Piwnice Wentzla od lat czekały na gospodarza ze świeżą wyobraźnią, a kuchnia na kucharza godnego miejsca od lat przyciągającego smakoszy i snobów. Życie jest zbyt krótkie, by jeść byle gdzie, byle co i z byle kim. Nawet jeżeli podstawowym czynnikiem selekcjonującym gości jest cena, nie widzę powodu, by raz na jakiś czas nie zaszaleć i nie przepuścić na dobry obiad stu lub nawet dwustu złotych.
Więc Gesslerowa w miejscu zacnym, w grodzie królewskim powinna dać kulinarne cacko najwyższej próby. Tymczasem recenzenci krakowscy jednoznacznie ocenili, że wnętrza zbyt pretensjonalne, kiczowate na bogato, a w kuchni efektowna, ale jednak szmira. Nigdy nie byłem zachwycony eklektycznym zadęciem estetyki licznych restauracji Magdy Gessler, lecz również zawsze z szacunku pochylałem się nisko przed starannością jej doboru najlepszych produktów oraz estymy, jaką darzy kuchnię polską. Cieszyły mnie jej "wycieczki" w stronę kuchni rosyjskiej, włoskiej, francuskiej.
Celebrycka kariera też jej do tej pory nie przeszkadzała w tworzeniu coraz to nowych smakowitych adresów. Nawet knajpki, które na użytek TVN przewraca do góry nogami, dostają drugie życie, a nazwisko p. Magdy na parę lat zapewnia takiej restauracji powodzenie. Oczywiście jeżeli właściciel nie jest osłem. Jednak w Krakowie, w Wentzlu i w piwnicach Marcello wyszło marnie.
Dziękuję, beze mnie! Zdecydowanie wolę stonowany knajpiany blichtr serwowany przez Adama Gesslera. Mówią o nim w Warszawie nie najlepiej. A swoim temperamentem więcej sobie wrogów pitrasi niż wielbicieli. Jednak pokażcie mi drugie (nie tylko w Krakowie) miejsce, gdzie mimo skrzypiącej ze starości podłogi, mimo piszczącego starymi kółkami wózka na desery, mimo zastawy od sasa do lasa (przy czterech nakryciach potrafią być cztery rodzaje sztućców!), mimo stołów w korytarzu, publiczność i goście są zachwyceni!
Jak w starym kinie… Drzwi otwiera uprzejmy portier. Do stolika prowadzi nie nachalny kierownik sali. Zamówienie przyjmuje profesjonalny kelner, a nie student dorabiający w wakacje. Zupę nalewają z wazy i do talerza, a nie na obrus.
Drugie serwuje kelnerów trzech, a półmiski są podgrzewane (choć kuchnia pod bokiem). Szklanka z kompotem uzupełniana jest na bieżąco. Z kawą chcą ci się rzucić do stóp. Rachunek podają dyskretnie. A w tle sączy się melodia grana przez pianistę, zamiast play listy popularnego radia. Ryż w koperkowej jest al dente. Ziemniaki polane sklarowanym masłem. A koperek do tychże ziemniaków proponuje osobna pani (chyba Koperkowa).
Na deser jagodzianka pieczona we własnej cukierni. I wszystko w jubileuszowym akurat stuletnio Hotelu Francuskim. Za dwadzieścia złotych! Zestaw obiadowy bez udziwnień, solidny, uczciwy, niemal domowy. A podany jakby był wszystkimi kawiorami, ostrygami, szampanami świata…
Panie Adamie, a na cholerę nam malowane blondynki!
Nagroda dla policjanta, który uratował życie kierowcy w Niemczech Przeczytaj!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!