- Od stycznia reprezentuje Pan barwy Unii. Jak trafił Pan do Oświęcimia?
- Poprzez menedżera Jano Klicha. Wiedział, że w Oświęcimiu szukają obrońcy, więc postanowiłem podjąć wyzwanie. W Polsce jeszcze nie występowałem. Musiałem jednak przejść testy. W grudniu przez ponad tydzień trener Josef Dobosz uważnie mi się przyglądał. Widocznie przekonałem go do siebie.
- W jakim klubie rozpoczynał Pan sezon?
- Przed przyjściem do Oświęcimia nigdzie nie grałem. Trenowałem w Brnie. Liczyłem, że uda mi się załapać w jakimś drugoligowym niemieckim klubie, ale tam preferowani są głównie zawodnicy zza oceanu. Cóż, w Polsce też ich nie brakuje, więc tutejsi działacze myślą podobnie do niemieckich.
- Mimo, że ma Pan za sobą zaledwie kilka spotkań, wkupne do Unii udało się już zaliczyć.
- Zdobyłem bramkę w meczu przeciwko SMS Sosnowiec. Może rywal nie był zbytnio wymagający, ale w drugim meczu przed własną publicznością to zawsze może zejść na drugi plan. W tym meczu zaliczyłem także dwie asysty. W debiucie przed własną widownią, czyli przeciwko torunianom, miałem asystę, więc chyba moje wprowadzenie do zespołu przebiegało prawidłowo.
- Zdobyty gol był przedniej marki. Wypalił Pan niczym z armaty, trafiając w „okienko”.
- Obrońca powinien dysponować mocnym uderzeniem.
- Na początku swojej przygody z Unią ma Pan już niezłe statystyki w klasyfikacji kanadyjskiej.
- Oczywiście, że dla obrońcy priorytetem są zadania defensywne, ale nie boję się podjąć ryzyka ofensywnej gry. Oczywiście moje pójście do przodu musi być odpowiednio skoordynowane. Nie można być tzw. jeźdźcem bez głowy. W razie zapuszczenia się przed bramkę rywala, ktoś musi mnie w tyle zastąpić. Jednak nie zamierzam tego nadużywać. Dopiero wkomponowuję się do zespołu. Jeśli chodzi o wkupne z innej strony, czyli rozliczenie się z kolegami, to muszę się dowiedzieć, jakie w drużynie panują zwyczaje (śmiech).
- Skąd u Pana takie ofensywne zacięcie?
- U progu przygody z hokejem byłem napastnikiem. Potem zostałem cofnięty i tak już zostało.
- W swojej przygodzie z hokejem grał Pan na razie w niższych ligach.
- Mam już jednak mały sukces, którym bez wątpienia był awans Trebicia do drugiej ligi czeskiej. Miałem wtedy 20 lat, a więc byłem u progu seniorskiej kariery. To było dla nie wielkie wydarzenie. Tam miałem swój najlepszy sezon.
- Jak postrzega Pan polską ligę?
- Pierwsze odczucie mam takie, że gra się w niej ostrzej niż tam, gdzie do tej pory występowałem. Wiadomo, że hokej jest męską grą, ale w pierwszych meczach polskiej ligi spotkałem się z grą na pograniczu faulu, czy wręcz polowania na zawodników. Muszą zatem pracować nie tylko nogi, ale i głowa, żeby nie paść ofiarą złośliwości.
- Sam przyjechał Pan do Polski?
Tak. W ogóle jestem singlem, więc czas wolny spędzam z kolegami albo na oglądaniu telewizji lub grach zręcznościowych. Może w Oświęcimiu znajdę kogoś interesującego (śmiech).
- Na jak długo związał się Pan z Unią?
- Do końca sezonu. Jeśli trener wraz z działaczami będą zadowoleni z moich usług, chętnie zostanę. Mam tu przyjaciół, Lubomira Vosatkę, czy Radima Haasa.