- Przyznałem się dla świętego spokoju, choć wiem, że nad koniem w żaden sposób się nie znęcałem - mówi dziś góral.
Sprawa konia Władysława N. wyszła na jaw w czasie badań zwierząt w 2011 r., które przeprowadziła Bożena Latocha, lekarz weterynarii zatrudniony przez Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. To ona uznała, że Mekej - koń pana Władysława, nie nadaje się do dalszej pracy na szlaku do Morskiego Oka. Lekarka dopatrzyła się u niego tzw. niedźwiedziej łapy, czyli schorzenia polegającego na długim stawie pęcinowym. To powoduje bardziej miękki chód konia, ale silnie forsuje ścięgna. Koń pana Władysława ma takie schorzenie na tylnich nogach. Jednak nie kuleje, chodzi równo.
- Po badaniu zostałem wezwany do Tatrzańskiego Parku Narodowego i podpisałem dokument, że koń nie będzie pracował na szlaku. I od sierpnia 2011 nie pracował. Szkoda mi go było sprzedawać, bo Mekej jest ułożony, dzieci mogą na nim pojeździć. Trzymam go więc w stajni razem z innymi końmi - mówi góral. Po badaniu lekrskim sprawa Mekeja miała jednak swój finał w prokuraturze. Góralowi postawiono zarzut znęcanie się nad koniem, bo mimo jego schorzenia zwierzę ciągnęło fasiąg z turystami na tatrzańskim szlaku. W trakcie śledztwa, na wniosek prokuratury, w 2013 r. konia po raz kolejny zbadał inny weterynarz.
- I on dopiero powiedział mi wyraźnie, że koń nie nadaje się do ciężkiej pracy - przyznaje Władysław N. Góral przekonywał lekarza, że koń nie nabawił się tzw. niedźwiedziej łapy podczas roboty w Tatrach.
- Ja tego konia mam od 10 lat. Od urodzenia miał taką wadę tylnich nóg. Jednak nigdy nie kulał i nie miał problemów w czasie pracy - opowiada. Ma dowód: zdjęcia jeszcze z 2004 r.,na których widać, że nogi konia mają taki sam wygląd, jak teraz. Przypomina, że jeszcze w 2010 r. obrońcy zwierząt z Tychów i Krakowa też oglądali Mekeja i się zachwycali, że jest w doskonałej formie.
- To co, przed rok zajeździłem konia? - pyta góral. Jednak jak sam mówi dla świętego spokoju postanowił się przyznać w prokuraturze do znęcania nad zwierzęciem. Możliwe, że jego sprawa zostanie warunkowo umorzona na rok próby. Takim wnioskiem prokuratury sąd zajmie się na początku października br. To oznacza, że góral będzie miał czystą kartę karną, ale przez rok próby nie będzie mógł popełnić podobnego przestępstwa, bo wtedy jego sprawa wróci na wokandę.
- Nie wiem jednak, czy się zgodzę na takie rozwiązanie. Jak taki finał będzie miała sprawa sądowa to ci ludzie z towarzystwa opieki nad zwierzętami nie dadzą mi żyć. Będę musiał przestać pracować przez rok, bo będą robić wszystko, żeby coś na mnie znaleźć - obawia się fiakier.
TPN podsumował tegoroczne badania koni, jakie przeprowadziło na Włosienicy dwóch weterynarzy. Ich raport stwierdza, że nie jest tak dobrze, jak chcieliby wozacy.
- Ale i nie jest tak źle jak twierdzą osoby chcące likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka - mówi Szymon Ziobrowski z TPN. Według raportu przebadano prawie 100 koni, nieprawidłowości stwierdzono w 14 przypadków. Park zdecydował, żeby przebadać pozostałe 200 koni zgłoszonych do pracy w Morskim Oku.
- Zdecydowaliśmy się zamontować na szlaku urządzenie, które mierzy temperaturę i wilgotność. Takie samo działa w Krakowie, gdzie też pracują konie - mówi Ziobrowski. Dzięki temu będzie można monitorować warunki pogodowe na tej trasie, co pozwoli nam regulować przewozy końmi.
Beata Czerska z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zgadza się, że takie urządzenia są pomocne, ale muszą pokazywać właściwe wyniki.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+