin powrotu Sylwii z Włoch. Miała się zjawić 28 stycznia. Adrian był przerażony. Ale będzie wstyd, gdy dziewczyna się dowie, że nie zdobył pracy, nie ma pieniędzy i sprzedał jej laptop... Sprawdził, że zostało mu w portfelu 100 zł, a jeden kolejowy bilet do Malborka kosztuje 73 zł. Brakowało mu na drugi, dla dziewczyny.

Pomysł z nożem
Ta uporczywa myśl nie dawała mu spokoju, ale nie znalazł wyjścia z sytuacji. Nie mógł się pogodzić z tym, że Sylwia uzna go za nieudacznika, bankruta i mężczyznę, który sobie nie radzi w życiu. To byłaby katastrofa. Jej konsekwencją mogło być rozstanie z dziewczyną, a tego by nie przeżył.

Dzień przed jej powrotem podjął decyzję o dokonaniu napadu. Zdopingował go fakt, że Sylwia zadzwoniła do niego z pretensjami, że bez pytania o zgodę kontaktował się z jej ojcem i próbował od niego pożyczyć pieniądze. Dziewczyna uznała to za akt nielojalności. Adrian był pod ścianą. Wziął ze sobą długi nóż o 21 cm ostrzu i wieczorową porą zaczął przemierzać ulice Nowego Sącza w poszukiwaniu ofiary.

Rozważał, czy dokonać napadu na wychodzącą ze sklepu kobietę i wyrwać jej torebkę. A może lepiej zaatakować podróżnego w okolicy dworca? Ostatecznie wybrał taksówkarza.

Przypadkowa ofiara
Los padł na Krzysztofa O. Wątły, o wzroście 158 cm 60-latek nie wydawał się osobą, która mogłaby stawić opór. Silny, blisko dwumetrowy Adrian był pewien, że bez trudu sobie z nim poradzi. Wsiadł do opla pod hotelem Beskid przy ul. Limanowskiego. Zapytał o koszty jazdy do odległej o sześć kilometrów Jamnicy. Za kurs miał zapłacić 20 zł. Cały czas udawał, że rozmawia przez telefon.

- Pojedziemy tam, bo kolega ma mi oddać 1000 zł pożyczki - blefował w rozmowie z taksówkarzem. Na miejscu pokręcili się po okolicy. Adrian znowu udawał, że wykonuje połączenia telefoniczne, a faktycznie rozglądał się za dogodnym miejscem ataku na Krzysztofa O. W końcu zrezygnował, zamówił kurs powrotny do Sącza. Wysiadł koło domu, w którym mieszkał, rzekomo, by wziąć pieniądze. Gdy po chwili ponownie wskoczył do taksówki, przejechali ledwie 10 metrów. Wtedy zaatakował od tyłu, założył ręką "hak" kierowcy i dociskał jego głowę do fotela.

Sześć ciosów
Duszenie było mało skuteczne. Krzysztof O. stawiał zdecydowany opór. Zaskoczony Adrian przeciągnął mu kilka razy nożem na wysokości gardła. Na szczęście przejechał tępą stroną ostrza.

Taksówkarz wyrwał się, wystawił na zewnątrz lewą nogę, wychylił się, by uciec. Wtedy dosięgły go ciosy nożem w plecy. Adrian zadał sześć uderzeń, ale tylko cztery razy mocno zranił 60-latka. Dwa ciosy jedynie przebiły gruby polar. - Ratunku, pomocy! - krzyczał Krzysztof O.

Zdołał zatrzymać przejeżdżające auto. Wskoczył do środka i chaotycznie opowiadał, że padł ofarą napadu, mocno krwawił.
Dobrze trafił, bo za kierownicą siedziała pielęgniarka z miejscowego szpitala, która właśnie wracała zmęczona z pracy.

Natychmiast zawróciła. Po drodze telefonicznie zawiadomiła policję o zdarzeniu, ale bardziej koncentrowała się na udzieleniu pomocy. Ciężko ranny Krzysztof O. zaczął tracić przytomność i błyskawiczna operacja uratowała mu życie.

Wpadka i wyrok
Adrian zrezygnował z pogoni za uciekającym taksówkarzem. Przeszukał auto, zabrał 70 zł, które potem wydał na jedzenie. Kebaba popił dwoma piwami. Taksówki nie uruchomił, porzucił ją na miejscu.

Po drodze pozbył się noża, portfela i zakrwawionej bluzy. Potem się jeszcze kręcił w pobliżu i uważnie obserwował z oddali, jak policjanci wykonują oględziny samochodu. Po południu przywitał Sylwię, która do kraju wróciła dzień wcześniej. O napadzie jej nie powiedział. Nie zdążył, bo wpadli policjanci i skuli go kajdankami.

- Godziłem się z tym, że taksówkarz może zginąć. Zadałem mu jeden, a potem kolejne ciosy nożem - przyznał w śledztwie. Przepraszał za swój czyn, napisał nawet list do Krzysztofa O., ale jego przeprosiny nie zostały przyjęte. - Uważam, że były nieszczere i fałszywe - nie krył pokrzywdzony.

Sąd Okręgowy w Nowym Sączu skazał Adriana na 12 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa taksówkarza. W prawomocnym już wyroku nakazał zapłatę Krzysztofowi O. 30 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną przez taksówkarza krzywdę. Za okoliczność obciążającą uznano ciężkie skutki napaści z nożem i poprzednią karalność 28-latka. Był już skazywany za jazdę po pijanemu i paserstwo. Za okoliczność łagodzącą sąd przyjął przyznanie się do winy, wyrażenie skruchy i żalu.

Koniec miłości
Sylwia Ś, uczennica liceum dla dorosłych w Elblągu, przesłuchiwana w śledztwie, w niezbyt przychylnych słowach wypowiadała się na temat Adriana. Określała, że to "taki chachmęt, czyli kombinator". Zeznała, że z czasem zaczęła sobie zdawać sprawę, że jest wybuchowy i histeryczny. Była rozgoryczona, że mimo kilku miesięcy intensywnej znajomości nie był zainteresowany ślubem.
- Chciałam z nim skończyć, bo nie poprosił mnie o rękę - nie kryła dziewczyna. Po aresztowaniu Adriana ostatecznie zerwała z nim znajomość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska