Ponieważ szykuje się kolejna afera, która obejmie działania wokół rafinerii w Trzebini, starałem się dociec, czy gdzieś sprawdzano zrozumienie przez obywateli tejże RP, o co w tych wszystkich aferach chodzi. Nie, nie sprawdzano, a poza tym, gdyby sprawdzano, to i tak pytania w kwestionariuszu ograniczałyby się do wyboru "Tak" lub "Nie".
Czyli: znaleźlibyśmy się (o ile na nas wypadłoby takie sprawdzanie) w sytuacji użytkowników znanego systemu operacyjnego znanego koncernu, który - całkowicie zresztą słusznie - uwzględnia możliwość naszego zmęczenia, gwałtownego ataku debilizmu oraz totalnego nadużycia trunków i każe nam zastanowić się nad wszystkim, co wyrabiamy z naszym ukochanym pecetem. Na tym właśnie polega idiotyzm "kultury binarnego testowania", na którą kiedyś wybrzydzał się amerykański krytyk mediów Neil Postman.
Kochasz tatusia czy mamusię? Czy ciocia jest paskudna? Lubisz fikuśnie czy po bożemu? W klimacie narastającej grozy podmywania fundamentów naszej ojczyzny przez fale wzniecane przez Ryśków, Grześków, Zbychów, Doniów (tego jeszcze nie było), Jarków (tego też nie było i to z definicji) testowałem rozmaite testy przeprowadzane przez popularne internetowe portale.
Testy takie mają wykazać - jak sądzę, ale wcale nie jestem tego pewien - zaangażowanie Polaków w sprawy związane ze sferą publiczną. I owszem. Żaden instytut, żadna sondażownia, nie śmie rywalizować z portalami liczbową potęgą przepytanej próbki. To robi wrażenie. Tyle że internetowe sondaże, na tak wielkich próbach są warte funta kłaków. Ale znakomicie się prezentują w telewizjach i dają p. redaktorom i p. redaktorkom okazję do wypowiadania opinii opatrzonych frazą: "Ludzie chcą…", "Polacy pragną…".
Otóż: ja nie wiem, czego Polacy chcą i czego pragną. Wiem natomiast, że przeszło pół wieku temu panowie Paul Lazarsfeld i Robert Merton stworzyli teorię "narkotycznego wpływu mediów". Wg nich ludzie wgapiają się w ekran, czytają gazety, słuchają radia i uważają, że dzięki temu uczestniczą w sprawach publicznych. A tak naprawdę jest to rodzaj otępienia, z którego nie wynika absolutnie nic. Teraz klikają w odpowiednie okienka na ekranie: "Tak" lub "Nie" wypowiadając się (sądzą) w najważniejszych dla tego kraju sprawach.
W zamęcie, jaki otacza polityczne afery ostatnich dni, takie "klik" pijanego dziecka we mgle urasta do potężnej rangi. Im więcej ujawnień - tym większa mgła. Zaś CBA, wyrzucając z siebie kolejne porcje tajnej wiedzy, zachowuje się jak zalany szeryf, który stara się za wszelką cenę, seriami, strzelić sobie w stopę, zapominając, że rozsądek nakazuje zawsze zostawić jedną kulę w bębenku. Wiadomo po co.