Jak mówi stare przysłowie o górze i proroku, stonka przyszła do mnie. Nie mam ziemniaków, ale dwa krzewy bakłażana i tyleż samo papryki. I na nich znalazłem pasiastego chrząszcza. Nie powiem całkiem ładny był w te żółto czarno paski na pancerzu.
Nie znalazłem uszkodzeń na liściach, złożonych jaj czy głodnych larw. Obywa okazy puściłem wolno. Historia stonki ziemniaczanej jest jednym z najbardziej spektakularnych przykładów ekspansji inwazyjnego gatunku. Dwieście lat temu na Dzikim Zachodzie stonka, która jeszcze nie nazywała się stonką, była zjadaczem zielska.
Razem z chwastami wzdłuż szlaków dyliżansów, rozpoczęła wędrówkę na północ. W połowie XIX wieku lat chrząszcz zwany już żukiem z Kolorado trafił do raju, którym okazały się rozległe ziemniaczyska.
Owad był skazany na sukces, zaś farmerzy na klęskę. Żarłoczne larwy zżerały ziemniaki do gołej ziemi. Roje owadów obsiadały tory kolejowe, a koła pociągów ślizgały się bezradnie na zmiażdżonych chrząszczach. Pierwsze desanty stonki w Europie skończyły się fiaskiem. Potem były wojny. W 1944 roku stonka zajęła środek Polski i przez pół wieku nieźle rozrabiała.
Po latach straciła wigor, spowszedniała. I dobrze.
