Wyjazd do Czarnobyla i Prypeci był i jednocześnie nie był zaplanowany. Piotr Sekuła pojechał na Ukrainę, do Bucza w ramach współpracy z tamtejszą telewizją. Z kolegami z Ukrainy, przy jednym stole mieli pogadać o pracy i doświadczeniach, sukcesach, porażkach, sprzęcie i nowinkach technologicznych. Jedni i drudzy mogli wzajemnie się od siebie uczyć.
- Zwiedziliśmy wspólnie miasto i podczas wędrówki po nim padł pomysł wyjazdu do Czarnobyla i Prypeci, miasta położonego tuż obok elektrowni – opowiada.
Miasto, które miało być chlubą władz
Widok wieżowców z czarnymi oknami, w których światło zgasło 35 lat temu, wesołego miasteczka ze słynnym diabelskim młynem, budynków szkół, placów zabaw, szpitala, zakładów pracy – trudno ubrać w słowa pierwsze wrażenie. W samym Czarnobylu zaskoczyło go… życie. Wciąż mieszkają tam bowiem ludzie, którzy albo nie dali się ewakuować albo wrócili na rodzinne podwórko. Co innego Prypeć. Dzisiaj martwe miasto, choć na podstawie tego, co zostało, można sobie tylko wyobrazić, że te ponad 35 lat temu, byłato na owe czasy metropolia. Pełne różnych udogodnień – ze szpitalem, szkołami, przedszkolami, ośrodkami kultury. Z historii wiemy, że takie było zresztą zamierzenie ówczesny władz radzieckich – Prypeć miał był namacalnym dowodem wyższości socjalizmu nad kapitalizmem, atomowym miastem przyszłości. Mocno zurbanizowanym – w zasadzie nie było tam zabudowań jednorodzinnych, bo dominowały potężne, nawet szestanstopiętrowe bloki. Jednym z najbardziej charakterystycznych obiektów jest tamtejsze wesołe miasteczko z potężną karuzelą – diabelskim młynem. Jego wagoniki wciąż wiszą nad ziemią, mocno odznaczają się na tle nieba swoim żółtym kolorem. Gdy w kilka godzin ewakuowano z niego pięćdziesiąt tysięcy ludzi, miasto Prypeć zastygło.
- W zasadzie można zajrzeć w każdą dziurę, wejść do każdego budynku, wieżowca. Nie ma strażników, którzy chodziliby za turystami z nakazami i zakazami, że gdzieś można zaglądnąć, a gdzie indziej jest to kategorycznie zabronione. Jedynym kryterium jest zdrowy rozsądek – opuszczone bloki sypią się. Nie wiadomo, jaki będzie skutek postawionego niewłaściwie kroku – opowiada.
Skazane na powolną rdzawą śmierć
Największe wrażenie? Chyba wielki plac na którym stoją maszyny i samochody używane podczas akcji ratunkowej – potężne spychacze, koparki, śmigłowce, wozy bojowe, autobusy, a nawet samoloty. Wiele z nich zamarło w miejscach, w których zostały zaparkowane te ponad trzy dekady temu. Inne zostały ustawione w historyczną ekspozycję. W niektórych kołach nie ma już powietrza, są i takie, które wyglądają, jakby ktoś je wczoraj napompował. W jednych uchylone drzwi kabiny, inne zaspawała rdza. Gdzieś w trawie widać, w połowie zarośnięte skrzynki na butelki z napojami czy mlekiem, kawałek dalej zardzewiały dziecięcy rowerek, wózek inwalidzki, porzucona lalka, szkole ławki w nieładzie czy porozrzucane klocki, które dawno straciły kolor.
- Co ciekawe nie spotkaliśmy żadnych samochodów osobowych – wspomina dalej. - Najpewniej każdy, kto miał auto, wyjechał nim w trakcie przymusowej ewakuacji albo po prostu zostały rozkradzione – dodaje.
Czarnobyl i Prypeć wszyscy kojarzą głównie z elektrownią, nie wszyscy wiedzą, że w bezpośrednim sąsiedztwie Prypeci do dzisiaj stoi gigantyczna konstrukcja pozahoryzontalnego radaru Druga, często określanegojako Oko Moskwy. Miał w zasięgu całą Europę, sięgał do bieguna, a nawet do Ameryki Północnej. To właśnie Druga była wykorzystywana do zagłuszania Wolnej Europy.
- Radar ma kilkaset metrów długości i kilkadziesiąt wysokości.Nie odbiera żadnych sygnałów, a wokół niego pełno jest odpadających z niego fragmentów – opowiada.
Sarkofag, jak strzeżona tajemnica
O ile po Prypeci można chodzić bez przeszkód, to do samej elektrowni w Czarnobylu nie można wejść. Trzeba mieć na to specjalne zezwolenie. Nie jest niemożliwe do uzyskania. Piotr Sekuła planuje więc wrócić tam jeszcze raz.
- Wszyscy pytają mnie o radioaktywność – uśmiecha się. - Mieliśmy ze sobą licznik Geigera. Sprawdzaliśmy promieniowanie w budynkach, ale i na zewnątrz. Wszędzie pojawiały się minimalne wartości. Co ciekawe, gdy zbliżyło się licznik do jakiegoś przedmiotu, na przykład samochodzika w wesołym miasteczku było wyższe. Gdy zrobiło się dwa kroki w tył – niemal zanikało – dodaje.
Sam sarkofag, który został wybudowany nad czwartym blokiem, w którym doszło do awarii widać z daleka. Tym bardziej, że w 2019 zamontowana została nowa nad nim osłona. Nie można go formalnie fotografować, ale przed budynkiem reaktora stoi pomnik ku czci wszystkich, którzy zginęli w katastrofie. Zakaz go nie obejmuje, co skrzętnie wykorzystują media na całym świecie – nie można zrobić zdjęcia pomnika, bez sarkofagu w tle.
FLESZ - Program “Dobry Start”. ZUS przelał 30 mln zł
